10 stycznia 2023

Relacja z Bogiem pomaga żołnierzowi wytrwać na służbie, wybrać to, co jest godne

(Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Adam Chelstowski / Forum)

Wiara bardzo pomaga. Szczególnie mocno doświadczyłem tego podczas zagranicznych misji wojskowych. Tam żołnierz zmaga się nie tylko z wrogiem, ale też z tęsknotą za rodziną, za krajem, stoi w obliczu wielu dylematów moralnych. Wówczas wiara, relacja z Bogiem pomaga wytrwać na służbie, wybrać to, co jest godne… Z kapitanem Marcinem Burzyńskim, dowódcą kompani 18. Pułku Rozpoznawczego w Białymstoku, na temat szkolenia rekrutów, udziału w zagranicznych misjach wojskowych i wierze, rozmawia Adam Białous.

Jest Pan Białostoczaninem?

Pochodzę z Bochni w Małopolsce. W Białymstoku mieszkam z rodziną na stałe od roku 2006. Moja żona jest Białostoczanką i postanowiliśmy się osiedlić w jej rodzinnym mieście. Mamy troje dzieci. W Wojsku Polskim służę już 26. rok. Obecnie w 18. Pułku Rozpoznawczym w Białymstoku. Bardzo mi się tu, w Białymstoku i na Podlasiu, podoba. Piękna przyroda i mili, przyjaźni ludzie. Jestem miłośnikiem wędkarstwa, a tu są doskonałe warunki do uprawiania tej pasji. Zadomowiłem się.  

Wesprzyj nas już teraz!

Jak zaczęła się Pana przygoda z wojskiem?

Zaczęło się od tego, że dostałem wezwanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Skierowano mnie do 11. Brygady Zmechanizowanej w Żarach. Tam trafiłem do szkoły podoficerskiej. Służba wojskowa bardzo mi się spodobała i postanowiłem zostać zawodowym żołnierzem. Po ukończeniu szkoły podoficerskiej, skierowano mnie do Świętoszowa, gdzie stacjonowała 10. Brygada Kawalerii Pancerna, w której służyłem. Szybko, bo już po niecałym roku, dokładnie w roku 2000, zdecydowałem się na udział w pierwszej misji zagranicznej w Bośni. Pojechaliśmy tam z kolegami z wojska na trzy tygodnie, a wróciliśmy do Polski po ośmiu miesiącach. Misje wojskowe to dla żołnierza bardzo dobre doświadczenie. Tu jesteś na polu walki, można się sprawdzić w terenie, oswoić ze stresem pola walki. Obecnie, praktycznie wszystkie misje zostały zakończone, więc młodzi żołnierze, nie mają gdzie pojechać.

Jak wyglądała służba na misji w Bośni?

Po raz pierwszy to była służba w bazie NATO, we wzmocnionej kompanii. Ponownie byłem w Bośni w roku 2001. Tam trzeba było wszystko zorganizować od podstaw. Może nie było tam niebezpiecznie, ale odczuwało się presję psychiczną. Do tego dochodzi tęsknota za rodziną i krajem. Na misjach ważne było wszystko co swojskie, polskie. Pamiętam jak kolega „wytrzasnął” skądś wiaderko ogórków kiszonych. Kiedy je jedliśmy ze smakiem, przypominała się Polska, nasza kuchnia, ta znana od dziecka. Coś wspaniałego. Na pierwszych misjach mieliśmy tylko polski sprzęt wojskowy. Na akcje jeździliśmy samochodami terenowymi Honker. One były robione na bazie dawnego Tarpana, ale się sprawdzały. Później dostarczono nam Rosomaki. To wozy o wiele lepsze, nowocześniejsze, lepiej uzbrojone.  

Był Pan również na misjach w Iraku. Czy tam było bardziej niebezpiecznie?

Na pierwszej zmianie było spokojnie. Społeczeństwo odnosiło się do nas przyjaźnie. Służyłem w bazie w Karbali. Gorzej było na drugiej zmianie. Zaczęły się ostrzeliwanie naszej bazy, detonowanie min pułapek. Byli ranni, a nawet zabici. Najgorsi byli bojownicy z Al.-Kaidy. Udało się nam nawet ich kilku zatrzymać. Przekazaliśmy ich do chłopaków z wywiadu. Dla mnie najtrudniejsza była 4. zmiana misji w Iraku, w której uczestniczyłem. Któregoś razu jechaliśmy Honkerem. Pod naszym samochodem eksplodowała mina pułapka, odpalona z telefonu komórkowego. Odłamki zrobiły z podłogi naszego Honkera sito. Na szczęście nikt nie zginął. Ale dwóch żołnierzy zostało rannych, celowniczy i ja. Oberwałem  odłamkami po nogach. Od czasu tej eksplozji, mam też niewielki ubytek słuchu. Przyleciał po nas helikopter i zabrał nas do szpitala w Bagdadzie. Powyciągali mi odłamki z nóg, chociaż nie wszystkie, niektóre noszę do dziś. Wiem o tym, bo jak przechodzę przez bramkę np. na lotnisku, to „dzwonię”. Wówczas byłem ranny, ale na własną prośbę pozostałem do końca zmiany. Pozwolił mi na to dowodzący wówczas dywizją generał Waldemar Skrzypczak.

Obecnie prowadzi Pan szkolenia rekrutów…

W 18. Pułku Rozpoznawczym w Białymstoku szkolimy m.in. rekrutów z programu Dobrowolna Służba Wojskowa oraz studentów w ramach programu Legia Akademicka. Studentów szkolimy w czasie wakacji. Zawsze jest komplet chętnych. Jeśli chodzi o osoby z dobrowolnej służby wojskowej, to ich szkolenie trwa etapami, wiele miesięcy. Ostatnie szkolenie specjalistyczne trwa 11 miesięcy. To już jest właściwie proces ciągły. Ogólnie mówiąc, człowieka nie da się szybko wyszkolić na dobrego żołnierza. To musi być wiele godzin spędzonych na poligonach, na strzelnicach. Obecnie sporo młodych ludzi, których szkoliłem, ma chęć zostać żołnierzami zawodowymi. Ale same chęci nie wystarczą, trzeba jeszcze posiadać odpowiednie predyspozycje. Selekcję pod kątem przydatności do zawodowej służby w wojsku prowadzi dowództwo. Żołnierska służba jest ciężka, więc osoba która się na nią decyduje, musi się liczyć z częstymi, czasem długimi, nieobecnościami w domu, trudami ćwiczeń na poligonach, z przeprowadzkami.

Zauważam, że obecne pokolenia rekrutów, które szkolę, ogólnie mają słabszą formę fizyczną i nie są oni skłonni do dużych wyrzeczeń. Nie wiem z czego to wynika, może z tego, że więcej siedzą przy ekranach urządzeń elektronicznych, niż się ruszają, może z tego, że materialnie mają łatwiejsze, bardziej komfortowe życie niż młodzi wcześniejszych pokoleń.     

Doświadczenie zdobyte podczas zagranicznych misji przydaje się podczas szkoleń rekrutów?

Z pewnością się przydaje. Każde doświadczenie bojowe jest tu cenne. Wiem jak jest w praktyce, na polu walki. To nie to samo co jedynie przygotowanie teoretyczne. Służyłem na misjach w Kosowie, Iraku i Afganistanie. Każda z tych misji była inna, dlatego na każdej z nich nauczyłem się czegoś innego. Teraz mogę się tym doświadczeniem, tam zdobytym, podzielić podczas szkolenia przyszłych żołnierzy. W prowadzeniu szkoleń pomaga mi też wieloletnia praktyka wojskowa oraz to, że od wielu lat zajmuje stanowiska dowódcze, więc nauczyłem się kierować grupami żołnierzy. Najtrudniej jest ze szkoleniem w ramach dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej. Stawia się, dajmy na to, 40-latek, który nigdy nic z wojskiem wspólnego nie miał, jego sprawność fizyczna jest na niskim poziomie… I trzeba zrobić z niego żołnierza. 

Jak Pan ocenia formę młodych żołnierzy?

Obecnie żołnierze zawodowi coraz częściej idą na zwolnienia lekarskie. Nie wiem z czego to wynika. Czy kolejne pokolenia są mniej odporne psychicznie i fizycznie? Ja służę w wojsku 26. rok i nigdy nie byłem na zwolnieniu lekarskim. A ci żołnierze z młodego pokolenia, moim zdaniem, nadużywają tych zwolnień.  

Czy Pan i Pana koledzy, żołnierze, widzicie w agresywnych działaniach Rosji, zagrożenie jakie może to stwarzać dla Polski?

Naturalnie odczuwamy w wojsku zagrożenie dla naszego państwa ze strony Rosji. Nawet szkolenia rekrutów prowadzimy teraz głównie pod kątem tego zagrożenia. Dla przykładu uczymy przyszłych żołnierzy jakie Rosjanie mają umundurowanie, jaką broń, jak się zachowują na polu walki. 

Wiem, że jest Pan katolikiem praktykującym. Czy wiara pomaga w wojskowej służbie?

Wiara bardzo pomaga. Szczególnie mocno doświadczyłem tego podczas zagranicznych misji wojskowych. Tam żołnierz zmaga się nie tylko z wrogiem, ale też z tęsknotą za rodziną, za krajem, stoi w obliczu wielu dylematów moralnych. Wówczas wiara, relacja z Bogiem pomaga wytrwać na służbie, wybrać to, co jest godne.

Na misjach bardzo wspierali nas kapelani. Szczególnie ciężko było mi na pierwszej zmianie w Afganistanie. Na szczęście był z nami bardzo dobry ksiądz kapelan. Jeździł z nami na akcje. Spowiadał nas, błogosławił, pokrzepiał dobrym słowem, podtrzymywał na duchu.  Zawsze był blisko żołnierzy, nawet szeregowych, chociaż miał stopień pułkownika.

Na misjach wojskowych widziałem jak działa Bóg. Na przykład – jak potrafi ocalić człowieka od śmierci. Pod samochodem mojego kolegi eksplodowały dwa ładunki wybuchowe. Zaraz potem w samochód ten trafił pocisk z granatnika przeciwpancernego. Mój kolega, co jest niezrozumiałe, nie zginął. Wyszedł jeszcze z wraku tego samochodu. Był ogłuszony, w szoku. Terrorysta, który uciekał, wystrzelił jeszcze do niego chyba cały magazynek z kałasznikowa. To też go nie zabiło, przeżył. Potem jak o tym rozmawialiśmy, wszyscy w bazie byliśmy tego samego zdania, że to Bóg ocalił naszego kolegę, bo na tu na ziemi dla niego jeszcze jakieś ważne zadania. Innego wytłumaczenia tego co się stało, po prostu nie ma.

Dziękuję za rozmowę         

Adam Białous

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij