18 października 2016

Rosja – UE: Głośno o sankcjach, ciszej o interesach

(fot. REUTERS/Damir Sagolj/FORUM)

Kanclerz Niemiec Angela Merkel będzie się starać o nasilenie  przez kraje UE sankcji wobec Rosji. Wiadomość taką powtarzały w weekend media europejskie w ślad za niemiecką gazetą „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”. Z oficjalnych informacji wynika jednak, że mimo ograniczeń nałożonych na Rosję biznes z Niemiec nieźle sobie radzi na rynku rosyjskim.

 

Nacisk na Rosję

Wesprzyj nas już teraz!

Po nałożeniu na Rosję sankcji za wsparcie separatystów na wschodzie Ukrainy w 2014 roku zakres kar stopniowo się rozszerzał. W marcu 2014 roku sygnał ostrzegawczy dostali najpierw rosyjscy urzędnicy, których uznano za winnych działań zagrażających integralności terytorialnej Ukrainy. Ich listę rozszerzono po aneksji Krymu przez Rosję. W czerwcu 2014 roku Rada ds. Zagranicznych UE postanowiła o zakazie importu towarów z Krymu i Sewastopola, włączonych do Rosji. Racjonalność tej decyzji budzi wątpliwości, ponieważ działania podjęte w obronie mieszkańców Krymu musiały uderzyć właśnie w tamtejszy rynek pracy. W tymże roku 2014 UE przygotowała pakiet sankcji gospodarczych a Ukraina otrzymała wsparcie w postaci podpisania układu o stowarzyszeniu z Unią Europejską. Zakres sankcji gospodarczych był następnie poszerzany w 2015 roku, a jego adresatami stały się także republiki separatystyczne powołane w Donbasie.

Stan „wojny gospodarczej” trwa do dzisiaj, ale UE poszukuje nowych narzędzi do zmuszenia Rosji do ograniczenia działalności lub wycofania poparcia dla kolejnego państwa, w które zaangażowała się politycznie i militarnie Moskwa. Tym razem powodem ma być pomoc Moskwy dla rządzącego Syrią prezydenta Baszszara al-Asada i prowadzenie akcji militarnych przeciwko rebeliantom i Państwu Islamskiemu, dążących do przejęcia władzy nad terytorium Syrii. W krajach UE temat uciążliwej dla obu stron wojny gospodarczej z Rosją od 2014 roku budzi kontrowersje, ponieważ skutki ekonomiczne nie są rozłożone równomiernie.

 

Straty Europy Środkowej

W chwili wprowadzenia sankcji w 2014 roku Litwa, Łotwa, Estonia, Bułgaria i Finlandia były całkowicie uzależnione od importu gazu z Rosji. Powiązania handlowe były i są nadal silne w sektorze paliwowym, produkcji energii elektrycznej czy w sektorze bankowym.

Największymi zwolennikami nałożenia trzy lata temu sankcji na Rosję były takie państwa jak Polska, Szwecja, Rumunia, Wielka Brytania oraz republiki nadbałtyckie. Niechętne temu były przede wszystkim Niemcy, Francja, Włochy, Czechy, Słowacja, Węgry i Austria. Nic dziwnego, skoro banki pierwszej trójki państw udzielały największych pożyczek Rosji, a bank centralny Rosji swoje rezerwy walutowe lokował w Francji, Stanach Zjednoczonych i Niemczech. Dla stabilności systemu finansowego rozpętanie wojny ekonomicznej mogło być groźne, stąd też i ostrożność państw Zachodu przy podejmowaniu pierwszych kroków, a dopiero potem powolne wprowadzanie sankcji, długo zapowiadane przed ich wdrożeniem. Mimo kryzysu ukraińskiego nikt nie chciał wywołać paniki na rynkach finansowych, a szacowanie strat w PKB państw między Atlantykiem a Uralem też rodziło rezerwę środowisk biznesu i naciski na władze państwowe, aby nie podejmowały radykalnych rozwiązań. Oceniane na dziesiątki miliardów euro strat rocznie w wyniku sankcji inaczej odczuwają do dzisiaj firmy o zróżnicowanych kierunkach handlu międzynarodowego, a inaczej firmy państw od lat silnie związanych z rynkiem rosyjskim.

 

Polska w odwrocie

Wśród polskich firm sektora spożywczego skutki sankcji są widoczne. Przykładem może być Hortex, producent soków i mrożonek, znany w Polsce i poza granicami kraju. Jak podaje „Rzeczpospolita” („Hortex idzie po pierwszy miliard”, B. Drewnowska, 13.10.2016 r.), przed nałożeniem sankcji na Rosję dla polskiej firmy był to kluczowy rynek zbytu. Dzisiaj, mimo uruchomienia produkcji na terenie Rosji, rynek ten udało się odbudować dopiero do połowy poziomu sprzedaży sprzed embarga.

Jeszcze gorzej wygląda sytuacja polskich sadowników oraz producentów warzyw i owoców miękkich. We wrześniu podano informacje z Agencji Rynku Rolnego, która wypłaciła (od lipca) producentom owoców i warzyw 500 mln zł rekompensat w związku z nadprodukcją i wycofaniem towaru z rynku. Z powodu samego tylko embarga na Rosję wycofano z polskiego rynku 212 tys. ton jabłek, a całość asortymentu wyniosła 300 tys. ton (inne owoce oraz warzywa), za co zapłacono 311 mln zł rekompensat. Polska była także eksporterem serów twardych do Rosji – w 2013 roku aż 15 proc. sprzedaży trafiało do Rosji.

W roku 2014, gdy walka na sankcje nabierała rozpędu, wywóz polskich wyrobów żywnościowych stał się oficjalnie niemożliwy. W sierpniu 2014 roku Moskwa zakazała importu żywności z państw Unii Europejskiej, a także z USA, Kanady, Australii i Norwegii. Ruch Kremla był odpowiedzią na sankcje za konflikt na Ukrainie. Żywność nielegalnie sprowadzona do Rosji miała być obowiązkowo niszczona, co niejednokrotnie pokazywano w TV. Wśród artykułów rozjeżdżanych na ziemi przez służby rosyjski poznać można było wiele produktów wysyłanych z Polski.

 

Sankcje i cuda

Wśród tych smutnych wieści pojawiają się jednak i takie, które pokazują zaradność producentów żywności i absurdalność sankcji, o czym pisze portal reporters.pl. W ostatnim czasie sensacją stało się cudowne rozmnożenie owoców na nieobjętej sankcjami Białorusi oraz niezwykłe ocieplenie klimatu na wschód od Polski. Okazało się bowiem – jak donosi portal reporters.pl – że Białoruś sprzedała Rosji 5 razy więcej jabłek i grzybów niż wyprodukowała. Na skutek oziębienia atmosfery politycznej ocieplił się klimat na wschód od Polski – Rosjanie sprzedali Białorusinom „swoje” banany i ananasy, a Białorusini wyeksportowali do Rosji „własne” papaje.

Co więcej „Białoruś stała się nagle największym w Europie „producentem” owoców, mięsa, jajek, a nawet łososia, chociaż nie ma floty rybackiej, ani dostępu do morza. Łącznie eksport żywności z Białorusi do Rosji wzrósł kilkukrotnie. Sposób jest prosty – zachodnie towary, w tym polskie owoce, trafiają na Białoruś, a następnie są eksportowane do Rosji jako „białoruskie” z naklejonymi białoruskimi etykietkami. Prezydent Aleksander Łukaszenka, którego urzędnicy mają z tego niezły „odsyp”, skutecznie zasila w ten sposób dziurawy budżet swojego kraju.” – informuje portal reporters.pl.

Obok wzrostu handlu zyskuje także infrastruktura strefy pogranicza rosyjsko – białoruskiego… Funkcjonariusze rosyjskiej FSB odkryli nawet dobrze utrzymane drogi, nie naniesione na żadne mapy, wybudowane przez nadgraniczny las, służące do przewozu kontrabandy spożywczej. Okazuje się, że tam, gdzie przepisy prawa idą wbrew logice, a ludzie chcą normalnie się odżywiać, nie przepłacając za kupowane towary, operatywność handlarzy wykracza poza rygorystyczne przepisy, uderzające przede wszystkim w najbiedniejszych – rolników, producentów żywności i konsumentów.

 

Niemiecka skromność, francuska pobłażliwość

To co obywatele Europy Środkowej próbują po swojemu załatwić poprzez cuda i Białoruś, zachodnie firmy starają się robić na dużą skalę, niekoniecznie chwaląc się tym przed światem polityki. We wrześniu tego roku dwie informacje przeszły bez większego echa w polskich mediach. Pierwszą z nich był artykuł na ukraińskim portalu „Europejska Prawda” z wypowiedziami byłego francuskiego ministra ds. Europy i opozycyjnego dzisiaj polityka Pierra Lellouche’a, oceniającego się jako realistę i mówiącego m.in., że Europa dzisiaj nie potrzebuje nowej zimnej wojny.

Również we wrześniu można było usłyszeć o wizycie wicekanclerza niemieckiego Sigmara Gabriela w Moskwie, który omawiał z rosyjskimi kolegami m.in. sprawy budowy gazociągu Nord Stream 2, mocno oprotestowywanego przez państwa Grupy Wyszehradzkiej. Odnosząc się do konieczności przestrzegania porozumień mińskich w sprawie uregulowania konfliktu w Donbasie niemiecki polityk podkreślił, że zobowiązanie to ciąży zarówno na Rosji, jak i na Ukrainie. Do tej pory politycy Zachodu chętniej wypominali Rosji jej zobowiązania, Ukrainę traktując dużo swobodniej. Wątek gospodarczy może być ciekawą nauką dla Europy Środkowej, tracącej na ograniczeniach w handlu żywnością z Rosją. Wicekanclerz Sigmar Gabriel jasno określił stosunki niemiecko – rosyjskie mimo sankcji jako dobre i dodał, że ponad 5 tys. niemieckich firm w Rosji ma się dobrze. Retorsje gospodarcze nałożone przez UE na Rosję nie przeszkadzają największej w UE gospodarce Niemiec w rozwijaniu współpracy z Rosją. Dowodem rozkwitu kooperacji Moskwy i Berlina jest poziom inwestycji w gospodarkę Rosji, łaknącą żywego kapitału jak kania deszczu.

Według informacji „Rossijskiej Gaziety”, w pierwszym pełnym roku sankcji firmy znad Renu i Łaby zainwestowały w Rosji 1,7 mld euro i taką samą kwotę w pierwszej połowie 2016 roku. Niemieckie firmy omijają sankcje poprzez bezpośrednie inwestycje w Rosji, ale na taką aktywność trzeba mieć duży kapitał, jaki ma niewiele firm z Europy Środkowej. Dzięki dobrym kontaktom na poziomie politycznym inwestujący w Federacji Rosyjskiej mogą liczyć na preferencje ze strony rządu Miedwiediewa.

Wbrew wielu werbalnym akcjom politycznym, Niemcy konsekwentnie budują nie tylko siłę swojej gospodarki ale także poszerzają kontakty z krajami spoza UE, nawet objętymi sankcjami – jak Rosja. Czy jest to tylko dążenie biznesowe, czy niemniej ważne jest dla rządu Angeli Merkel budowanie międzynarodowych sojuszy na wypadek utraty hegemonicznej roli w osłabionej Unii Europejskiej. Nawet ponad głowami innych państw UE. Determinacja Berlina w budowie Nord Stream 2 powinna dawać krajom Grupy Wyszehradzkiej dużo do myślenia.

 

Jan Bereza





Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie