6 lutego 2015

Religia pokoju, ale nie dla każdego

(fot.©2005 TopFoto / Houghton/FORUM)

PRZYPOMINAMY TEKST Z 2015 R. Sri Lanka, na której przebywał niedawno papież Franciszek to kolejny – obok Bhutanu i Birmy – kraj buddyzmu, gdzie prawa mniejszości religijnych, w tym przede wszystkim chrześcijan są bezwzględnie łamane, lekceważone i deptane.

 

Na łamach portalu PCh24.pl pisałem swego czasu o buddyzmie jako fałszywej „religii pokoju” w kontekście prześladowań wyznawców Chrystusa w Królestwie Smoka, Bhutanie. Sri Lanka to inna odsłona tego samego ponurego zjawiska. Dochodzi w jej przypadku jednak jeszcze jeden istotny faktor, o którym nie można w żadnym wypadku zapomnieć, a mianowicie, zakończona w maju 2009 roku krwawa wojna domowa – dekady bezlitosnego zabijania w imię religii. Prawa silniejszego dotknęły zwłaszcza chrześcijan, bezbronnej mniejszości, która znalazła się nagle pomiędzy młotem a kowadłem.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Przypomnę, że konflikt wzniecili hinduistyczni separatyści. Oddziały Tamilskich Tygrysów LTTE – Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu – walczyły o niepodległość swojego regionu (a także o swoją godność, bo Tamilowie byli właściwie poza prawem) z buddyjską armią rządową. Chociaż separatyści nie mieli szans i ostatecznie przegrali tę wyniszczającą wojnę, wykazali się długą determinacją w prowadzeniu akcji zbrojnych, w tym terrorystycznych. Wojna trwała od 1983 roku i przyniosła żniwo śmierci w postaci stu tysięcy ofiar śmiertelnych, zwłaszcza pod koniec działań militarnych. Ginęli głównie cywile. Syngalezi, którzy stanowią 70 proc. populacji na Sri Lance, ciężkim ostrzałem artyleryjskim niszczyli całe wsie i miasteczka opornych hinduistów, z kolei w odwecie Tamilowie uderzali w cywilów reprezentujących buddyjską większość. Chrześcijanie zaś to zarówno Tamilowie, jak i Syngalezi, a zatem wojna uderzała w nich podwójnie. Zabijanie, gwałty, wysiedlanie, tajemnicze zaginięcia trwały tak przez niemal 30 lat.

 

Kościół katolicki a wojna domowa

Sri Lanka to kraj wielu religii. Ponad 70 proc. społeczeństwa, jak wspomniałem, stanowią buddyści, 13 proc. hinduiści, 10 proc. muzułmanie, a 7 proc. to chrześcijanie, głównie katolicy. I chociaż Kościół jest reprezentantem najmniejszej grupy religijnej w państwie, to jednocześnie stanowi wielką siłę zaangażowaną w budowanie pokoju i porozumienia między wszystkimi obywatelami Sri Lanki. W czasie trwania konfliktu to właśnie Kościół katolicki z głównym ośrodkiem decyzyjnym w dawnej stolicy kraju, Kolombo robił wszystko, co w jego mocy, aby nie będąc stroną, próbować ratować, a potem budować pokój oraz naciskać na skonfliktowanych ze sobą buddystów i hinduistów w kierunku pojednania i zakopania topora wojennego. Katolicy płacili za swe starania wysoką cenę, bo otrzymywali w odwecie ciosy z dwóch stron.

 

Po wojnie

Sri Lanka to oficjalnie państwo świeckie. Konstytucja w pierwszych zdaniach głosi, iż kraj jest demokratyczny i socjalistyczny (jakkolwiek absurdalnie to brzmi). W artykule 10 czytamy, że „każda osoba ma prawo do wolności myśli, przekonań, religii, w tym do wolności w praktykowaniu swojej religii i wiary”. Jednak jest pewne „ale”. Tuż przedtem znajduje się bowiem zapis, który burzy tę deklaratywną sielankę. Artykuł 9. Ustawy zasadniczej mówi o tym, że buddyzm jest religią państwową, zajmuje miejsce numer jeden w społeczeństwie.

 

W Sri Lance funkcjonuje tzw. Ministerstwo ds. Buddyzmu Sasana i innych religii, z odrębnymi resortami dla hinduizmu, buddyzmu, chrześcijaństwa oraz islamu. Resort ma oficjalnie troszczyć się o pokój, ład, harmonię międzyreligijną, lecz w konsekwencji służy do szpiegowania i kontrolowania (oczywiście, dla ich dobra!) Kościoła, wspólnot, meczetów, grup modlitewnych. Rząd zaprzepaścił zatem swoją szansę. Władze, które zwyciężyły hinduistycznych rebeliantów, miast rzeczywiście tworzyć modele koegzystencji etnicznej czy religijnej wielu wspólnot i plemion, zaczęły grać resentymentami i nacjonalistyczną kartą z domieszką ideologii religijnej i kierować państwo w stronę dyktatury buddyjskiej. Prawa „antynawróceniowe” to bowiem nie tylko wymysł faszystów hinduistycznych działających formalnie jako urzędnicy w ośmiu stanach Indii, ale także element polityki byłego już prezydenta Sri Lanki Mahinda Rajapaksa oraz jego najbliższych współpracowników. To oni zdecydowali, że buddyzm Sasana stał się systemem totalnym, tym samym mnisi buddyjscy otrzymali władzę totalną.

 

Niezależnie od dyktatorskiej paranoi władz, czas powojennej odbudowy kraju sprzyjał także dochodzeniu do głosu radykalnych nurtów nacjonalistycznych i fanatycznych wśród społeczeństwa buddyjskiego. Wojna i niesprawiedliwe prawo, dyskryminujące mniejszości etniczne i religijne otworzyły drogę do powstania ruchów ekstremistycznych, przede wszystkim Bodu Bala Sena (BBS) – Buddyjska Władza i Siła.

 

Fanatycy z BBS

Przed wizytą Ojca Świętego Franciszka przywódcy religijni z tzw. Kongresu Buddystów Całego Cejlonu zażądali, aby Papież przeprosił cały naród Sri Lanki za rzekome zbrodnie chrześcijan wobec ich wiary. Fanatycy potrafiący tylko kontestować i niszczyć świadomie zapominają także, że rozwój swojego kraju zawdzięczają, m.in. Kościołowi katolickiemu, a sami są odpowiedzialni raczej za regres wyspiarskiego państwa.

 

Owszem, dla dobra własnych struktur buddyjscy nacjonaliści potrafią być niezwykle skuteczni. Nie tylko tworzą sprawną i operacyjną sieć na Sri Lance, ale utrzymują kontakty z ugrupowaniami sojuszniczymi za granicą, przede wszystkim w Birmie (Ruch 969). W ten sposób w XXI wieku, zupełnie niezauważona pojawiła się buddyjska międzynarodówka o charakterze terrorystycznym. Jej liderzy nazywają się, pół żartem pół serio buddyjskimi bin Ladenami. Prześladowanym mniejszościom, głównie chrześcijanom i muzułmanom, nie jest jednak wcale do śmiechu, gdy tłum zorganizowanych fanatyków dokonuje pogromów w wioskach i miasteczkach, plądrując i paląc domy „niewiernych”, wypędzając mieszkańców i wymazując ich z przestrzeni społecznej, żądając wyburzenia wszelkich świątyń zagrażającym jednej religii (buddyzmowi), jednej kulturze (syngaleskiej) jednemu językowi (indoaryjskiemu). Skąd my to znamy?

 

Fanatycy buddyjscy nie ograniczają się do atakowania wspólnot innych religii na peryferiach, ale dopuszczają się napaści także w dużych ośrodkach kraju. To tworzy nastrój niepewności – terror napędza strach i burzy ład w społeczeństwie oddając pole nieufności i wzajemnej nienawiści. Niezależnie od pozorów, jakie tworzy mający swą siedzibę w Sri Dźajawardanapura Kotte reżim, który powołuje co rusz jakąś kolejną komisję ministerialną do opanowania napięcia na tle religijnym, siły opozycji, partie demokratyczne oraz organizacje społeczne oskarżają wprost władze, że te grają kartą religijną do realizacji swoich politycznych celów (utrzymania się przy władzy), a także iż są zakładnikami faszystów buddyjskich, działając na ich korzyść kosztem realnie zagrożonych mniejszości.

 

Według danych raportu międzynarodowego stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie, wspólnoty protestanckie na przestrzeni tylko 9 miesięcy w 2013 roku odnotowały 64 ataki na chrześcijan i ich świątynie (dla porównania, w 2012 roku było ich 52).

 

Na koniec artykułu chciałbym podkreślić trzy rzeczy. Po pierwsze, islam akurat w tej części świata jest nastawiony pokojowo, muzułmanie są tu umiarkowanymi wyznawcami Allaha. Szczególna przyjaźń łączy ich z chrześcijanami, przede wszystkim z katolikami, z którymi dzielą los uciskanych poddanych buddyjskim panom (czytaj: mnichom). Po drugie, muzułmanie, podobnie jak chrześcijanie nie chwytają za broń dysząc żądzą odwetu na buddystach zsyłających na nich niesprawiedliwość, wyzysk, przemoc i terror. Po trzecie, pierwszym poruszycielem działań agresywnych są zazwyczaj buddyści, głównie mnisi. Wszystko razem może rzeczywiście burzyć nasze – ludzi Zachodu – wyobrażenia, zarówno o islamie, jak i o buddyzmie.

 

 

Tomasz M. Korczyński

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij