6 czerwca 2023

Rodzina na bruku. Jakie będą prawdziwe efekty 800+?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Premier Mateusz Morawiecki i szef PiS Jarosław Kaczyński pękali z dumy, zapowiadając waloryzację świadczenia 500+ aż o 60 proc. I tu – uwaga – cuda: zdaniem liderów Zjednoczonej Prawicy waloryzacja ta nie tylko sprawi, że inflacja spadnie, ale też uczyni polskie społeczeństwo bardziej zamożnym. To oczywiście jawna kpina. Właśnie bowiem wjeżdżamy na autostradę wprost prowadzącą nas do miejscowości o nazwie „Ubóstwo”.

W czasach wielkiej inflacji okresu międzywojennego, furorę robił żart o nieszczęśniku, któremu banknot studolarowy wypadł przez okno, a kiedy zbiegł na dół, żeby go podnieść był już nic niewarty. Nie sądzę by Polakom groziła obecnie aż tak ponura perspektywa szybkiego tempa utraty wartości pieniądza, jednak zaskakujące jest bagatelizowanie problemu inflacji w trwającej kampanii wyborczej. Politykom z zadziwiającą łatwością udało się przekonać wyborców, że za wysokie wzrosty cen odpowiedzialny jest Putin i bliżej nieokreślone działania w gospodarce podjęte przez patogen o nazwie COVID-19.

Mało kto stawia w tym kontekście rządowi naprawdę trudne pytania, wszak 500+ stało się w polskiej polityce świeckim dogmatem. A przecież warto zapytać o to w jakim stopniu waloryzacja 500+ zaszkodzi polskiej gospodarce, bo że tak się stanie nie mam wątpliwości. I czy faktycznie chcemy skazywać ogromną część Polaków na ubóstwo tylko po to, by zapewnić rządzącym frajdę z kupowania głosów?

Wesprzyj nas już teraz!

Pompowanie cen

A to pytania zasadnicze, wszak jeżeli zależy nam na budowaniu bezpiecznego i silnego państwa – a wobec rosyjskiego ataku na Ukrainę cel ten jest w zasadzie niedyskutowalny – powinniśmy zrobić wszystko, by jak najszybciej zażegnać trwający kryzys gospodarczy. Dopóki jednak nie pozbędziemy się wysokiej inflacji, dopóty kryzys nie zniknie. Tego zaś nie sposób zrobić, jeśli nie ograniczymy podaży pieniądza.

Oczywiście nie jest tak, że inflacja wzrosła na skutek wprowadzenia programu 500+, choć niewątpliwie rządowe rozdawnictwo – a tym w gruncie rzeczy stał się ów program, bo w żaden sposób nie pobudził demografii – stopniowo pompowało ceny. Te bowiem zaczęły niebezpieczne rosnąć już na początku 2020 roku, czyli zanim wybuchła pandemia COVID-19, na którą NBP zrzuca dzisiaj niemal całą winę za wysokie ceny w sklepach.

Jest w tym zresztą jakaś prawda, wszak głównym winowajcą wysokiej inflacji jest właśnie Narodowy Bank Polski, bez zająknięcia wykonujący swego czasu polecenia płynące z centrali PiS, by „drukować” pieniądze na pokrycie kolejnych tarcz antykryzysowych. Zalewając rynek papierami dłużnymi i obniżając stopy procentowe niemal do zera, NBP – najkrócej pisząc – dosypał tak ogromne ilości pieniędzy, że rynek nie jest w stanie ich „przetrawić”. Przyczyna inflacji jest tutaj zatem jasna, wszak jeśli wraz ze wzrostem pieniędzy w gospodarce nie wzrośnie produkcja dóbr, ceny skaczą jak szalone. I właśnie z tym mechanizmem mamy do czynienia w Polsce od kilkunastu miesięcy.

Terapia szokowa?

Waloryzacja kolejnych świadczeń w rodzaju 500+, to pompowanie kolejnych pieniędzy w rynek, w myśl bałamutnego przekonania, że jak ludzie dostaną pieniądze, to będą je wydawać, a wtedy – co uzasadniał jeden z dziennikarzy sympatyzujących z PiS – rozkręci się popyt. Problem w tym, że nie o pobudzenie popytu tutaj chodzi, lecz o poważne zagrożenie, jakim jest wymknięcie się inflacji spod kontroli. Jeśli tak się stanie – a jesteśmy obecnie w czołówce krajów Unii Europejskiej z najwyższą inflacją – konieczna będzie terapia szokowa w postaci radykalnego podniesienia stóp procentowych. Wówczas tysiące polskich rodzin, których teraz władza usiłuje zadowolić waloryzacją świadczenia 500+, nie będzie stać na zapłacenie raty kredytu za mieszkanie i albo dogadają się z bankami by oddać im nieruchomość w zmiana za wieczyste użytkowanie, albo wylądują na bruku.

Bo też inflacja pociąga za sobą ubożenie społeczeństwa. Stać nas na coraz mniej, a wysokie kredyty, których lwią część stanowią odsetki, drenują nasze kieszenie. I choć staramy się więcej pracować, żeby więcej zarobić, efektów większego nakładu pracy nie widać. Bo wzrost cen jest nieubłagany, zaś zarobki nie mogą rosnąć w nieskończoność. Konsekwencje tej spirali mogą być ponure. Schłodzenie popytu doprowadzi wreszcie do upadku wielu firm, które nie wytrzymają tzw. presji inflacyjnej.

Jakimi metodami władza nie uspokajałaby obywateli, tak wysoka inflacja niszczy owoce naszej pracy i stanowi początek poważnego kryzysu gospodarczego. Jeśli nie zostanie zduszona – a każdy miesiąc bezczynności w tej sprawie pogłębia kryzys – może zakończyć się tragedią dla wielu, szczególnie gorzej zarabiających Polaków.

Ale nie łudźmy się: stracą niemal wszyscy, którzy przynależą do klasy średniej. Bo na inflacji nie można nie stracić, w najlepszym przypadku można stracić mniej. Tymczasem jedynym sukcesem koalicji Zjednoczonej Prawicy jest świetna propaganda: udało im się wmówić Polakom, że inflacja to efekt wojny na Ukrainie i wzrostu cen surowców. A skoro na szali leży widmo rosyjskiej agresji na Polskę, to nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Kłopot w tym, że to mydlenie oczu. Publicznie znany jest także wskaźnik inflacji bazowej, która w Polsce jest ekstremalnie wysoka i sięga 12 proc. Przypomnijmy, że dana ta wskazuje na wzrost cen produktów po wyłączeniu tych, których ceny są najmniej stabilne i/lub administrowane przez państwo (energia, żywność). To właśnie wskaźnik inflacji bazowej uzmysławia nam, jak poważny kryzys toczy naszą gospodarkę i jak bardzo rząd pozostaje bezczynny.

Lep 500+

Waloryzacja świadczenia 500+ czy przyznawanie kolejnych dodatków socjalnych jest w tym kontekście zachowaniem skrajnie nieodpowiedzialnym. Chyba, że właśnie o to chodzi, jak powiedział jeden z ekonomistów sprzyjających rządowi, by to państwo zarabiało jak najwięcej pieniędzy, bo dzięki temu faktycznie staniemy się jako Polska bogatsi, co – jak wiadomo – jest żenującą manipulacją. Państwo bowiem redystrybuuje dochód, karmiąc się tym, co wytwarzają obywatele.

To nie oznacza jednak, że rząd musi być zainteresowany szybkim zbijaniem inflacji. Jest bowiem i ta strona tego niebezpiecznego zjawiska, z której wielu nie zdaje sobie sprawy: wyższe ceny to wyższe wpływy do budżetu. Oznaczają bowiem korzystniejsze wpływy z podatku VAT, ale także lepsze wpływy podatkowe z wyższych dochodów. To ryzykowna zabawa, ale jest to sposób dla rządu na przetrwanie, przynajmniej przez jakiś czas. W takiej sytuacji my nadal będziemy ubożeć, a transfery socjalne staną się coraz bardziej znaczącym źródłem dochodu w domowych budżetach. Aż wreszcie (trochę ma to już miejsce w przypadku 500+) zorientujemy się, że bez państwowej pomocy nie jesteśmy sobie w stanie poradzić. Wtedy warunek jest prosty: chcesz zasiłku, poprzyj naszą agendę. Aż dziwne, że na ten lep łapie się tak wielu Polaków, którzy w innej sytuacji będą zawzięcie powtarzać, iż władza jest dobra wtedy, gdy zabezpiecza wolności obywateli.

Choć jest też światełko w tym ciemnym tunelu: jak pokazują badania, większość Polaków zdaje sobie sprawę, że waloryzacja 500+ pobudzi inflację. To – aż/tylko? – 60 proc. badanych. Dużo czy mało? Moim zdaniem wciąż za mało, by zacząć wreszcie naprawiać coraz bardziej chorą polską gospodarkę.

Tomasz Figura

Nadchodzi totalne zniewolenie?! Ta publikacja rozwieje wątpliwości – zapraszamy na konferencję

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij