Przestępstwa seksualne duchownych stały się taranem w rękach rewolucyjnych reformatorów: mają doprowadzić do zniszczenia Kościoła katolickiego i budowy na jego gruzach nowej wspólnoty, relatywistycznej, egalitarnej, quasi-protestanckiej. Pokazują to dobrze reakcje na herezję, w jaką popadł były dominikanin Marcin Mogielski, od niedawna luteranin.
Herezja Marcina Mogielskiego
Z Kościoła katolickiego odszedł Marcin Mogielski, były dominikanin, zaangażowany w wyjaśnianie przypadków nadużyć seksualnych. Został heretykiem: przeszedł do wspólnoty luterańskiej, która, jak twierdzi, jest teraz jego „prawdziwym domem”. Były dominikanin ma swoje zasługi: wiele lat temu zaangażował się w ujawnienie sprawy Pawła M., zakonnego współbrata, który dzięki psychomanipulacji i wykorzystywaniu elementów duchowości charyzmatycznej stworzył wewnętrzkościelną sektę; pozwalała mu wykorzystywać seksualnie kobiety. Mogielski próbował zainteresować działalnością Pawła M. przełożonych zakonu, co ściągnęło na niego dużą niechęć.
Wesprzyj nas już teraz!
Starał się też doprowadzić do ukarania ks. Andrzeja Dymera ze Szczecina, uznanego przez sądy winnym wykorzystywania seksualnego swoich podopiecznych. Mogielski uznał, że jego wysiłki na rzecz „oczyszczania” Kościoła nie przynoszą jednak oczekiwanych przezeń rezultatów, zatem – odszedł.
Jeżeli wierzyć jego własnym słowom, to niezależnie od godnych uznania wysiłków na rzecz walki z przestępstwami, był w Kościele tak naprawdę ciałem obcym – bo nie wierzył po katolicku. „Kościół rzymskokatolicki to nie jest mój dom. Przesiadam się do statku, który nadal płynie pod banderą Jezusa Chrystusa i jest gotowy na zmiany kursu. Zawsze w duszy byłem luteraninem, teraz przejdę konwersję. Po co mam walić głową w mur, jak mogę być tam, gdzie myślą tak jak ja” – oznajmił „Gazecie Wyborczej”. „Chciałem reformować Kościół rzymskokatolicki, a przecież reforma odbyła się już ponad 500 lat temu” – dodał.
Nadużycie nadużycia
Przypadek Mogielskiego jest modelowym zobrazowaniem zjawiska, które kardynał Gerhard Müller nazwał swego czasu „nadużyciem nadużycia”. Chodzi o ponowienie metody Marcina Lutra, którego Mogielski najwyraźniej otwarcie podziwia. Herezjarcha z Wittenbergi stracił wiarę katolicką. Popadł w herezję, na przykład odnośnie rozumienia łaski. Nie chciał pogodzić się z tym, że Kościół wierzy inaczej od niego. Postanowił narzucić mu swoją wolę. Szermowanie postulatami zmian teologicznych nie byłoby jednak nośne. Herezjarcha uczepił się autentycznego problemu, który bulwersował wielu chrześcijan – handlu odpustami. Zręcznie wykorzystał to patologiczne zjawisko w swojej propagandzie przeciwko hierarchii Kościoła, pozyskując licznych zwolenników.
Tłumy szły za Lutrem, bo uderzał w zastany porządek i zdawał się obiecywać większą wolność i lepszą przyszłość. Ówczesna inteligencja przyłączała się do herezjarchy jednak również po to, by przeprowadzić zmiany w teologii i eklezjologii. Nie chodziło o odpusty: chodziło o przebudowę Kościoła. O rewolucję.
Rewolucyjny egalitaryzm
Bardzo podobnie postępują współcześni samozwańczy reformatorzy Kościoła. Widać to szczególnie jasno na przykładzie niemieckiej Drogi Synodalnej. Droga Synodalna została uruchomiona w 2019 roku oficjalnie w jednym i tylko jednym celu: zwalczyć plagę nadużyć seksualnych, odzyskać zaufanie utracone wskutek przestępstw duchownych.
Jakie instrumenty zaproponowali protagoniści Drogi? Zniszczenie hierarchii (demokratyzacja), zniszczenie kapłaństwa (zniesienie celibatu, święcenia dla kobiet, nowa rola świeckich), permisywizm seksualny. Dokładnie to samo, co wprowadziły już dawno wspólnoty – niektóre elementy niedawno (jak permisywizm seksualny), inne o wiele wcześniej, o czym słusznie mówi Mogielski (egalitaryzm, antysacerdotalizm).
To właśnie w tym kontekście kardynał Müller mówił o „nadużyciu nadużycia”. Ofiary przestępstw seksualnych zostają brutalnie wykorzystane do tego, by przeprowadzić w Kościele katolickim zmiany na modłę protestancką. Ich los jest dla kierowników tego procesu ważny głównie albo zgoła wyłącznie jako środek do celu. Tak naprawdę nie chodzi o nie: chodzi o walkę z porządkiem Kościoła.
Elementy tej wstrętnej metody rewolucyjnej widzimy również w globalnym procesie synodalnym: w oficjalnych dokumentach watykańskich mówi się o konieczności przebudowy ustroju kościelnego czy destrukcji kapłaństwa właśnie po to, by nie dochodziło już więcej do nadużyć. Przestępstwa seksualne księży stały się nowym handlem odpustami: to prawdziwe zło w Kościele, które reformatorzy celowo absolutyzują i propagandowo rozdmuchują, by za ich pomocą zrealizować swoje prawdziwe cele.
W duszy są luteranami
W Polsce widać ten mechanizm w działalności wielu środowisk czy konkretnych publicystów. Jedni wykorzystują nadużycia seksualne z pozycji zewnętrznych, jako pozakościelni „zatroskani” o los ofiar. Inni działają od wewnątrz, przedstawiając się jako „reformatorzy” pragnący dla Kościoła lepszej przyszłości. Nie jest przypadkiem, że niezależnie od swojego miejsca w Kościele ludzie ci mają wstęp do wielkich mediów. Są hołubieni i adorowani, bo potrzebuje ich antychrześcijańska rewolucja. Ten czy inny kapłan albo publicysta zapraszany dziś do lewicowych telewizji i gazet zostanie bezwzględnie wykorzystany, by poprzez jego zaangażowanie doprowadzić do wywołania w Kościele zmian, które na długie lata go osłabią albo wręcz zniszczą.
Wielu komentatorów zastanawia się, czy uważający się za katolików kapłani i publicyści współpracujący w tym dziele z antykatolickimi mediami w ogóle rozumieją, w jakim dziele uczestniczą. Sądzę, że rozumieją doskonale – i tego właśnie chcą. Stali się bowiem nie tylko funkcjonalnie, ale również esencjonalnie ludźmi nowego liberalnego świata, zdominowanego przez relatywizm.
Pokazują to w części reakcje na krok Mogielskiego. „Nie chcę oceniać”; „luteranie to dobra wspólnota”; „poszedł za głosem sumienia” – takich opinii pełne są katolickie media lewicowe. Przypominam: chodzi o decyzję o porzuceniu kapłaństwa, odejściu z Kościoła i przystąpieniu do wspólnoty heretyków. Odmowa jednoznacznie negatywnej oceny takiego kroku, nie mówiąc już o jej pochwalaniu czy wyrażaniu na wyścigi „zrozumienia”, to właśnie nic innego jak przyłączanie się do wspólnoty liberalnych relatywistów. Ludzi, którym Kościół przeszkadza, bo ma roszczenie do prawdy. W liberalnym świecie nie ma prawdy.
Do zadekretowana takiego właśnie rewolucyjnego nieporządku przyczyniają się wszyscy, którzy czynią z nadużyć seksualnych oś swoich odniesień do Kościoła. Tak, ten problem jest w Kościele: trzeba go jednak przezwyciężyć i pokonać, nie wywracając Kościoła do góry nogami. Kto chce działać inaczej, ten świadomie lub nie, „w duszy jest luteraninem”.
Paweł Chmielewski
„Masa krytyczna” i koniec „uniwersytetu prawdy”, czyli nauka w służbie przerabiania społeczeństw