„Ojcze Święty, lepsza jest niewola od wojny! Uwolnij nas od wojny!”, wołał młody człowiek po bombardowaniu Rzymu w 1943 roku. Pius XII, adresat tej wypowiedzi uznał ją za „szaleństwo”. Takie postawienie sprawy musi zdumiewać współczesnego katolika. Skąd u papieża taki brak zrozumienia dla zdesperowanego wskutek brutalnej przemocy młodzieńca? Z nauki katolickiej – przypomina Romano Amerio. W naszej wierze życie ludzkie nie jest wszak najwyższą wartością.
Jak zauważa ten szwajcarski filozof na kartach „Iota unum” „wojna nie może być uznawana za największe zło, chyba, że przez tych, którzy przyjmują bezbożny punkt widzenia, a więc za dobro najwyższe uważają nie żywot wieczny, lecz ziemski, w związku z czym głównym celem życia jest dla nich zażywanie uciech” (s. 524).
Wesprzyj nas już teraz!
Potępianie wojny zawsze i wszędzie, zdaje się sugerować Romano Amerio, to teologizowanie przy pomocy cepa. Tradycyjna nauka katolicka wyróżnia wszak kilka zasad wojny sprawiedliwej. Musi zostać wypowiedziana przez legalną władzę, w celu przywrócenia pogwałconych praw. Ponadto należy prowadzić ją z umiarem. Musi istnieć też szansa na powodzenie. Oto realizm i miłosierdzie Kościoła w pigułce.
Druga strona medalu
Ale uwaga. Myliłby się ten, kto widziałby w Romano Amerio piewcę wojny. Wręcz przeciwnie. Zwraca on uwagę, że dawne wojny łatwiej uznać za uzasadnione i chwalebne, niż te współczesne. Dziś wszak częściej angażuje całe narody i powoduje większe straty wśród ludności cywilnej.
Czy zatem okoliczności historyczne mogą sprawiać, że dany czyn staje się większym złem, niż do tej pory? Tak, twierdzi szwajcarski myśliciel. Zadziwiająca to deklaracja, jeśli wychodzi spod pióra tak konserwatywnego teologa. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Nie chodzi tu bowiem o zmianę prawa moralnego. To, jak podkreśla autor „Iota Unum”, pozostaje niezmienne.
Tym niemniej jazda samochodem po alkoholu na początku ubiegłego stulecia stanowiła jedynie niewielkie przewinienie. Drogi były wszak puste. Zło popełniane przez nietrzeźwego kierowcę staje się większe w czasach, gdy samochodów jest wiele. Analogicznie – wojna w dobie nowoczesnej broni to poważniejszy problem moralny, niż w czasach rycerstwa.
Romano Amerio przypomina, że wojna nabrała totalnego charakteru za sprawą rewolucjonistów francuskich. Wówczas to w 1793 roku francuski Konwent ogłosił pobór wszystkich mężczyzn poniżej 25 lat. Stopniowo także inne państwa przyjęły masowy pobór do wojska. To pogwałcenie wolności obywatelskich wynikało „(…) z koncepcji ściślejszej solidarności między obywatelami danego kraju, co szło w parze z umacnianiem się idei państwa narodowego – będącego swoistym uosobieniem ludu, olbrzymem, którego poszczególni ludzie są jakby żywymi komórkami” (s. 526). Fryderyk II, król Prus mógł powiedzieć, że jego lud nie odczuwa nawet prowadzonych przezeń wojen. W dobie demokratycznych państw narodowych byłoby to jednak niemożliwe. Nasuwa to na myśl spostrzeżenia Hansa Hermanna Hoppe z książki „Demokracja-bóg, który zawiódł”. Jak podkreślał jej autor, wojna totalna wiąże się z charakterystycznym dla demokracji utożsamieniem obywatela i państwa. W monarchii uważano ją bardziej jako prywatną sprawę panującego.
Wróćmy do Romano Amerio. Zauważa on, że żyjący w naszych czasach katolik stający wobec problemu współczesnej wojny natrafia więc na paradoks. Z jednej strony wie, że Kościół akceptuje wojnę sprawiedliwą. Z drugiej jednak widzi, że jednym z warunków jej sprawiedliwości jest umiar. Czy rząd starający się w umiarkowany sposób walczyć z pozbawionym skrupułów wrogiem ma szanse na zwycięstwo? Raczej niewielkie. A skoro tak, to prowadzenie wojny, nawet obronnej, staje się nieusprawiedliwione. Oznacza bowiem dążenie do pełnej klęski.
Paradoks ten jest trudny do rozwiązania. Katolicyzm odrzuca pacyfizm w imię doktryny wojny sprawiedliwej. Jednak nawet zastosowanie tej ostatniej we współczesnych warunkach może okazać się niemożliwe. Mimo to, jak podkreśla Sobór Watykański II w Konstytucji Gaudium et Spes „póki zaś będzie istniało niebezpieczeństwo wojny, a równocześnie brakować będzie międzynarodowej władzy posiadającej niezbędne kompetencje i wyposażonej w odpowiednią siłę, póty rządom nie można zaprzeczać prawa do koniecznej obrony, byle wyczerpały wpierw wszystkie środki pokojowych rokowań”.
Jednak świat suwerennych i demokratycznych państw narodowych nie jest światem odpowiadającym Romano Amerio. Wręcz przeciwnie. „Jest rzeczą konieczną, by wyrzekając się barbarzyństwa(…) ludzkość zorganizowała się w doskonałą ligę narodów, o jakiej marzył Leon XIII, a która została szczegółowo nakreślona przez Benedykta XV, opierającego się na tradycji katolickiej i przemyśleniach katolickich autorów” (s. 533). Owa „etnarchia” – jak autor „Iota unum” nazywa wspólnotę narodów, winna zostać wyposażona we władzę wymierzania sprawiedliwości państwom wszczynającym wojny. Owa „trzecia droga”, między radykalnym pacyfizmem, a militarystycznym etatyzmem i nacjonalizmem wielu osobom nie przypadnie do gustu. Pamiętajmy jednak, że jego chrześcijański uniwersalizm nie ma nic wspólnego z laickim globalizmem i jego wynaturzeniami.
Źródła:
Romano Amerio, Iota Unum. Książkę można zamówić w Wydawnictwie ANTYK, 05-806 Komorów, Klonowa 10a, tel. 227580359, [email protected] / nonpossumus.pl
Marcin Jendrzejczak