„Drodzy rodzice. Odinstalujcie z telefonów waszych dzieci Snapchata. Natychmiast. Nie pytajcie dlaczego. Znienawidzą was za to, ale to minie. Mówi wam to ksiądz, który słyszy ich grzechy” – pisał na twitterze ks. Dan Beeman z USA. Czym charakteryzuje się zatem popularna aplikacja, że wywołało to takie zaniepokojenie kapłana? Czy przesyłanie dla zabawy krótkotrwałych filmików i zdjęć, niesie ze sobą większe niebezpieczeństwa niż te znane już wcześniej z internetowej przestrzeni?
Fenomen snapowania
Wesprzyj nas już teraz!
Popularna aplikacja oznaczona symbolem białego duszka na żółtym tle, szturmem zdobyła serca – przeważnie młodych – użytkowników internetu. Przesyłanie między znajomymi zdjęć czy filmików, które – w założeniu – nie będą trwale zapisywane na twardym dysku, zdaje się być doskonałą okazją do zabawy. Poczucie prywatności i brak obaw przed rozpowszechnieniem „obciachowych” treści wśród niepowołanych osób zachęca do wygłupów i „pójścia na całość”. Tak Snapchat wygląda w teorii. A w praktyce?
Pomysłodawcami aplikacji było trzech absolwentów Uniwersytetu Stanforda. Dzięki popularności nowego medium, z dnia na dzień stali się milionerami. W wyniku kłótni, jeden z nich odszedł ze spółki, za co wypłacono mu – bagatela – 158 milionów dolarów. To i tak niewygórowana cena, gdyż zarówno Facebook jak i Google chcieli odkupić Snapchata za kwotę kolejno: 3 i 4 miliardów dolarów.
Co kryje się za fenomenem Snapchata? Za pomocą tej aplikacji możemy przesyłać zdjęcia lub krótkie filmy, które po odczytaniu przez znajomego zostają skasowane po dziesięciu sekundach. Snapy (to właśnie te zdjęcia i filmy) możemy zapisać również w „MyStory”, dzięki czemu mogą je zobaczyć wszyscy nasi znajomi przez 24h. Możliwość „snapowania” zyskała wielu entuzjastów, szczególnie wśród dorastającej młodzieży. Ogromną popularność zyskały także snapchatowe filtry, za pomocą których możemy np. przyprawić sobie królicze uszy, czy wystawić język psa. Dodawane snapy pozbawione są możliwości komentowania, udostępniania czy „lajkowania”. Na snapchata nie dodamy też wcześniej zmontowanych filmów czy zdjęć. Bowiem w założeniach twórców aplikacji, oprócz zapewnienia użytkownikom maksymalnej prywatności, znalazło się także uchwycenie konkretnej chwili.
Mimo to, używanie aplikacji nie jest jednak do końca bezpieczne. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, nowymi technologiami zaczęli się także posługiwać pedofile, stręczyciele czy zwykli wyłudzacze.
Pozorne bezpieczeństwo
Autorzy aplikacji podkreślają, że prywatność użytkowników jest chroniona w najlepszy możliwy sposób. Doświadczenie przeszłości, zwykła przezorność a także zasady poruszania się w internetowej przestrzeni powinny jasno dać nam do zrozumienia że nie jest to do końca prawda. Mimo krótkiej żywotności snapa, zorientowany użytkownik może zawsze zrobić zrzut ekranu, który utrwali na dysku przesłany obraz. Według badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Waszyngtońskim, ponad 47 proc. użytkowników robi „screeny” snapów, a ponad 52 proc. spotkało się z utrwalaniem dodawanych przez siebie treści bez ich wiedzy.
Utarte (lecz prawdziwe) jest już powiedzenie, że rzecz raz wrzucona do internetu pozostanie tam na zawsze. Pół biedy, kiedy niefortunnego snapa dziecko wyśle do złośliwego znajomego. Znacznie gorzej, jeżeli natrafi na osobę, która zacznie go szantażować lub…chcieć wykorzystać seksualnie.
Sexting, pedofilia, pornografia…Snapchat
Takie przypadki znamy już ze Stanów Zjednoczonych. Bardzo często pedofile zakładają tam fikcyjne konta, zazwyczaj przedstawiające młode, atrakcyjne dziewczyny. Zaczynają czatować z nastoletnimi chłopakami, oraz przesyłać między sobą nagie zdjęcia. Po jakimś czasie, stają się ofiarami – w najlepszym wypadku – szantaży pieniężnych, a w najgorszym – molestowania seksualnego. Policja trafia na ślad pedofilów, którzy za pomocą Snapchata „kolekcjonują” tysiące zdjęć nieletnich ofiar.
– Napastnicy wiedzą, że mogą kontaktować się z dziećmi poprzez Snapchata (…) wiedzą, że jest to popularna aplikacja, do której lgną dzieci. Używają jej aby kontaktować się z potencjalnymi ofiarami, oraz aby zbierać i przesyłać dziecięcą pornografię – powiedziała Melissa Travis-Neal, śledczy przy Generalnym Biurze Adwokackim w Oklahomie.
Mimo, że problem snapchatowej pedofilii jest poważny, stanowi jednak zjawisko marginalne. Znacznie inaczej ma się sprawa tzw. „sextingu” czyli snapowania za pomocą nagich zdjęć. Zdaniem wielu, jest to już zjawisko powszechne. Nastolatkowie nie muszą się martwić, że rodzic odkryje jakie treści rozsyłają między sobą. Nie musząc usuwać zdjęć na bieżąco, w historii przeglądania nie zostawią nawet podejrzanych luk. W ten sposób dzieci znajdują się całkowicie poza kontrolą rodziców.
Problemy z deprawacją i seksualizacją nieletnich nie kończą się na „sextingu”. Popularność aplikacji przyciąga także licznych inwestorów, promujących z jej pomocą swój produkt. Wśród nich znajdują się także firmy reklamujące materiały erotyczne. Za pomocą Snapchata, magazyn Cosmopolitan promował kanał wypełniony po brzegi takimi treściami. Po zorganizowanej interwencji środowisk rodzicielskich w USA, udało się doprowadzić do jego usunięcia. Prawnicy Cosmopolitan twierdzili, że wejście na ich kanał jest ograniczone restrykcjami wiekowymi. Zapomnieli jednak dodać, że takie zabezpieczenia bardzo łatwo jest ominąć np. wpisując fałszywą datę urodzenia.
Snapchat znalazł się w 2017 r. na liście „Dirty Dozens” amerykańskiej organizacji „NCOSE” (ang. National Center of Sexual Exploitation – Narodowego Centrum ds. Wykorzystywań Seksualnych). Jako jedno z głównych mediów, czerpiącego profity wprost z rozpowszechniania pornografii.
„Snapchat (…) został skrytykowany za sprzyjanie „sextingowi”, umożliwianie rozpowszechniania dziecięcej pornografii oraz czerpanie profitów poprzez monetyzację erotycznych treści w ramach Snapcash – czytamy w raporcie NCOSE.
Snapowanie uzależnia nie mniej niż alkohol
Wymienianie się zdjęciami czy filmami może być równie uzależniające co gry komputerowe, kawa czy alkohol. Szczególnie w Stanach popularność zyskało takie zjawisko jak „snapstreak”. Polega ono na tym, że przez trzy dni z rzędu dana osoba snapuje z drugą. Jeżeli któryś z dni minie bez snapa, „streak” się kończy. Niewinna zabawa, w której podłożu leży także obawa przed odrzuceniem, może być także bardzo uzależniająca. Rekordzistkami są dwie nastolatki z USA. Ich „snapstreak” trwał…405 dni. Matka jednej z dziewczynek podkreślała, że w momencie utraty połączenia internetowego, u jej córki dochodziło do ataków histerii. Przypominało to ataki histerii u dzieci uzależnionych od gier komputerowych, które nagle zostały pozbawione dostępu do rozrywki.
Diagnoza
Snap.inc oznajmił, że w związku z próbami wykorzystywania ich aplikacji do niegodziwych celów, wprowadzili nowe metody zapobiegania, lub przynajmniej ograniczenia procederu w przyszłości. Pomóc mają w tym usprawnienie pracy algorytmów jak i zatrudnienie większej liczby pracowników odpowiedzialnych za monitorowanie przesyłanej treści. Nie jest to zadanie łatwe, gdyż ze Snapchata korzysta już ponad 180 mln użytkowników na całym świecie.
Prawdę ma jednak rzecznik prasowy firmy Noah Edwardsen, mówiący że „takie przypadki zdarzają się rzadko, jednak nie są przez to mniej odrażające niż gdyby miały się dokonać gdziekolwiek indziej”. Dużym nadużyciem będzie jednak oskarżanie o seksualizację dzieci samą aplikację. Ten zbrodniczy proces dokonuje się bowiem przecież także za pomocą zarówno Facebooka, Instagrama czy innych mediów społecznościowych. Miejmy jednak świadomość, że powstanie Snapchata – i jego stale rosnąca popularność – dały kolejną możliwość deprawacji nieletnich, którą źli ludzie bezwzględnie wykorzystali.
Piotr Relich