Dawne baśnie uczyły, jak okiełznać chaos – współczesne natomiast uczą jak go rozpętywać. W efekcie, kiedy przychodzi zmierzyć się ze smokiem, palimy mapę prowadzącą do skarbu i gasimy kaganek w mrocznej jaskini.
Żadnych złudzeń: najnowszy hit Netflixa, oparty o „feministyczną powieść fantasy” o tym samym tytule, musiał skończyć jako jedna wielka agitka. Trzeba jednak oddać, agitka w całkiem atrakcyjnym przebraniu. Gwiazda „Stranger Things”, Millie Bobby Brown błyszczy wyjątkowo jasno w otoczeniu pięknych kostiumów, zachwycającej scenografii czy historycznych wnętrz (sceny kręcono m.in. w portugalskiej Batalhii i na zamku Templariuszy w Tomar). Efekty specjalne nie ustępują szlagierowym produkcjom Hollywood, sceny akcji trzymają w napięciu, a muzyka doskonale uzupełnia wrażenia wizualne, pomagając przenieść nas do krainy pełnej czarów, smoków, królów i rycerzy.
Początkowo również fabuła potrafi wzbudzić zaciekawienie: prowincjonalna szlachcianka Elodie (Brown) otrzymuje propozycję oświadczyn od samego księcia. Wymarzony ślub prędko zamienia się jednak w koszmar; zamiast przed ołtarzem, niedoszła księżniczka zostaje złożona w ofierze smokowi. Na dnie pieczary, poobijana i zrozpaczona Elodie rozpoczyna walkę o przetrwanie; lukrowana baśń natomiast momentalnie ustępuje pełnoprawnemu thrillerowi.
Wesprzyj nas już teraz!
Niestety, dzieło Juana Carlosa Fresnadillo z czasem wykłada się na feministycznej nadgorliwości. Obserwacja, jak drobna i przestraszona dziewczyna zamienia się w Rambo; skacze po ostrych jak brzytwa skałach, wymachuje mieczem, walczy ze smokiem, wychodzi z najgorszych opresji, w międzyczasie cierpiąc katusze, które niejednego wpędziłyby do grobu, przyprawi niejednego widza o ciarki żenady.
Smoki nie istnieją!
Oprócz emancypacyjnego kiczu, który wyśmiewają nawet lewicowo-liberalne portale kulturalne, „Damsel” popełnia jednak grzech dużo cięższy. Podobnie jak disneyowska „Czarownica” (gdzie pozytywną postacią okazuje się grana przez Angelinę Jolie Diabolina), ekranizacja powieści Evelyn Skye dokonuje wyjątkowo aroganckiej subwersji jednego z najpiękniejszych gatunków literackich, a jednocześnie dzieła moralizatorskiego wyrosłego na wielowiekowej mądrości.
W netflixowej anty-baśni, król ocala skórę płacąc życiem córek, ojciec sprzedaje pierworodną za złoto (choć później pragnie odpokutować za swój czyn), rycerze to banda tchórzy i nieudaczników, a książę jest smarkaczem na usługach matki. Zła macocha okazuje się najlepszym przyjacielem, honor, męstwo i siła to wyłączna domena kobiet (nawet smok jest samicą), zaś największymi złoczyńcami okazują się szlachetnie urodzeni.
Tymczasem wszyscy żyjemy w świecie symboli, a symbole żyją w nas. Legendy i mity mówią o nas dużo więcej niż myślimy, o czym postmodernizm, uznający zabawę z formą i treścią za coś szalenie oryginalnego, zdają się zapominać. Nie bez przyczyny bohaterski epos to składnik kulturotwórczy na każdej szerokości geograficznej. Przykładowo, smok w średniowiecznej mitologii stanowi symbol szatana i grzechu; bezwzględnego wroga człowieka. Również przedchrześcijańska narracja nakazywała zgładzić bestię, a nie – jak proponują współczesne interpretacje tego mitu – bratać się z nią.
Dzisiejsza psychologia odczytuje ponadczasowy symbol w kategoriach terapeutycznych: dopiero uznanie własnych słabości i zmierzenie się z nimi przynosi uzdrowienie. Nie na darmo walka toczyła się również na śmierć i życie; nieumiejętność zgładzenia swojego smoka oznaczała zgodę na powolne umieranie za życia. Nasi przodkowie wiedzieli to na długo przed Freudem i Jungiem; to tylko jeden przykład dlaczego mity – choć bezwzględnie fikcyjne – jednocześnie zawierały najgłębsze prawdy o naturze człowieka.
„W świecie zachodnim pojawił się dziwny przesąd, że możemy zacząć wszystko od nowa, zmieniając ludzką naturę, ludzkie społeczeństwo i możliwości szczęścia; tak jakby wiedza i doświadczenie naszych przodków były teraz całkowicie nieistotne” – miał powiedzieć Roger Scruton.
I rzeczywiście, współczesny świat w obłąkańczym szale wciąż podcina gałąź na której siedzi. Zabił już własnego ojca, dokonał zamachu na dobrego króla, pozbawił honoru rycerza, a jednocześnie koronował bestię. A usuwając podstawy porządku, człowiek współczesny wypłukał swoje życie z jakiegokolwiek sensu (poza samym niszczeniem).
Dawne baśnie uczyły, jak okiełznać chaos – współczesne natomiast, uczą jak go rozpętywać. W efekcie, kiedy przychodzi zmierzyć się ze smokiem, palimy mapę prowadzącą do skarbu i gasimy kaganek w mrocznej jaskini. Ale jak długo byśmy sobie nie wmawiali, że smok nie istnieje, on wciąż będzie na nas polował. Aż pewnego dnia dopadnie nas na dobre.
Piotr Relich