Dzisiaj

Rok 2026: to czas decyzji Kościoła powszechnego – i Kościoła w Polsce

(Fot. Forum/PCh24)

Kościół katolicki stoi na rozdrożu. W wymiarze powszechnym papież Leon XIV musi zdecydować, co zrobić z niezwykle radykalnym dziedzictwem swojego poprzednika. W Polsce umacnia się katolicyzm progresywny, a konserwatyści są wewnętrznie skłóceni.

Dziedzictwo Franciszka

Rok 2025 był dla Kościoła katolickiego przełomowy. 21 kwietnia zakończył się trwający ponad 12 lat pontyfikat papieża Franciszka. Jest prawdą, że Kościół katolicki przechodzi proces wewnętrznej rewolucji co najmniej od 1962 roku, czyli momentu zwołania II Soboru Watykańskiego. Nie można jednak zaprzeczyć, że rządy Jorge Mario Bergoglia były czasem absolutnie wyjątkowym. Można je porównać chyba tylko z pontyfikatem Pawła VI, który postanowił wdrożyć w życie bardzo progresywną interpretację Vaticanum II. Po 1978 roku przyszedł jednak czas pewnego uspokojenia, pomimo różnych ekscesów czy pochopnych decyzji, jakie zapadały w Watykanie. 13 marca 2013 roku rozpoczął się czas niesamowitego przyspieszenia. Franciszek nieustannie przekraczał kolejne czerwone linie: Komunia święta dla rozwodników, zmiana nauki o roli ludzkiego sumienia, Komunia święta dla protestantów w Niemczech, skandaliczne wypowiedzi i decyzje w związku z dialogiem międzyreligijnym, gwałtowna przebudowa Kurii Rzymskiej, rozpoczęcie enigmatycznego i stąd bardzo niebezpiecznego Synodu o Synodalności, zgoda na błogosławienie par tej samej płci…

Wesprzyj nas już teraz!

Robert Prevost, „umiarkowany” liberał?

8 maja Kolegium Kardynalskie wybrało następcą Franciszka Amerykanina Roberta Prevosta. Leon XIV z całą pewnością nie należy do amerykańskiego konserwatywnego milieu. Sympatyzuje raczej z Partią Demokratyczną i tą częścią Episkopatu USA, który jest jej bliski, co dość jasno pokazują nominacje biskupie. Jeszcze jako prefekt Dykasterii ds. Biskupów Leon obsadził Waszyngton kardynałem Robertem McElroyem, hierarchą wybitnie progresywnym; już jako papież autoryzował obsadę Nowego Jorku biskupem Ronaldem Hicksem, protegowanym liberalnego purpurata z Chicago, Blase’a Cupicha. Leon XIV wydaje się być wiernym synem II Soboru Watykańskiego: chce dialogu ze światem, chce spotkania Kościoła z nowoczesnością.

Nie oznacza to, że idzie jak w dym za skrajnymi interpretacjami II Soboru Watykańskiego, według których sobór oznaczał fundamentalny przełom w historii Kościoła, po którym nic już nie powinno być takie samo. 22 grudnia Stolica Apostolska opublikowała list papieża „Wierność, która rodzi przyszłość” poświęcony kapłaństwu. Papież wyraził wolę kontynuacji soborowego „aggiornamento”, ale nie podjął najbardziej radykalnych progresywnych postulatów dotyczących kapłaństwa: diakonatu czy prezbiteriatu kobiet, liberalizacji celibatu i tak dalej. Nawet jeżeli Leon XIV ma skłonność do liberalizmu, wydaje się, że bardzo mocno chce uniknąć kreowania nowych ostrych podziałów. Stawia raczej na spokojną kontynuację obranego wcześniej kursu „umiarkowanie” progresywnego.

W 2025 roku Kościół katolicki stanął w każdym razie na bardzo poważnym rozdrożu, a rok 2026 będzie czasem decyzji. Co zrobić z dziedzictwem papieża Franciszka? Co zrobić z dziedzictwem II Soboru Watykańskiego? W końcu od zakończenia Vaticanum II minęło w grudniu 60 lat. To dobry moment, by zadać sobie pytanie o jego wiążącą interpretację, istotną dla charakteru działań realizowanych „w imię soboru”. Na biurko papieża leżą całe stosy dokumentów wytworzonych podczas trwającego od 2021 roku Synodu o Synodalności. Poluzowanie celibatu. Nowe podejście do homoseksualizmu oraz antykoncepcji. Komunia dla protestantów. Silne włączenie kobiet w zarządzanie Kościołem. Reforma diakonatu i otwarcie go dla obojga płci. Zmiana sposobu działania episkopatów, tak, by nadać im więcej mocy i zdolności do ograniczania poszczególnych biskupów. Kolejna przebudowa liturgii w duchu większego włączenia świeckich. To tylko niektóre z pomysłów, jakie pojawiały się w czasie procesu synodalnego – a nawet więcej, niż pojawiały, były po prostu szeroko dyskutowane i nierzadko zdobywały poparcie wpływowych teologów, biskupów a nawet kardynałów.

Leon XIV może odłożyć to wszystko na półkę. Zamiast do pontyfikatów Pawła VI i Franciszka odwołać się raczej do Jana Pawła II i Benedykta XVI. Sięgać do Soboru Watykańskiego II, ale w duchu – na ile to możliwe – ciągłości z całą historią Kościoła, jak życzył sobie tego Joseph Ratzinger, a nie w perspektywie silnego zerwania właściwej dla Hansa Künga i innych reformatorów. To oznaczałoby dosyć konkretne decyzje. Na przykład dialog międzyreligijny – musiałby być kontynuowany, tak, jak oczekuje tego soborowa „Nostra aetate”, ale bez skrajnych ekscesów w stylu Jorge Mario Bergoglia. Bez ogłaszania, że islam jest „światłem” tak, jak chrześcijaństwo; albo że chrześcijaństwo, sikhizm, buddyzm i tenże islam są po prostu „różnymi drogami do Boga”.

Synodalność? W kluczu „umiarkowanego progresizmu” Leon XIV nie mógłby jej wyrzucić do kosza; ale musiałby zarazem zrezygnować ze skrajnego odczytania synodalności w duchu reformistycznym. Synodalność powinna stać się dla niego drogą do nieco innego rozłożenia akcentów w wewnątrzkościelnym ułożeniu stosunków pomiędzy duchowieństwem a świeckimi. Nie oznaczałoby to już egalitarystycznej demokratyzacji: żadnego zrównywania księży ze świeckimi w kwestiach liturgicznych, żadnego głosowania nad doktryną jak w parlamencie, żadnego ograniczania władzy biskupów przez nowe kolektywy zarządzające. Raczej silniejsze wciągnięcie świeckich w zarządzanie niektórymi przestrzeniami życia kościelnego, ich większe uczestnictwo w opracowywaniu programów duszpasterskich i tak dalej. Słowem, wychwycenie tych elementów ideologii demokratycznej, które szerokiemu ogółowi jawią się jako możliwe do zaimplementowania w Kościele bez rozsadzania jego hierarchicznej i apostolskiej natury.

Oczywiście, możliwe są też inne scenariusze, ale nie wydają mi się na tyle prawdopodobne, by bardziej szczegółowo je rozważać. Teoretycznie Leon XIV może coraz bardziej ulegać skrzydłu progresywnemu, ale prowokowanie rewolucyjnego chaosu wydaje się być bardzo odległe od jego natury. Papież nie stanie się też raczej kontynuatorem Piusa X. Wychowany w świecie amerykańskiej demokracji liberalnej, zdaje się podzielać optykę tych, którzy uważają, że Kościół katolicki nieodwołalnie porzucił pozycje twierdzy doktryny i moralności. Spodziewam się zatem, że rok 2026, a później również kolejne lata, będą czasem kościelnego dryfu w stronę, w którą pchnął go Sobór Watykański II i nieco „przycięta” rewolucja Franciszka. Nic więcej, nic mniej.

Polska. Wzmocnienie progresistów

Tu rodzi się wielkie pytanie o przyszłość Kościoła katolickiego w Polsce. W ostatnich latach – to być może efekt pontyfikatu Franciszka – katolicyzm nad Wisłą uległ dość wyraźnej polaryzacji. Progresywna wykładnia wiary, jeszcze nie tak dawno ograniczona do dość wąskich kręgów uważających się za intelektualną elitę, uległa popularyzacji. Dziś liberalny katolicyzm nie jest już domeną poszczególnych środowisk – stał się raczej jedną z fundamentalnych opcji, w jakie polski katolik może przeżywać wiarę. Liczba publicystów, teologów, księży i biskupów, którzy taką opcję albo wprost popierają, albo przynajmniej wyraźnie akceptują, jest na tyle duża, że tworzy to w sumie całkiem prężne środowisko. Progresiści zajęli się też problemem wykorzystywania seksualnego w Kościele – zarówno nieletnich, jak i kobiet. Daje im to dość wysoką wiarygodność w oczach na ogół obojętnej wobec spraw kościelnych opinii publicznej. Symbolicznym zwieńczeniem sukcesów tego nurtu jest przeniesienie kardynała Grzegorza Rysia z Łodzi do Krakowa. Nowy metropolita najważniejszej z polskich diecezji nie jest może żadnym awangardzistą ruchu progresywnego; związał się jednak z tym milieu i jest mu dość bliski intelektualnie. Główni reprezentanci katolicyzmu liberalnego mogą mieć uzasadnioną nadzieję, że w nadchodzących miesiącach i latach uda im się zwiększyć swoje wpływy. Wiele zależy od polityki personalnej Stolicy Apostolskiej, czyli od konkretnej obsady kolejnych polskich diecezji.

Skłóceni konserwatyści

Na drugim biegunie jest katolicyzm konserwatywny, ale jego wewnętrzna sytuacja jest, powiedziałbym, bardzo rozedrgana. Z jednej strony nurt ten może liczyć na poparcie większości polskich katolików. Wynika to w większości z nieświadomego, niejako odruchowego trwania przy tym, co tradycyjnie postrzega się jako katolicyzm – jak było za Jana Pawła II, tak powinno być dalej.

Społeczne zaplecze ruchu konserwatywnego topnieje jednak bardzo szybko. W części wynika to z demografii, w części z innych przyczyn. Wśród tych drugich można wymienić zwłaszcza dwie.

Pierwszą jest postępujący sukces katolicyzmu charyzmatycznego. Wielkie koncerty, rzekome uzdrowienia, emocje, zielonoświątkowe praktyki – to rzeczy, które masowo przyciągają młodych. Ludzie formowani w ten sposób mogą zachowywać moralny porządek i przywiązanie do naturalnego charakteru rodziny czy społeczeństwa, ale brakuje im jakiegokolwiek solidnego podłoża formacji intelektualnej, choćby pośredniego. Ruch charyzmatyczny cechuje ponadto immanentne dążenie do kompromisu i niwelowania sporów, co czyni jego adherentów mało istotnymi w sferze kreowania katolicyzmu przyszłości: mogą zostać wykorzystani w każdy sposób, zależnie od profilu ideowego rządzących w Kościele, czyli przede wszystkim biskupów. Jeżeli będzie umacniać się progresywny katolicyzm, ruch charyzmatyczny stanie się jego funkcjonalnym sojusznikiem.

Drugą z przyczyn zanikania naturalnego społecznego zaplecza dla wojtyliańskiego konserwatyzmu jest proces kościelnej i politycznej radykalizacji. Część Polaków, która z naturalnych przyczyn skłania się ku postawie zachowawczej i wierności wobec tradycyjnego porządku, kieruje się do grup kościelnych, które nie utrzymują kontaktów z episkopatem. Zostawiam na marginesie kręgi sedewakantystyczne, które nie uznają władzy papieży. Znacznie istotniejszą rolę odgrywa Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. Cenię sobie jego posługę liturgiczną i w znacznej mierze posługę intelektualną, którą pełni za pośrednictwem wielu książek, artykułów czy nagrań. Część wiernych związanych z Bractwem pozostaje otwarta na kontakty z całością Kościoła. Niestety, pewna część –  to subiektywne wrażenie, ale wydaje mi się, że część rosnąca – te kontakty zrywa, sprowadzając się, może wbrew woli kapłanów i przełożonych Bractwa, do pozycji hermetycznie zamkniętego grona, niezdolnego do aktywnej partycypacji w kreowaniu przyszłości katolicyzmu. To ślepa uliczka.

Bardzo poważnym wyzwaniem jest też radykalizacja polityczna. W obliczu rozjechania się emocji społecznych z polityką głównych partii prawicowych, wyrosły nowe ugrupowania, które w nieuprawniony sposób łączą tradycyjną wiarę katolicką z konkretnym zespołem przekonań politycznych – w tym dotyczących polityki międzynarodowej; a ich sympatycy traktują to wszystko w sposób skrajnie dogmatyczny. O ile jeszcze niedawno przeciętny polski katolicki prawicowiec mógł spierać się z innym bez agresji, dziś jest to coraz częściej niemożliwe. Ścisłe związanie części zwolenników konserwatywnego katolicyzmu z polityką partyjną będzie działać na rzecz jego osłabienia, torując drogę do zwycięstwa skrzydła liberalnego. Progresiści będą zasilać się masą ukształtowaną przez charyzmatyzm; masą z różnych względów niechętną do wiązania się z politycznym i quasi-religijnym ekstremizmem.

W połączeniu ze stabilnie liberalnym kursem pontyfikatu Leona XIV zwiastuje to, jak sądzę, zmianę profilu polskiego katolicyzmu na bardziej progresywny. Zatrzymać może to tylko zdrowy konserwatyzm, który pozostanie wierny wobec Tradycji Kościoła katolickiego, a nie wąskiemu partyjniactwu. Katolik powinien pamiętać, że demokracja parlamentarna jest bardzo nikczemnym systemem politycznym także dlatego, że wprowadza nieuzasadnione podziały pomiędzy wierzących. Ofiarą tego systemowego zepsucia padają także ci, którzy występują werbalnie w obronie Tradycji.

Czas decyzji

Pozostaję cywilizacyjnym pesymistą: uważam, że Zachód po rewolucji francuskiej zaszedł tak daleko na ścieżce samozniszczenia, że ten proces naprawdę trudno jest zatrzymać, o odwróceniu nawet nie mówiąc. Z drugiej strony nie mogę zapomnieć, że Zachód nie jest tylko jedną z wielu cywilizacji, jakie istniały i istnieją w dziejach świata. Pan Bóg wybrał język Greków i prawo Rzymian na fundamenty swojego Kościoła. To w Rzymie zasiada Wikariusz Chrystusa. To z Zachodu na cały świat była głoszona Ewangelia. Mój cywilizacyjny pesymizm jest zatem z konieczności czasowo ograniczony: sądzę, że sprawy idą w fatalnym kierunku, ale że ten bieg rzeczy z Bożą łaską będzie mieć swój kres. Matka Boża w Fatimie zapowiedziała triumf Jej Niepokalanego Serca. Nie wiem, oczywiście, czy można to w prosty sposób odnosić do ponownego przylgnięcia przez Zachód – przez Europę, przez Polskę – do Kościoła katolickiego. Wierzę jednak, że wolno tak czynić – a wierzę tak, bo chcę tak wierzyć, żywiąc nadzieję na nowe rozbłyśnięcie światła Objawienia Bożego w naszej cywilizacji.

To stwierdziwszy, patrzę na rok 2026 ze spokojem. Nie dostrzegam rozpalających sercem znaków rychłej odnowy; widzę raczej piętrzące się trudności i trwającą chorobę; w tej perspektywie można ten spokój nazwać ponurym. Jest to jednak zarazem spokój chrześcijańskiej nadziei. Czyńmy to, co do nas należy, zobowiązani wobec Jezusa Chrystusa – także w momentach szczególnego zamroczenia historii. Miłujemy naszą polską ojczyznę, ale prawdziwą Ojczyznę mamy jednak poza tym światem – i to jest największym, nieprzemijającym znakiem nadziei.

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie