Kryzys męskości, samotność i atomizacja społeczna, feminizm oraz wpływ sekularyzmu na dzietność – to niektóre z zagadnień poruszanych podczas konferencji „Kulturowe aspekty polityki rodzinnej”, odbywającej się w sobotę w Warszawskim Domu Technika NOT. Jej organizatorami są Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris i Collegium Intermarium.
Jak tłumaczą organizatorzy, w ostatnich latach toczy się coraz więcej dyskusji na temat sposobów przezwyciężenia kryzysu demograficznego. Wielu komentatorów dopatruje się rozwiązań tego problemu w programach politycznych i socjalnych. Instytut Ordo Iuris i Collegium Intermarium zorganizowały międzynarodową konferencję naukową mającą na celu przedstawienie kulturowych aspektów kryzysu demograficznego i możliwych działań w tym obszarze w celu poprawy sytuacji.
Wesprzyj nas już teraz!
W wydarzeniu biorą udział eksperci z Polski, USA, Wielkiej Brytanii i Węgier. Prelegenci omawiają zagadnienia związane z obrazem rodziny w kulturze masowej, rewolucyjnymi przemianami w dziedzinie płci i seksualności oraz wpływu na demografię zjawisk takich jak feminizm czy sekularyzacja.
Wydarzenie odbywa się w Warszawskim Domu Technika i jest połączone z inauguracją roku akademickiego na Collegium Intermarium.
Kanwą konferencji jest sytuacja demograficzna, w jakiej znajduje się obecnie Polska, od końca lat 90. zaliczając się do krajów o najniższym wskaźniku dzietności na świecie. Obecnie Polska plasuje się na 213. miejscu spośród 227 notowanych państw i terytoriów. Uczestnicy konferencji zastanawiali się nad tłem kulturowym kryzysu demograficznego. Wśród należących do tego obszaru przyczyn zapaści demograficznej wymieniali ogólnoświatowe trendy podważające kulturę rodzinną i etos poświęcenia dla dzieci i bliskich, wszechobecną promocję konsumpcji i wygody oraz presję na szukanie spełnienia w życiu wyłącznie w pracy zawodowej.
Adw. Rafał Dorosiński, członek Zarządu Ordo Iuris podkreślał, że kryzys demograficzny jest problemem globalnym. W raporcie ONZ z 2022 r. wskazuje się, że 2/3 ludności świata żyje w krajach lub regionach, w których dzietność wynosi poniżej poziomu 2,1 urodzeń, czyli poziomu gwarantującego zastępowalność pokoleń. – Wszyscy zastanawiają się, z czego ten kryzys wynika i niemal wszyscy mają jakieś tego wytłumaczenie. Jedno z najpopularniejszych brzmi: Polki i Polacy chcą mieć dzieci, ale z jakichś powodów nie są w stanie tych prokreacyjnych planów zrealizować – mówił prelegent.
Prawnik wskazywał przy tym na tzw. lukę płodności, czyli różnicę między deklarowaną a faktyczną liczbą dzieci. Coraz częściej słyszy się też o tym, że tak naprawdę Polacy nie chcą mieć dzieci, o czym donoszą sondaże. Deklaruje to nawet 1/4 bezdzietnych respondentów. Jak jest zatem naprawdę?
– Jeśli przyczyna niskiej dzietności leży w przeszkodach zewnętrznych jak trudne warunki bytowe, zła sytuacja finansowa, niepewność związana z pracą lub nieprzyjazne państwo, jak twierdzą niektórzy, wówczas poprawa sytuacji ekonomicznej, podniesienie poziomu usług publicznych pozwoliłoby zrealizować te pragnienia. Rzecz w tym, że sytuacja ekonomiczna Polaków i jakość ich życia oraz usług poprawiają się, zasoby rosną a dzietność nie – stwierdził Rafał Dorosiński.
Zdaniem mówcy natomiast, na to, że to nie czynniki ekonomiczne decydują o niskiej dzietności, wskazuje szereg danych, m.in. wzrost PKB, co w dłuższej perspektywie wpływa na wydłużenie się życia Polaków. Jak stwierdził prelegent, „choć sytuację na rynku mieszkaniowym trudno uznać za zadowalającą, to jednak ulega ona ciągłej poprawie”. Według danych Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju liczba mieszkań od początku transformacji do 2017 r. wzrosła w Polsce o 28 proc. Ponadto sami Polacy oceniają w kolejnych badaniach, że żyje im się dobrze.
Zastanawiające jest też to, że największe wyże demograficzne pojawiały się i trwały w Polsce w momentach trudnych z ekonomicznego punktu widzenia, jak czasy powojenne czy okres stanu wojennego – argumentował prelegent. Podał też przykład Korei Płd., która jest krajem bardzo bogatym, ale o nieustannie niskim poziomie dzietności (0,87).
Jak zaznaczył, polityka rodzinna, którą należałoby wdrażać, powinna kłaść większy akcent na kwestie kulturowe dotyczące indywidualnych ambicji i planów życiowych osób rozważających założenie rodziny. I choć nie wszystkie takie działania mogą być podejmowane przez państwo, to niewątpliwie państwo może przynajmniej wspierać finansowo inicjatywy pozarządowe i środowiska, które przedstawiają macierzyństwo w pozytywnym świetle. – Ciągle jest nadzieja, nie jesteśmy w sytuacji Korei Południowej – powiedział. Dodał, że chodzi o prowadzenie dobrej, mądrej polityki rodzinnej, obejmujące nie tylko pomoc finansową i poprawę usług społecznych, ale też o wspieranie inicjatyw kulturowych – to kierunek, który powinien zostać obrany przez nasz kraj – stwierdził.
Mark Regnerus, socjolog z University of Texas, autor wielu artykułów naukowych i książek koncentrujących się na tematyce małżeństwa, seksualności, kultury i religii w prelekcji „Tani seks – wpływ na instytucję małżeństwa i wskaźniki dzietności” wskazywał na zależności między antykoncepcją a jakością życia rodzinnego i małżeńskiego oraz dzietnością. Jak powiedział, pigułka wczesnoporonna była pierwszą i kluczową technologią seksualną odpowiedzialną za stan obecnego rynku matrymonialnego. Celem jej wprowadzenia – mówił prof. Regnerus – było to, aby zamężne kobiety rodziły 3-4 dzieci zamiast 6-8. – Ale wszyscy wiemy, że dziś jesteśmy bardzo daleko od tego pierwotnego założenia. Po 50 latach należy uzupełnić pytania, które stawiał i zmiany, o których mówił papież Paweł VI – argumentował prelegent, odwołując się do encykliki Humanae vitae.
Jak przytoczył, jedna na trzy Amerykanki twierdzi, że podejmowała współżycie po raz pierwszy ze swoim partnerem, zanim weszła z nim w trwały związek. Teraz takie zjawisko jest natomiast powszechne. – A skoro twierdzi tak jedna kobieta w Ameryce na trzy, to znaczy, że mężczyzn z takim doświadczeniem będzie jeszcze więcej – mówił prelegent. Dodał, że w USA zauważalny jest dalszy spadek zawieranych małżeństw w wieku 25-34 lata. Aż 49 proc. dorosłych mężczyzn przyznaje, że korzystało z pornografii w ciągu ostatnich 6 dni. – To są badania sprzed 5 lat i to się nie zmniejsza – podkreślał Regnerus.
– Tak naprawdę nie da się zapłacić ludziom wystarczająco dużo pieniędzy, aby mieli dzieci, a tym, którzy chcą je mieć, nie trzeba płacić w ogóle – mówił amerykański socjolog. – I choć podziwiam polski Program 500+, to uważam, że pochłania on bardzo dużo środków, które niewiele pomogą w rozwiązaniu problemu niskiej dzietności. Według mnie, lepiej wydawać hojnie pieniądze na rodziny po urodzeniu trzeciego dziecka niż skromnie, zaczynając do tego pierwszego.
Prelegent zauważył też postępującą seksualizację, obecną nie tylko w sferze ludzkich pragnień, ale też w prawie czy zdrowiu publicznym. Jak stwierdził, „seks jest teraz dużą częścią wszystkiego” – niejako „znakiem rozpoznawczym dobrego życia, sygnalizującym, że ekspresja seksualna i jak jako ludzie jej doświadczamy, jest bliska sercu bycia człowiekiem”. – Wysokiej jakości doświadczenia seksualne są obecnie postrzegane jako tak samo kluczowe dla ludzkiego rozkwitu jak czysta woda, świeże powietrze, jadalna żywność, schronienie. Podczas gdy nasi najodleglejsi przodkowie byli bez wątpienia zaznajomieni z przyjemnością seksualną, to kojarzyli ją z procesem, który co jakiś czas przynosił za sobą dzieci. Tymczasem w kwestii płodności i seksu staliśmy się, jak się wydaje, ambiwalentni – dodał.
Joseph Backholm, przedstawiciel amerykańskiego Family Research Council, zastanawiał się czy sekularyzm ma coś wspólnego ze spadającymi wskaźnikami dzietności. Jak mówił, osoba posługująca się w swoim życiu perspektywą biblijną („zostałem stworzony przez Boga w określonym celu; moje życie ma sens, bo jestem stworzony na obraz Boga; Bóg określa dobro i zło, objawił swoją wolę w Biblii, a ja odpowiem przed nim za swoje decyzje po śmierci”) ma inny światopogląd niż tzw. naturalista. To z kolei osoba, która twierdzi: „moje istnienie jest przypadkiem i nie ma ostatecznie innego znaczenia i celu niż ten, który ja mu nadam; sam decyduję o tym, co jest dobre a co złe, nie jestem odpowiedzialny przed Bogiem za to, co robię w życiu, a to, co robię – nie ma wpływu na życie przyszłe, o ile takie istnieje”.
– Ci ludzie mogą dorastać w jednym domu, mieszkać na jednej ulicy, pracować w tym samym biurze. Ich życie jest na wiele sposobów podobne, ale jeśli mają inne założenia na temat tego, kim są i skąd pochodzą, nie powinno nas dziwić, że będą działać inaczej, będą podejmować inne decyzje. Oto, jak nasz światopogląd wpływa na nasze decyzje, także m.in na kwestie kulturowe – mówił Backholm, odnosząc się do protestów proaborcyjnych i haseł typu „moje ciało, mój wybór”.
Jak powiedział, trzeba na nie patrzeć nie tylko w znaczeniu politycznym, ale też jako swoiste „wyznanie wiary”, przeciwne temu, które ludzie wierzący recytują w kościołach. – Z kolei slogan „my body, my choice” zakłada, że nie zostałem stworzony celowo; że sam ustalam, co jest dobre a co złe, więc jeśli zajdę w ciąże i to dziecko jest niewygodne lub nie przysporzy mi szczęścia, moim prawem jest pozbyć się go – mówił prelegent, przytaczając sposób argumentacji zwolenników aborcji. Ale ów slogan jego zdaniem trzeba rozumieć szerzej, w kontekście wszelkich postulatów rewolucji seksualnej i zaspokojenia ludzkiego szczęścia w oderwaniu od nadprzyrodzonych praw. Wymienił tu m.in. postulaty środowisk LGBT, legalizacji eutanazji i prostytucji.
W konferencji wzięli udział przedstawiciele różnych dziedzin – prawa, socjologii czy ekonomii. Prelegentami byli m.in. Belinda Brown z University College London, przez wiele lat badająca zjawisko feminizmu oraz Bracy Bersnak z amerykańskiego Christendom College, specjalizujący się we współczesnej historii Europy, konserwatyzmie w Ameryce, katolickiej nauce społecznej i współczesnej myśli politycznej.
Źródło: KAI