Reparacji nie było, nie ma i nie będzie. Możemy jednak wykorzystać nową sytuację, żeby razem z Niemcami – podkreślam, razem z Niemcami! – zmusić całą Unię Europejską, by zrzuciła się na sprzęt wojskowy dla Polaków kupiony w niemieckich firmach.
Temat reparacji od Niemiec wrócił przy okazji wizyty prezydenta Karola Nawrockiego w Berlinie. Polityk podkreślił, że Polska nie otrzymała nigdy odpowiedniego odszkodowania i sprawa pozostaje otwarta, również od strony prawnej. Według Karola Nawrockiego jest możliwe, że Niemcy uregulują kwestię reparacji poprzez wsparcie polskiej obronności w związku z zagrożeniem, jakie stwarza Rosja. Czy jest to możliwe? Odpowiadam od razu: w formie typowo odszkodowawczej – nie, ale otwarta jest inna droga. Niemcy kategorycznie odrzucają polskie żądania reparacyjne. Posługują się co do zasady trzema argumentami. Po pierwsze, Polska miała skutecznie zrzec się reparacji w 1953 roku. Po drugie, otrzymała niemieckie ziemie (tzw. Ziemie Odzyskane). Po trzecie, otrzymała duże wsparcie od Unii Europejskiej. W związku z tym – twierdzą – nie ma o czym rozmawiać.
Zrzekliśmy się – czy nie?
Wesprzyj nas już teraz!
Formalnie rzecz biorąc, Polska po II wojnie światowej otrzymała reparacje. Nasz kraj został włączony do sowieckiej strefy reparacyjnej. W imieniu Polaków reparacje z NRD pobierały Sowiety – a następnie miały się z nami dzielić. Miały, bo w praktyce tak oczywiście nie było. Sowiety dokonały dość poważnej grabieży terytoriów NRD i otrzymywały z NRD duże zasoby materiałowe, ale nam przekazywano jedynie ochłapy. Niekiedy zupełnie dosłownie – w jednym z lat otrzymaliśmy na przykład kilka milionów dzieł Marksa, Lenina i Stalina wydrukowanych w NRD, właśnie w ramach reparacji. Co więcej, Sowiety grabiły też Polskę, zmuszając ją choćby do sprzedaży węgla po zaniżonej cenie. W sumie z reparacji nie zobaczyliśmy wiele. Trudno mieć jednak o to pretensje do Niemców – za grabież reparacji po 1945 roku odpowiadają Sowiety. Podobnie jest w kwestii zrzeczenia się w roku 1953. Rząd Bolesława Bieruta pod presją ZSRR ogłosił wówczas, że nie będziemy domagać się więcej reparacji. Ta decyzja jest dziś przez polską prawicę często kontestowana i można tu wysuwać różne argumenty. Jedne dotyczą okoliczności, czyli braku faktycznej suwerenności rządu Bieruta, drugie aspektów formalnych zrzeczenia się.
Problem polega na tym, że w kolejnych dekadach przedstawiciele polskich władz wielokrotnie podkreślali, że tamto zrzeczenie się było poprawne i musi być uznawane za obowiązujące. Tak stało się w PRL w 1970 roku za rządu Józefa Cyrankiewicza, ale co ważniejsze – również później. W 1989 roku przyznawał to publicznie Krzysztof Skubiszewski. W 1991 roku podpisano umowę Żabiński-Kastrup, gdzie polska strona zadeklarowała, że nie będzie w przyszłości popierać żadnych roszczeń odszkodowawczych obywateli. W 2004 roku rząd Marka Belki zajął stanowisko, gdzie pisał: „Oświadczenie Rządu PRL z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się przez Polskę reparacji wojennych Rząd RP uznaje za obowiązujące (…) Oświadczenie z 23 sierpnia 1953 r. było podjęte zgodnie z ówczesnym porządkiem konstytucyjnym, a ewentualne naciski ze strony ZSRR nie mogą być uznane za groźbę użycia siły z pogwałceniem zasad prawa międzynarodowego, wyrażonych w Karcie Narodów Zjednoczonych”. W 2006 roku Anna Fotyga podpisała dokument, w którym podkreślano ważność tego zrzeczenia, jak później tłumaczyła – omyłkowo. Niemniej jednak wiceszef MSZ Marek Magierowski w 2017 roku oświadczył w odpowiedzi na zapytanie poselskie, że zrzeczenie się jest ważne. Sam przywołał powyższy cytat ze stanowiska rządu Marka Belki i podsumował: „Stanowisko polskiego rządu nie uległo zmianie od 2004 r.”. Dalsze używanie argumentu z ważności roszczeń reparacyjnych na gruncie prawnym jest po prostu absurdalne. Jakiś czas temu prof. Stanisław Żerko z Instytut Zachodniego stwierdził, że lepiej byłoby mówić o „niemieckim długu odszkodowawczym wobec Polski” i jest to formuła rzeczywiście szczęśliwsza, bo stawia sprawę szeroko, bez wąskiego definiowania do obszaru prawnego.
Tzw. Ziemie Odzyskane
Drugi niemiecki argument to kwestia ziemi. Formalnie rzecz biorąc, Niemcy nie powinni go używać. Polska otrzymała tzw. Ziemie Odzyskane nie w ramach reparacji, ale na skutek politycznej decyzji zwycięzców II wojny światowej – Stalina, Churchilla i Roosevelta. Uznali, że należy przekazać Polsce część niemieckich ziem jako odszkodowanie za tereny anektowane przez Sowiety. Nie zmienia to oczywiście faktu, że w niemieckiej percepcji jest inaczej – Niemcom wydaje się, że przekazali tereny Polsce niejako z dobrej woli, a nawet jeżeli pod przymusem, to właśnie ze względu na rozliczenia powojenne. Jest rzeczą prawdy historycznej tłumaczyć, że było inaczej – ale patrząc trzeźwo, można łatwo zrozumieć, jak trudno jest Niemców do tego przekonać. Ostatecznie Niemcy poniosły duże straty terytorialne po II wojnie światowej – a beneficjentem stała się Polska. Na poziomie psychologicznym problem jest zatem dość istotny, stąd ten argument wracał, wraca i będzie wracać w debacie reparacyjnej, zwłaszcza jeżeli robi się choćby odrobinę bardziej emocjonalna. Rzadko używa się go w oficjalnych wypowiedziach i stanowiskach – od tego stroni nawet Alternatywa dla Niemiec. W publicystyce czy komentarzach polityków jest jednak żywo obecny.
Płaci nam… Unia Europejska?
Kompletnie idiotyczny jest za to niemiecki argument z rzekomych benefitów, jakie ma Polska z Unii Europejskiej. Wielu ekspertów uważa, że te benefity są faktycznie żadne albo ujemne. Nie chcę wchodzić w tę dyskusję. Więcej, na potrzeby tekstu uznam nawet za słuszne wyliczenia, jakie przedstawiła w 2024 roku minister funduszy i polityki regionalnej, Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Otóż według minister Polska od roku 2004 otrzymała z Unii Europejskiej „na czysto” 175 mld euro. Niemcy są najważniejszym płatnikiem do budżetu UE, ale przecież niejedynym. Jeżeli nawet Polska otrzymała „na czysto” taką właśnie kwotę, to pieniądze niemieckie to tylko jej część, może 30 procent – czyli około 55 mld. Eksperci szacują, że w ramach różnych niemieckich fundacji wspierających Polaków po II wojnie światowej otrzymaliśmy około 6 mld zł, czyli 1,3 mld euro. Łącznie można byłoby zatem mówić o około 56,3 mld euro – czyli ok. 240 mld złotych. Zgodnie z raportem z 2022 roku, Polska powinna otrzymać od Niemiec 6 bln 220 mld 609 mln zł. Brakuje jeszcze zatem prawie… 6 bilionów. Oczywiście do tej kwoty można byłoby dodać jeszcze wartość reparacji pozyskanych przez Sowiety po 1945 i formalnie należnych Polsce – niewątpliwie jednak ogólna kwota nadal byłaby gigantyczna i szłaby w biliony. Argument z Unii Europejskiej jest zatem bezsensowny.
Można zatem powiedzieć, że mamy potężny argument moralny – ale nie mamy żadnego argumentu prawnego. Argumenty prawne w świecie polityki międzynarodowej są jednak drugorzędne, bo ostatecznie rozstrzyga siła. Na tym właśnie polega problem – Polska tej siły po prostu nie ma. Gdybyśmy byli silniejsi od Niemiec, moglibyśmy uzyskać reparacje. Jesteśmy jednak słabsi – dlatego nie możemy, a moralna wyższość nie gra tu dosłownie żadnej roli. Dysproporcja potęgi jest po prostu zbyt duża. Dwa klasyczne mierniki potęgi to pieniądze i ludność. Polska ma ponad czterokrotnie niższe PKB niż Niemcy i jest ponad dwukrotnie mniej ludna. Dlatego nie jesteśmy w stanie wyegzekwować od Niemiec żadnych reparacji – i to się nie zmieni, dopóki nie zyskamy większej potęgi relatywnej, czyli względem RFN.
Zróbmy to… razem z Niemcami
Nie oznacza to jednak, że sprawa jest stracona. Trzeba jednak wyjść poza wąskie myślenie – Niemcy muszą zapłacić Polsce. Proponuję pomyśleć inaczej zupełnie inaczej, poza kategoriami odszkodowania. Niech Polska razem z Niemcami zmusi Europę, by zapłaciła za nasze uzbrojenie w niemieckich fabrykach. W takim układzie to my razem z Niemcami korzystamy, a reszta traci. Nie ma to nic wspólnego ze sprawiedliwością historyczną – ale takiej narracji można użyć, prezentując ten plan publicznie.
Niemcy są dziś w bardzo trudnej sytuacji budżetowej. Tegoroczny budżet RFN opiewa na 500 mld euro. Dług publiczny wzrasta o 143 mld euro. Wydatki socjalne są gigantyczne i stale rosną. To przede wszystkim emerytury, ale także inne świadczenia, jak choćby słynny „dochód podstawowy”, czyli Bürgergeld – albo niemiecki odpowiednik 800+, czyli Kindergeld. Pilnie potrzebne są też wydatki na infrastrukturę, zwłaszcza drogi. Do tego Niemcy cały czas wspierają finansowo Ukrainę – kolejne miliardy każdego roku. Te rosnące zobowiązania budżetowe mają miejsce w sytuacji poważnych problemów gospodarczych. Wzrost kosztów produkcji (ceny energii), problemy z eksportem (cła Donalda Trumpa), rosnąca konkurencja ze strony Chin (chińskie samochody) – to wszystko naprawdę się kumuluje. Tacy giganci jak Volkswagen, Porsche, Bosch czy Lufthansa masowo likwidują miejsca pracy, wzrost gospodarczy jest niewielki i Niemcy muszą mierzyć się z perspektywą dalszych problemów w utrzymaniu ich modelu gospodarczego, czyli życia z eksportu. Niemcy szukają dziś nowych dróg dla starego modelu i elementów nowego. Pierwsze ma zaspokoić Mercosur, czyli otwarcie Ameryki Łacińskiej na niemiecki eksport. Nowy model – to właśnie wojsko. Niemcy w tym roku chcą przeznaczyć na cele wojskowe 86 mld euro, do roku 2029 wydatki mają w tym obszarze wzrosnąć to ponad 150 mld euro. Sektor zbrojeniowy cały czas się rozbudowuje, a Niemcy chcą stać się potęgą w tym zakresie, zwłaszcza gdy idzie o możliwości produkcyjne.
Moglibyśmy w tym pomóc – i na tym skorzystać. Karol Nawrocki podczas wizyty w Berlinie mówił, że Polska mogłaby uzyskać od Niemców odszkodowania w formie jakiegoś niemieckiego wsparcia dla naszej obronności. Oczywiście RFN nie da nam z dobrego serca nawet jednego euro – Niemcy wolą sami się uzbroić, niż płacić nam. Bezpieczeństwo Polski jest wprawdzie ich bezpieczeństwem – ale jako że jesteśmy na pierwszej linii frontu, i tak płacimy, ile potrzebujemy, więc z niemieckiej perspektywy temat jest relatywnie zabezpieczony. Możemy jednak podjąć próbę wspólnego z Niemcami wykorzystania Unii Europejskiej. W końcu wzmocnić się militarnie chce cała wschodnia flanka Unii Europejskiej. To duża liczba krajów. Razem z Niemcami można byłoby stworzyć front większościowy, który postarałby się wprowadzić specjalny unijny fundusz. Niech cała Europa zrzuca się na sprzęt dla Polski i częściowo również innych krajów unijnych, kupowany w niemieckich fabrykach, w jakiejś mierze również francuskich i włoskich. Razem z Niemcami możemy argumentować o konieczności wyrównania historycznych krzywd, przedstawiać to jako konieczność obrony Europy przed Rosją etc. To oczywiście żadne reparacje – ale ostatecznie chodzi nam o to, żebyśmy coś dostali. Nie mamy dość siły, by zmusić do tego Niemców – ale razem z Niemcami i grupą innych państw być może będziemy w stanie zmusić inne państwa do zrzutki na nas. Niemiecki rząd może na to spojrzeć przychylnym okiem, bo jest zdeterminowany wzmacniać swoją zbrojeniówkę i potrzebuje rynków zbytu dla towarów. Dlaczego nie mieliby kupować ich Polacy, Litwini i Rumuni – za pieniądze Francuzów, Włochów, Belgów, Hiszpanów czy Irlandczyków?
O takim, wspólnym biznesie – można realnie myśleć, oczywiście nie zamykając od strony moralnej kwestii odszkodowań.
Paweł Chmielewski