17 listopada 2021

11 listopada 2021 roku w 103. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości Parlament Europejski przegłosował rezolucję przeciwko Polsce, w której potępiono wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020 zakazujący mordowania na terytorium RP dzieci w łonach matek podejrzanych o chorobę, niepełnosprawność bądź upośledzenie. Za antypolskim dokumentem zagłosowało 373 europosłów, w tym 17 europosłów z wybranych na brukselskie stołki w Polsce.

Ale wstyd, ale wstyd!

W roku 2004 Roger Scruton wypromował termin „ojkofobia”. Brytyjski konserwatysta określił tym słowem coraz bardziej doskwierający na Zachodzie kryzys tożsamości społecznej, za którym pod fałszywymi hasłami „postępu”, „nowoczesności” i „wielkiego skoku na przód” lansowali przedstawiciele liberalnej lewicy będący ideowymi spadkobiercami Antonio Gramsciego i Altiero Spinellego.

Wesprzyj nas już teraz!

Według Scrutona ojkofobia charakteryzuje się totalnym wyparciem, negacją i relatywizowaniem historii, kultury, tożsamości, jakie budowało w Europie przez 2000 lat chrześcijaństwo. Wszystko to miało zostać odrzucone na rzecz „nowego, wspaniałego świata”, w którym wszyscy są równi, w którym prym wiedzie fałszywie rozumiana tolerancja, w którym chrześcijaństwo jest największym złem w dziejach ludzkości, a mówienie o narodzie i patriotyzmie to przejaw faszyzmu i zaściankowości.

W Polsce termin ojkofobia jest pojęciem „szeroko znanym w wąskich kręgach”. Dużo częściej używa się sformułowania zaproponowanego jeszcze w latach 90. XX wieku przez Bronisława Wildsteina – pedagogika wstydu.

W III RP udało się do pewnego stopnia osiągnąć coś, do czego zmierzała PRL, ale co nie udawało się jej władcom. W nowych warunkach, bez stosowania fizycznej przemocy udało się doprowadzić do stanu, gdzie Polacy w ogromnej mierze przepojeni są kompleksem niższości. Ten kompleks niższości determinuje polskie postawy i zachowania. Jest to efekt pedagogiki wstydu, to znaczy przedstawiania naszej historii, a więc i tożsamości, która wyrasta przecież z naszej historii jako ciągu absurdów, głupstw, bezrozumności, wreszcie rzeczy bardzo wstydliwych, czasami wręcz zbrodni – mówił o zjawisku czy może raczej jednym z mechanizmów w kształtowania polskiej tożsamości narodowej, kulturowej, cywilizacyjnej autor „Doliny nicości” w rozmowie z Niepoprawnym Radiem PL.

Zatrute owoce pedagogiki wstydu to nie tylko postawa części polskich (polskojęzycznych?) europosłów, którzy w Parlamencie Europejskim podnoszą rękę i wciskają przycisk za kolejnymi rezolucjami przeciwko Polsce – o nich za chwilę.

Na pewno pamiętacie Państwo obrzydliwe słowa Władysława Frasyniuka, które wypowiedział 22 sierpnia na antenie TVN24. „Legendarny” opozycjonista nazwał żołnierzy broniących polskich granic przed imigrantami atakującymi naszą ojczyznę od strony Białorusi „psami” i „śmieciami”. Telewizja Polska, czyli medium, którego nie sposób podejrzewać o działania przeciwko rządowi PiS kilka dni po wypowiedzi Frasyniuka opublikowała sondaż dotyczący stosunku opinii publicznej w Polsce do słów jego słów.

TVP przedstawiła to w taki sposób, że jest świetnie, bo 66 proc. ankietowanych potępia te słowa. Mnie ten sondaż przeraził bardziej niż jakikolwiek inny sondaż w ostatnich latach przeprowadzony w Polsce, ponieważ pokazał on, że 34 proc. ankietowanych poparło słowa Władysława Frasyniuka bądź nie miało na ten temat zdania – ubolewał prof. Andrzej Nowak podczas spotkania w klubie „Polonia Christiana”.

34 proc. ludzi nie tylko nie identyfikuje się z Wojskiem Polskim broniącym polskich granic, ale część z nich uważa naszych żołnierzy za „śmieci” i „psy”. To mnie przeraziło, bo pokazuje skalę problemu z jakim mamy do czynienia – dodał wybitny historyk. Jak nazwać postawę wywołanych przez Pana profesora 34 proc. osób, jeśli nie pokłosiem pedagogiki wstydu?

Według prof. Nowaka ten przerażający sondaż nie może wywołać w nas przygnębienia czy obojętności. Nie możemy wzruszyć ramionami i stwierdzić, że „nic nie poradzimy”. – Pierwsza rzecz, którą musimy zrobić to zwalczyć w sobie pokusę rezygnacji i powtarzania haseł, że przegrywamy wojnę kulturową, że nic już nie zrobimy, że młodzież jest jaka jest i w związku z tym zejdziemy do grobu z pewnymi ideałami, przekonaniami, ale nie uratujemy przyszłości dla Polski. Tego rodzaju odruch musimy w sobie zwalczać. Musimy zachować w sobie chęć trafienia do dużej części z tych 34 proc. – podkreślił.

Ktoś zapyta: dlaczego do części, a nie do wszystkich? Odpowiedź jest prosta: ponieważ część z tych 34 proc. to są ludzie, którzy autentycznie z serca, z rozumu życzą jak najgorzej Polsce i chcą, żeby Polski nie było. Ich nie przekonają żadne argumenty. Jednak znaczna część grupy z tych 34 proc. to są ludzie po prostu zmanipulowani. To są ludzie, którzy ulegli indoktrynacji, jaka rozwinęła się ze szczególną siłą po 1989 za sprawą „NIE” Jerzego Urbana, „Gazety Wyborczej”, TVN-u czy Onetu. Jednym słowem ośrodków wpływu, które u wielu zmieniły, wypaczyły, a w młodszym pokoleniu od podstaw wykształciły zdolność postrzegania rzeczywistości przez jedynie słuszny pryzmat.

Jestem lepszy, jestem lepszy!

Pedagogika wstydu to nie wszystko. Kolejnym powodem, którym może powodować, że ludzie, którzy zostali wybrani do reprezentowania Polski w Parlamencie Europejskim działają przeciwko ojczyźnie jest fałszywe poczucie wyższości, o którym w książce „Cham niezbuntowany” pisał Rafał Ziemkiewicz.

Liberalistokracja, jak Ziemkiewicz nazwał lewicowo-liberalną „elitę”, czyli ludzi uważających się za „warstwę wyższą” ustroju zwanego liberalną demokracją, który według futurologa Francisa Fukuyamy stanowi „koniec historii”, wręcz stan doskonały, którego poprawić się już nie da, a skoro mamy do czynienia z „doskonałością”, „najlepszym ze wszystkich systemów”, to logiczne jest, że ludzie wierzący w ten system uważają się za lepszych, wzorowych i perfekcyjnych.

„Cechą główną, konstytutywną liberalistokracji zarówno w Europie i USA, jak też u nas jest jej najgłębsze przeświadczenie, że tylko ludzie wywodzący się z  tej warstwy, uważani w  niej za swoich, jako oświeceni (w III RP wyrażano to eufemistycznie: ludzie na pewnym poziomie), mają prawo do pełnienia elitarnych funkcji, do zarządzania życiem publicznym. Są nie tylko oświeceni, enlightened, ale także – nieprzetłumaczalne słowo, oznaczające posiadających tytuł (w sensie: uprawnienie) – entitled”, wskazuje autor „Chama niezbuntowanego”.

„Ów tytuł do przewodzenia reszcie, na który kładzie nacisk angielskie słowo, wynikać miał z przewagi nie tylko intelektualnej, ale także moralnej. Na pewnych przykładach można to było dobrze obserwować już w czasach wcześniejszych, gdy jeszcze poczucie końca historii miało się jak najlepiej – takim przykładem była choćby kara śmierci. Mimo że w niemal wszystkich demokratycznych krajach zdecydowana większość społeczeństwa opowiadała się za jej stosowaniem, to elity, choć głosiły pochwałę rządów większości, jak zwykle wiedziały lepiej niż większość. I nie tylko likwidowały ten najskuteczniejszy instrument prewencji w swoich krajach, ale nawet, w przypadku wspólnoty europejskiej, uczyniły z likwidowania kary śmierci przedmiot swoistego eksportu moralności, uzależniając od abolicji nawiązywanie z  różnymi krajami stosunków handlowych i politycznych”, pisze dalej Ziemkiewicz.

„Podobnie jak dla dawnej arystokracji rodowej, świat dzieli się dla liberalistokratów na ludzi z  towarzystwa i  ludzi drugiego sortu. Entitled są tylko ci pierwsi. Mogą najwyżej na kogoś spoza towarzystwa ten swój tytuł scedować. (…) W III RP pełnili taką rolę autoryzowani przez salony niektórzy robotniczy działacze Solidarności, którzy poddali się czarowi elity, przyjęli obowiązujące w niej zasady i dostąpili awansu. Jednak to, żeby istotne stanowisko, a już zwłaszcza – realną władzę przejęli ludzie, którzy do towarzystwa nie należą, są przez nie jednoznacznie odrzucani albo zgoła skłóceni z nim, po prostu nie może mieć miejsca. Jest to dla warstwy rządzącej liberalną demokracją naruszeniem porządku, nie tylko politycznego, ustrojowego, ale też stojącego ponad nimi porządku moralnego. Demokracja polega (zdaniem „elit” – red.) na tym, że większość wybiera władzę oświeconą, mądrą, na pewnym poziomie. Jeśli głosująca większość taką władzę odrzuca na rzecz nieoświeconej i nieposiadającej tytułu do rządzenia, to już nie jest demokracja, tylko populizm. A co najmniej jest to demokracja nieliberalna, czyli właściwie rodzaj autorytaryzmu, faszyzmu”, podsumowuje publicysta.

Marna kserokopia

Do dwóch powyższych czynników warto dodać jeszcze jeden, który jest w pewnym sensie hybrydą pedagogiki wstydu i poczucia, że „jest się na pewnym poziomie”. Chodzi o wyrastające z PRL-u przeświadczenie, że w Polsce musi być jak na Zachodzie. – To jest naturalne, bo kontrast między PRL a Europą był straszny pod każdym względem i marzyliśmy o tym, żebyśmy stali się tacy jak w Europie – mówił w cytowanej wyżej rozmowie z Niepoprawnym Radiem PL Bronisław Wildstein.

W momencie, kiedy odzyskaliśmy wolność, kiedy została zdjęta z nas ta czapa komunistyczna i możemy do tej Europy zdążać, okazało się, że aby być Europejczykami musimy imitować obecny kształt Europy jako takiej. Problem w tym, że nie ma jednej Europy. Europa to szerokie ramy kulturowe, w tej chwili również instytucjonalne zwane Unią Europejską, ale generalnie rzecz biorąc to jest pewna szeroka tożsamość kulturowa, na którą składają się bardzo różne tożsamości narodowe. Taka jest tradycja Europy, że w dialogu tych tożsamości, czasami w konkurencji buduje się ta szersza tożsamość, którą można cywilizacyjnie jakoś określić, ale jednak takie poczucie tożsamości ludzie mają związane ze swoim narodem. Nam jednak wmawiano, że mamy się roztopić w Europie, że nasza tożsamość jest przeszkodą, obciążeniem, że mamy się od niej uwolnić, bo jest ona pasmem błędów, a nawet zbrodni – podkreślił autor „Buntu i afirmacji”.

To właśnie przeświadczenie, że wszystko, co zachodnie jest lepsze, że tam jest prawdziwy świat, tam są „poważni ludzie”, tam jest „postęp”, tam jest prawdziwy „skok cywilizacyjny” i w związku z tym musimy skopiować to na polski grunt. Uda się to tylko jeśli wzbudzimy w Polakach kompleks niższości i wmówimy im, że są do niczego i dlatego powinni słuchać się ludzi „na pewnym poziomie” – starszych, mądrzejszych, z wielkich ośrodków.

W związku z tym nie dziwmy się, że Polacy głosują na ludzi, którzy działają przeciwko Polsce głosząc przy tym farmazony o „prawach człowieka”, „praworządności” i „wartościach europejskich”. Te trzy slogany są dla nich ważniejsze niż Polska, którą od wielu lat nazywają zresztą „tym krajem”.

Czy to już ostatnia kadencja tych ludzi w PE? Nie wiem. Wiem, że mamy przeogromną pracę do wykonania. Praca intelektualna, kulturowa obliczona nie na jedną kadencję, ale na kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt lat, bo tylko w tej perspektywie możemy doprowadzić do kontrrewolucji sumień, do której wzywał nas w latach 90. XX wieku św. Jan Paweł II.

Tylko ciężką pracą rzeczywistość wygra z nierzeczywistością, Polska z „tym krajem”, cywilizacja życia z cywilizacją śmierci. Ja wciąż w to wierzę i wiem, że ta wiara nie zostanie mi odebrana. Nad rzeczywistością jest bowiem Opatrzność, której żaden Radek Sikorski, żaden Leszek Miller, żadna Ewa Kopacz, żaden inny figurant LISTY HAŃBY, żaden najgenialniejszy strateg amerykański, chiński, rosyjski, żadna Komisja Europejska nie przezwyciężą.

Tomasz D. Kolanek

LISTA HAŃBY! Oto nazwiska 25 polskich europosłów, którzy zagłosowali „ZA” rezolucją przeciwko Polsce

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij