– Działania, które są podejmowane wokół rolnictwa czy to na poziomie krajowym, czy to na poziomie Unii Europejskiej nie są działaniami pro-rolniczymi. Wręcz odwrotnie! Są to działania mocno anty-rolnicze, które w żaden sposób nie sprzyjają poprawie opłacalności prowadzonej produkcji rolnej, tylko mocno ograniczają samą produkcję rolną. Rolnicy są ludźmi, którzy chcą na rolnictwie zarabiać i z niego żyć w związku z czym protestują pokazując, że Europa potrzebuje własnej żywności – mówi w rozmowie z PCh24.pl Monika Przeworska Dyrektor w Instytucie Gospodarki Rolnej.
Francja, Włochy, Niemcy, Holandia – to tylko niektóre z krajów „starej Unii”, gdzie od wielu miesięcy trwają protesty rolników. Dlaczego rolnicy w ogóle protestują?
Przede wszystkim dlatego, że działania, które są podejmowane wokół rolnictwa czy to na poziomie krajowym, czy to na poziomie Unii Europejskiej nie są działaniami pro-rolniczymi. Wręcz odwrotnie! Są to działania mocno anty-rolnicze, które w żaden sposób nie sprzyjają poprawie opłacalności prowadzonej produkcji rolnej, tylko mocno ograniczają samą produkcję rolną.
Wesprzyj nas już teraz!
Rolnicy są ludźmi, którzy chcą na rolnictwie zarabiać i z niego żyć w związku z czym protestują pokazując, że Europa potrzebuje własnej żywności.
Jakie konkretnie działania anty-rolnicze ma Pani na myśli?
Działania, które są podejmowane na poziomie UE to na przykład cały „Nowy, zielony ład”, który z jednej strony – jak zapewniają unijni biurokraci – ma być taką piękną inicjatywą pro-środowiskową, z którą każdy człowiek byłby się w stanie zgodzić, w rzeczywistości są tylko pięknymi eko-hasłami, za którymi przepychane są przepisy, które mocno ograniczają działalność rolniczą, że wymienię tylko pomysł nakładania nowych podatków na mięso i produkty mięsne; pomysł zakazu promocji mleka; pomysł ograniczenia środków ochrony roślin; pomysł zwiększenia udziału ziemi odłogowanej etc.
W UE przygotowywane są przepisy pod hasłem „powrotu do natury”, czyli żeby odtworzyć wszystkie torfowiska i bagna, co oznacza w sposób bezpośredni odebranie tej ziemi rolnikom i „oddanie jej naturze”, czyli w praktyce zostawienie jej samej sobie.
Takich pomysłów jest dużo więcej. Ciężko nie wspomnieć o idei zakazu chowu klatkowego. Jeśli człowiek nie zna się na rolnictwie, to postulat ten może brzmieć całkiem fajnie. Jeśli jednak człowiek ma elementarne pojęcie o rolnictwie, hodowli, jeśli wie jak wygląda fizjologia zwierząt i jakie są realia produkcyjne, to okazuje się, że taki zakaz z dobrostanem zwierząt ma niewiele wspólnego, a jedynym jego celem jest walka z rolnictwem i hodowlą oraz ideologizowanie powszechnego podejścia do rolnictwa.
Dlaczego w związku z tym w mediach mówi się przede wszystkim, a może jedynie o tym, że rolnicy protestują przeciwko wysokim cenom nawozów?
Ponieważ jest to bardzo łatwe uproszczenie. Jest to przekaz dla ludzi, którym nie chce za bardzo zagłębiać się w rolnictwo. Bardzo łatwo jest powiedzieć, że rolnicy protestują, dlatego że coś jest drogie, a ciężko już zrozumieć rolnicze mechanizmy.
Rolnictwo jest bardzo złożonym i bardzo skomplikowanym sektorem, gdzie czasem politykom czy dziennikarzom wydaje się, że wyłączenie bądź ograniczenie jednego sektora nie będzie miało wpływu na inne sektory – te ich zdaniem pozostaną w totalnej harmonii. Jest jednak zupełnie inaczej.
W związku z tym przekaz, który jest budowany, że protesty, o których rozmawiamy, wynikają wyłącznie z rosnących cen nawozów, jest przekazem wręcz ogłupiającym konsumenta i społeczeństwo, a jego zadaniem jest sprowadzenie rolnika do poziomu bardzo prostego człowieka, który generalnie o niczym więcej nie myśli, jak tylko o tym, żeby miał tanio, a to nie jest prawda.
11 marca w Hadze miał miejsce protest ponad 25 tys. rolników. Holenderski rząd stwierdził, że to nic nie znaczy, a „zielona”, „ekologiczna” rewolucja musi i tak zostać przeprowadzona. Czy tak się stanie? Protesty nie skłonią holenderskich władz do zmiany zdania?
Protest, który Pan wywołał był bardzo antyrządowy. Sytuacja ograniczenia rolnictwa w Holandii jest bardzo skomplikowana. Tam faktycznie rolnicy są wypychani i wywłaszczani z własnych gospodarstw i dlatego przygotowali autorski program ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Są oni bowiem jak najbardziej w stanie współpracować z rządem, są w stanie poprawiać swoje gospodarstwa, są w stanie obniżać emisję. Nie zgadzają się oni jednak na to, żeby urzędnik odgórnie powiedział im, że z dnia na dzień mają o 97-99 procent obniżyć emisyjność własnych gospodarstw, ponieważ jest to fizycznie niemożliwe i oznacza notabene sprzedaż absolutnie każdego zwierzęcia funkcjonującego w gospodarstwie. Jeśli rolnik się na to nie zgodzi, to na jego gospodarstwo zostaną nałożone ogromne kary i to w bardzo krótkiej perspektywie czasu doprowadzi do wywłaszczenia rolników.
Holenderscy rolnicy wielokrotnie postulowali o rozmowy z rządem, o to, żeby władza wsłuchała się w formułowane przez nich postulaty. Rząd Holandii jest jednak bardzo odporny na jakiekolwiek rozmowy z rolnikami i dlatego mieliśmy 11 marca ogromny, antyrządowy protest. Rolnicy chcieli pokazać, że problem, który dotyczy ich w rzeczywistości dotyka całego społeczeństwa, bo jeśli nie będzie rolników, którzy sprawie działają, to w Holandii po prostu zabraknie żywności, a ta, która będzie sprowadzana nie zabezpieczy bezpieczeństwa żywnościowego w odpowiednim stopniu. Dlatego też ten protest miał na celu pokazanie społeczeństwu, że trzeba rozbić koalicję rządzącą obecnie w Holandii, i która jest tak skuteczna w niszczeniu rolnictwa.
Pozwolę sobie zwrócić uwagę, że taka sytuacja ma miejsce nie tylko w Holandii. Z podobnymi wydarzeniami mamy miejsce w Belgii, gdzie tamtejsi rolnicy bardzo silnie oddziałują na to jak wygląda obecnie koalicja tam rządząca, jak wygląda stabilność tego rządu i w mojej ocenie jest to sygnał, który w wielu krajach rolnicy zaczynają wysyłać do swoich władz, że bez rolników i bez pomagania im, a z kolejnymi próbami ograniczenia rolnictwa i utrudnienia życia rolnikom bardzo ciężko rządzić w jakimkolwiek kraju. Moim zdaniem to właśnie rolnicy mogą stać się tą grupą społeczną, która w wielu państwach może doprowadzić do zmiany rządów.
A co z Francją? Z jednej strony prezydent Emmanuel Macron bardzo mocno broni sieci supermarketów, ponieważ jak podkreśla stanowią one podstawę bezpieczeństwa żywnościowego państwa. Z drugiej strony ten sam Macron podejmuje działania przeciwko rolnikom. Skąd w związku z tym francuskie supermarkety będą brały żywność, jeśli „eko-rewolucja” nad Loarą zostanie zrealizowana?
Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba wrócić do tego, co powiedział premier Holandii Mark Rutte. W rządzonym przez niego kraju ograniczanie, czy wręcz wyrzucanie rolnictwa jest na najwyższym poziomie. Prezydent Macron nie poszedł jeszcze tak daleko, ale prezentuje on podobny poziom myślenia, co premier Holandii.
Rutte oficjalnie powiedział, że rolnicy w Holandii nie są nikomu potrzebni, a żywność można spokojnie sprowadzać z zagranicy.
Jeśli przyjrzymy się temu, co robi Unia Europejska, to zauważymy, że z jednej strony mamy do czynienia z nakładaniem na rolników ciągle nowych obostrzeń, nowych wymagań i sankcji, bo tak uważa komisarz Timmermans. Z drugiej zaś nikt nie martwi się o to, co dalej z bezpieczeństwem żywnościowym. Jednocześnie Unia Europejska otwiera się coraz szerzej czy to na umowy z krajami bloku Mercosur czy na umowę o handlu z Nową Zelandią. Coraz częściej na brukselskich korytarzach słyszymy też o tym, że umowa o wolnych handlu z Australią na produkty rolno-spożywcze również przybiera na prędkości i może zostać zawarta prędzej niż później. Takich umów o wolnym handlu żywnością, które pozwolą na napływ zdecydowanie tańszej żywności produkowanej poza granicami UE do UE jest coraz więcej i to przeraża, ponieważ UE za to, że będzie tam mogła sprzedać jakieś swoje technologie bądź produkty typu elektryczne samochody sprzedaje rolnictwo. Jest to co najmniej dziwne, ponieważ w świetle tego, że trwa wojna na Ukrainie, która jednoznacznie pokazała jak ważne jest zachowanie bezpieczeństwa żywnościowego, to okazuje się, że UE zamyka na to oczy, bagatelizuje problem i powoli doprowadza do tego, że za kilka, kilkanaście lat możemy mieć z żywnością taki sam problem jak mieliśmy ostatnio z gazem. Krótko mówiąc: uzależnimy się od dopływu taniej żywności spoza UE, ponieważ europejscy rolnicy będą produkowali żywność w takim „reżimie ekologicznym”, że jej cena będzie wielokrotnie wyższa i stać na nią będzie jedynie najbogatszych.
I naprawdę eurokraci nie zdają sobie sprawy, że jest to droga donikąd? Ostatnio media informowały o kryzysie na rynku owoców i warzyw, ponieważ w Maroko były przymrozki i plony nie są na takim poziomie jak zakładano. Naprawdę nikt nie widzi problemu?
Powiem szczerze, że od dłuższego czasu zastanawiam się, o co chodzi w unijnej polityce żywnościowej. W wielu obszarach rolę komisarza do spraw rolnictwa przejął komisarz do spraw środowiska, który stara się jak najbardziej ingerować w to, jak produkcja rolna w Europie będzie wyglądała.
Warto tutaj wspomnieć, że Frans Timmermans, bo o nim mowa, pochodzi z Holandii. To on jest tym, który współpracuje z rządem Marka Rutte. I to jest niesamowite: w XXI wieku, gdzie to Polsce zarzuca się brak praworządności jest takie państwo jak Holandia, które jeśli chodzi o podejście do tamtejszych rolników łamie wszystkie hasła dotyczące demokracji, praworządności. To, co się tam dzieje nie ma nic wspólnego z praworządnością! W Holandii odbiera się ludziom pracującym na roli święte prawo własności, a eurokraci na ten temat albo milczą, albo wręcz przyklaskują premierowi Rutte.
Musimy głośno mówić w Polsce o tym wszystkim, co dzieje się w Holandii i wyciągać z tego wnioski. Holandia jest dzisiaj swego rodzaju poletkiem doświadczalnym dla komisarza Timmermansa, jeśli chodzi o wprowadzanie kolejnych eko-obostrzeń, eko-ograniczeń dla rolników. Timmermans w pewien sposób bada, jak wprowadzane przez niego mechanizmy działają, czy ludzie się buntują etc., po czym to, co wprowadzono w Holandii jest realizowane na szczeblu UE. To szczególnie niebezpieczne dla nas – rozporządzenia UE trzeba wprowadzać w sposób bezpośredni w określonym czasie. Nie ma miejsca na interpretację unijnych przepisów w sposób krajowy, tylko trzeba je wprowadzić do krajowego prawodawstwa co do literki.
Nie jest żadnym odkryciem, że w Polsce mamy wiele problemów z rolnictwem i faktycznie musimy realnie o nie dbać, ale musimy mieć też świadomość, że jeżeli nie będziemy bardzo szeroko rozglądać się po Europie, jeśli nie będziemy patrzeć na to, co się dzieje w Holandii, Belgii czy Francji, to nie będziemy odpowiednio przygotowani na obronę przed eurokratami.
Holendrzy się bronią, ale jednocześnie mówią, że robią to zdecydowanie za późno. Niestety zabrakło im wyobraźni, bo jeżeli politycy mówili im, że przecież wystarczy jedynie zrezygnować z hodowli zwierząt futerkowych, bo to nikomu niepotrzebny sektor i wówczas wszystko będzie dobrze, to bardzo niewielu z nich zgłaszał sprzeciw. Bardzo szybko zdecydowana większość z nich uległa i zgodziła się na ten zakaz. Później okazało się, że podobny los czeka praktycznie każdy sektor rolnictwa i hodowli, ponieważ rozpoczyna się kampanię mówiącą, że np. jedzenie mięsa nie jest koniecznością, że picie mleka jest niezdrowe, a poza tym ceny rosną i powinno się sprowadzać tańszą żywność z zagranicy. Nagle okazuje się, że rolnictwo w ogóle nie jest potrzebne… Właśnie dlatego musimy w Polsce o tym mówić, musimy się organizować i pilnować, żeby podobne przepisy dyktowane przez Brukselę nigdy do Polski nie dotarły.
Polskę trzeba w tym wszystkim potraktować oddzielnie. Polscy rolnicy protestują również przeciwko „Nowemu, zielonemu ładowi” UE, ale te protesty są, że tak powiem, mniejszościowe. Większość protestów rolników w Polsce dotyczy niekontrolowanego napływu do naszej ojczyzny ukraińskiego zboża. Najgłośniejsze z kolei są protesty organizowane przez Agro-Unię, które bardziej są protestami politycznymi niż broniącymi polskich rolników…
Polscy rolnicy rzeczywiście mają mnóstwo problemów, a sytuacja na świecie wcale nie polepsza ich losu, tylko wszystko pogarsza.
Sektorem, który ma największe tarapaty są producenci roślin zbożowych. Ilość zboża, która napłynęła do Polski totalnie zaburzyła funkcjonowanie rynku. Rolnicy w wielu przypadkach po prostu nie mogą sprzedać wyprodukowanego przez siebie zboża, ponieważ nie mają dokąd; ponieważ firmy, które dotychczas prowadziły skupy czy produkowały paszę w wielu przypadkach po prostu zaopatrzyły się w tańszy surowiec z Ukrainy. Jest to o tyle problematyczne, że firmom, o których mówię faktycznie łatwiej było kupić tańszy surowiec z Ukrainy jednym samochodem niż prowadzić skup.
Nagle okazało się, że polski rolnik, który produkował żywność w bardzo trudnych warunkach w związku z coraz bardziej „ekologicznymi” przepisami UE oraz z rosnącymi cenami prądu, paliwa, środków ochrony roślin czy nawozów nie jest w stanie jej sprzedać, ponieważ jego zboże musi konkurować ze zbożem wyprodukowanym na Ukrainie – w zupełnie innych warunkach. Przecież ziemia na Ukrainie wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce – mają tam zdecydowanie lepsze klasy ziemi ze zdecydowanie większą zawartością próchnicy. Na Ukrainie nie ma potrzeby stosowania takiego nawożenia, jakie musimy stosować w Polsce. Poza tym rolnicy na Ukrainie nie są objęci tak restrykcyjnymi przepisami jak rolnicy w Polsce. Nagle, na koniec dnia okazuje się, że Polakom każe się konkurować o miejsce w skupach, o miejsce w magazynach.
O ile w światowym i globalnym rozrachunku zboża nadal brakuje i zaburzenia nadal są widoczne to niestety, ale tylko w Polsce – państwie, które wzięło na siebie największą odpowiedzialność za wywóz zboża z Ukrainy – te problemy są najbardziej widoczne. Obawiam się, że lada chwila bardzo podobny problem będą zgłaszać producenci drobiu, ponieważ jest to kolejny sektor, który z jednej strony w powszechnej opinii radzi sobie świetnie, bo jesteśmy przecież wielkim eksporterem. Z drugiej jednak strony Ukraina jest ogromnym producentem mięsa drobiowego. Nagle okazuje się, że bez limitów to mięso również może do Polski wjeżdżać. Obawiam się, że ilości mięsa drobiowego, jakie wjeżdża do Polski z Ukrainy są większe niż jest to podawane i jest ono przerabiane przez w teorii polskie firmy, dla których również najważniejszy jest rachunek ekonomiczny. W związku z tym nie będą one zainteresowane pozyskiwaniem mięsa z polskich gospodarstw, bo ukraińskie jest tańsze i tak oto może okazać się, że sektor drobiowy w Polsce będzie miał ogromne problemy.
Ciężko nie wspomnieć również o tym, że rolnicy w Polsce, tak jak wiele osób, borykają się z ogromnymi kredytami. Stopy procentowe wzrosły. Jeśli nagle przeciętny kredyt poszybował z 2 000 zł miesięcznie na 6 000 zł miesięcznie przy jednoczesnym spadku cen płodów rolnych oraz jednoczesnym drastycznym wzrośnie cen energii, paliw czy nawozów, to naprawdę w bardzo dotkliwy sposób polscy rolnicy przekonali się, że mamy do czynienia z ogromnym kryzysem.
Nie można się jednak załamywać, trzeba działać. Jeśli polscy rolnicy nie zaczną współpracować na większą skalę z rolnikami z Belgii, Holandii, Francji czy Niemiec będzie jeszcze gorzej. Niestety, ale sami wiele nie możemy tutaj zmienić. Potrzebna jest prawdziwa solidarność rolników w Europie.
Kiedy w związku z tym chleb będzie kosztował 10 zł? Minister Kowalczyk zarzeka się wprawdzie, że nigdy to nie nastąpi. Ja jednak nie kupuję chleba w markecie, tylko w lokalnej piekarni i widzę, że granica 10 zł za bochenek jest coraz bliżej…
Jesteśmy w przededniu takiego scenariusza. To też jest bardzo złożona sytuacja. Gdyby było tak, że na cenę naszego chleba składają się wyłącznie te rzeczy, które są produkowane przez polskiego rolnika, to byłby on bardzo tani. Niestety wszystko drożeje w sposób lawinowy. Jeżeli chodzi o chleb, to najważniejszym czynnikiem generującym jego cenę jest cena gazu czy energii elektrycznej.
Rolnicy są taką grupą społeczną, która czuje większą lub mniejszą odpowiedzialność za kraj. Produkując żywność i żywiąc naród każdy z nich stara się to robić bardzo dobrze i nawet jak zdarzają się trudne sytuacje jak lockdown pandemiczny czy wojna na Ukrainie, to rolnicy dalej, mimo czasami braku opłacalności i konieczności dokładania do prowadzonej przez siebie produkcji nadal działają.
Mam nadzieję, że polityka polskiego rządu oraz polityka UE pod naciskiem polskiego rządu oraz rolników z Polski i innych państw zostaną skorygowane i faktycznie zaczniemy mieć w Europie politykę pro-rolniczą, a nie jedynie pro-środowiskową.
Teksty o pro-środowiskowych działaniach są naprawdę fajne, miłe dla ucha etc., ale my się nimi nie najemy.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
NADCHODZI ZIELONY KOMUNIZM? Warzecha, Cukiernik i inni obnażają kłamstwo ZIELONEJ TRANSFORMACJI!