Na całym świecie coraz więcej firm angażuje się w produkcję tzw. mięsa komórkowego, czyli syntetycznego zamiennika mięsa. Jako, że wytworzenie takiej żywności generuje ogromne koszty (co ostatecznie przekłada się na cenę detaliczną), naukowcy i producenci zabiegają o wsparcie bogatych inwestorów, żywotnie zainteresowanych trwałymi zmianami w rolnictwie i naszej diecie. W tym wyścigu bierze udział również polska firma LabFarm.
Wśród powodów przemawiających na rzecz produkcji „mięsa” in vitro przeważają argumenty ideologiczne. Żywność laboratoryjna jawi się jako bardziej ekologiczna z uwagi na mniejsze koszty środowiskowe, a także bardziej „etyczna”, ponieważ w założeniu ma powstawać bez konieczności zadawania cierpienia zwierzętom. Produkcja laboratoryjnego zamiennika mięsa ma również generować mniej gazów cieplarnianych, a to właśnie emisyjność branży mięsnej stanowi główny problem z perspektywy „ratowania klimatu”. Syntetyczna żywność ma również nie odbiegać walorami smakowymi i odżywczymi od jej naturalnego pierwowzoru.
Na takie rozwiązanie zdecydowała się polska firma LabFarm. „Aktualnie trwają w nim prace nad wyhodowaniem komórek mięsa drobiowego, które polegają na coraz większym ich namnażaniu. Od czerwca tego roku procesy te prowadzone są w specjalnych naczyniach hodowlanych, bioreaktorach od amerykańskiego producenta” – poinformował PAP szef firmy LabFarm, Wiesław Macherzyński.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak zaznacza, w przyszłości brana jest pod uwagę produkcja innych rodzajów zamienników, np. mięsa wołowego. Budowa centrum badawczego nowoczesnych technologii i uruchomienie pierwszej linii pilotażowej planowane jest na 2025 r. Obecnie głównym inwestorem LabFarm jest właściciel drobiarskiej grupy KPS Food Jarosław Krzyżanowski, jednak jak przyznaje Macherzyński, firma ma zamiar zwracać się w przyszłości o unijne granty.
„Mięso hodowane metodą komórkową zostało po raz pierwszy zaprezentowane konsumentom 10 lat temu. Od tego czasu rynek mocno się rozwinął, koszty produkcji spadły, świadomość wzrosła” – przekonywał Macherzyński. Obecnie przewiduje się, że branża syntetycznego mięsa stanowić będzie w 2040 r., 35 proc. rynku mięsnego. Jednak dr Mark Prost, prezentując w 2013 r. pierwszy „burger” wołowy, przekonywał, że kwestia komercjalizacji wynalazku to 3-4 lata. Jak wiemy, nic z tych ambitnych planów nie wyszło, co każe również krytycznie przyjrzeć się dzisiejszym przewidywaniom.
Głosy krytyki
Obniżenie kosztów to nie jedyny problem branży sztucznego mięsa. Jak zauważają krytycy tego rozwiązania, mięsu in vitro daleko jeszcze do tradycyjnego steka, karkówki czy nawet zwykłego mielonego. Żeby laboratoryjna papka choć w minimalnym stopniu przypominał swój naturalny odpowiednik, potrzebna jest bardzo mocna ingerencja. Wyhodowane mięso przypomina bardziej bladą maź, a poddane obróbce termicznej rozpada się na strzępy i jest właściwie pozbawione smaku. W takim produkcie brakuje tkanki tłuszczowej, która w znacznym stopniu odpowiada za charakterystyczne dla mięsa smak, teksturę oraz barwę. Obecna technologia pozwala jedynie na wykorzystanie go w potrawach po solidnym przyprawieniu i zlepieniu np. za pomocą panierki. Rozwiązaniem problemu laboratoryjnych sznycli ma być konstruowanie specjalnego stelaża, drukowanego w drukarce 3D.
Między bajki należy również wsadzić opowieści o produkcie „wolnym od cierpienia”. Do jego wytworzenia, o czym niechętnie mówią producenci, wciąż wykorzystywane są gigantyczne pochodzenia zwierzęcego, np. surowicę bydlęcą pobraną z zabitych nienarodzonych cielaków. Nawet alternatywa w postaci bioreaktorów wciąż wymaga dużych ilości kolagenu. Choć producenci poszukują zamienników w postaci alg, grzybów czy kukurydzy, przestawienie się na produkcję naprawdę „wolną od cierpienia zwierząt” wymagałoby powstania całej nowej branży fabryk komponentów pożywek, co miałoby znaczny wpływ na środowisko naturalne. Część ekspertów niebezpodstawnie przewiduje więc, że ślad węglowy „mięsa z in vitro” przekroczyłby wskaźniki dotyczące tradycyjnej hodowli.
Produkcja takiej żywności wymaga również ogromnej ilości hormonów, czynników wzrostu oraz antybiotyków niezbędnych do ochrony przed bakteriami i grzybami, co każe postawić duży znak zapytania pod zapewnieniami o jej wartościach odżywczych. Świat bez tradycyjnego powstałby na gruzach kultury kulinarnej wielu państw, a także negatywnie wpłynąłby na samo rolnictwo roślinne, nierozerwalnie sprzężone i współzależne od hodowli.
Mimo to, kolejne firmy biorą udział w wyścigu o „najczystsze mięso”, agencje żywnościowe (jak amerykańska FDA, czy singapurska SFA) dopuszczają je do degustacji, a na wymyślanie koła na nowo, kraje rozwinięte przeznaczają dziesiątki milionów dolarów rocznie.
Bo jak sam przyznawał szef LabFarm, za całą transformacją stoją „zielone pieniądze, które są w rękach największych światowych instytucji finansowych, takich jak bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Komisja Europejska”. – One płyną w tę stronę i będą napędzały tę technologię i te procesy – powiedział w wywiadzie dla Cosmopolitans. Nic więc dziwnego, że przybywa chętnych do „ratowania klimatu” w takiej formie.
Źródło: PAP / reuters.com / YouTube / COSMOPOLITANS / cenyrolnicze.pl / komentarz PCh24.pl
Piotr Relich
Sztuczne mięso coraz bliżej. Niezbadany produkt niebawem w sklepach Chin i USA?