Czy rozwód zawsze jest złem? Czy nie lepiej się rozwieść niż do końca życia trwać w nieszczęśliwym małżeństwie „dla dobra dzieci”, które potem wypomną rodzicom, że zamiast się rozstać, męczyli się ze sobą? Czy można „dobrze” się rozwieść – tak, aby otoczyć dziecko, mimo rozstania, pełnią miłości mamy i taty?
Tekst ukazał się w 72. numerze magazynu „Polonia Christiana” (styczeń-luty 2020)
W roku 2000 ukazała się książka Judith S. Wallerstein zatytułowana The Unexpected Legacy of Divorce, the 25 year landmark study (Nieoczekiwane dziedzictwo rozwodu – 25 lat przełomowych studiów). Profesor Wallerstein to postać o tyle niezwykła, że jest ona ekspertem pomagającym ludziom „dobrze się rozwieść”. Od kilkudziesięciu lat pracuje z rozwodzącymi się małżonkami i ich rodzinami. Prowadzi nawet wielkie centrum mediacji rozwodowych. W latach siedemdziesiątych postanowiła raz na zawsze naukowo udowodnić swoje racje i dowieść, że dobrze przeprowadzony rozwód nie jest groźniejszy w skutkach dla dziecka niż na przykład złamana ręka. Trochę boli, nawet mocno, ale potem czas leczy rany i wszystko wraca do normy. Dlatego objęła badaniem kilkaset dzieci osób, które przewinęły się przez jej centrum mediacji (a zatem doznały wszelkiej pomocy w jak najłagodniejszym przeprowadzeniu rozwodu). W kilkuletnich odstępach z każdym z dzieci prowadziła pogłębiony wywiad dotyczący ich relacji, osiągnięć szkolnych, wykształcenia, rodzicielstwa, pracy i tym podobnych.
Wesprzyj nas już teraz!
W roku 2000 opublikowała kompletne wyniki swoich badań, które można streścić w jednym zdaniu: Rozwód jest najgorszą krzywdą, jaką możecie wyrządzić swojemu dziecku. I za to właśnie Judith S. Wallerstein zasługuje na szacunek. W przeciwieństwie do ideologów, mimo że wyniki badań zaprzeczyły jej założeniom, opublikowała prawdę.
Dzieci z rozbitych domów cierpią na więcej zaburzeń psychicznych, zdobywają gorsze wykształcenie, częściej popadają w nałogi, rzadziej zawierają związek małżeński i częściej rozwodzą się niż dzieci z rodzin pełnych. Co więcej, Wallerstein wykazała, że nawet śmierć rodziców jest mniej tragiczna w skutkach dla rozwoju dziecka niż ich rozwód.
Inaczej niż dzieci, które straciły rodziców wskutek choroby, wypadku lub wojny, dzieci z rozbitych domów, ze względu na porażkę rodziców, tracą potrzebny im wzorzec rodziny. Rozwodzący się rodzice mogą uznawać decyzję o zakończeniu małżeństwa za mądrą i odważną, za najlepsze lekarstwo dla swojego poczucia nieszczęścia (i tak może być), lecz dla dziecka rozwód ma jedno przesłanie: rodzice ponieśli porażkę w jednym z centralnych zadań dorosłości.
Czy społeczna akceptacja rozwodów zmienia cokolwiek?
Jak wyniki badań prowadzonych od lat siedemdziesiątych do roku 2000 mają się do dzisiejszej sytuacji rozwodników? Dziś powszechnie akceptuje się rozwód jako uzasadniony sposób poradzenia sobie z kryzysem małżeńskim. Istnieją już w tej chwili klasy złożone w przeważającej liczbie z dzieci z rozbitych domów. Rozwód jest normą, a dzieci rozwodników nie doświadczają społecznego ostracyzmu. A zatem można by się spodziewać, że negatywne skutki rozwodu powinny złagodnieć.
Pamiętajmy jednak, że w Stanach Zjednoczonych – miejscu przeprowadzenia badań – „rozkwit” liczby rozwodów zaczął się już pod koniec lat sześćdziesiątych. Co ważniejsze, badaczka wykazała, że nie tyle reakcja otoczenia, co sam fakt rozbicia rodziny wypala na dzieciach piętno. Świadomość, że w podobnej sytuacji są tysiące innych ludzi – nic nie zmienia. W dziecku zostaje zburzone zaufanie do rodziców, wiara w ich bezwarunkową miłość, zniweczone zostaje poczucie bezpieczeństwa. Znajoma Amerykanka, która jako dziecko przeszła specjalne warsztaty pomagające dzieciom w pogodzeniu się z rozwodem rodziców, ujęła to następująco: Wychodziliśmy z sali z uśmiechem, śpiewając piosenki, że rodzice nas kochają, a potem płakaliśmy w poduszkę, świadomi, że gdyby rodzice naprawdę nas kochali, to by się nie rozwiedli.
Wallerstein powtarza wielokrotnie na kartach książki: nie jest ważne, jak rozwód postrzegają dorośli. Nawet w środowiskach, w których rozwód jest normą, dzieci uważają rozpad małżeństwa rodziców za porażkę. Nie zmieniają tego nawet specjalnie przygotowane warsztaty, na których dowiadują się, że to powszechne doświadczenie, że miliony dzieci są w tej samej sytuacji. Dzieci z rozbitych domów mają wskutek tego wspólne (czasem odrzucane i głęboko ukryte) przekonanie: Nie ma czegoś takiego jak trwałe małżeństwo – porażka jest nieunikniona. Jak przyznaje autorka, niektórym osobom udaje się w końcu uwierzyć w możliwość stworzenia trwałego związku, najczęściej jednak dzieje się to po wielu latach, często po szeregu konkubinatów, czasem dopiero w drugim lub trzecim małżeństwie.
Fałszywe przekonania dotyczące rozwodu
Judith Wallerstein pisze: Dwa fałszywe założenia stanowią fundament naszych obecnych postaw wobec rozwodów. Pierwsze zakłada, że jeśli rodzice są szczęśliwsi, dzieci też będą szczęśliwsze. Nawet jeśli dzieci są zestresowane rozwodem, kryzys będzie przejściowy, ponieważ dzieci są elastyczne i zaradne, więc szybko się z tego otrząsną. O dzieciach nie myśli się w oderwaniu od rodziców; ich potrzeby, a nawet myśli są podporządkowane agendzie dorosłych. (…) Drugi mit opiera się na założeniu, że rozwód stanowi przejściowy kryzys, którego najbardziej raniące efekty ujawniają się w momencie zerwania. (…) Dorosłe dzieci z rozbitych rodzin mówią głośno i wyraźnie, że złość rodziców w momencie rozwodu nie była tym, co najbardziej zaważyło na ich życiu. O ile nie było przemocy, wysokiego poziomu konfliktu, mają tylko zamglone wspomnienia tego teoretycznie krytycznego momentu (…) Znaczące było wiele lat życia w porozwodowej lub wtórnej rodzinie – to poczucie smutku, samotności i złości w okresie dzieciństwa…
Przypomnijmy sobie, że „kulturalnie” przeprowadzony rozwód jest rzadkością. Regułę stanowi agresja wobec eksmałżonka, która może się ciągnąć latami. Jednak nawet jeśli rodzicom udaje się ułożyć opiekę nad wspólnym dzieckiem w przyjaznej atmosferze – według badań Wallerstein – niewiele to pomaga. Dzieci zwyczajnie schodzą na drugi plan. Rodzice muszą ułożyć sobie na nowo życie i nie są w stanie, mimo najlepszych chęci, zapewnić dziecku dobrych warunków rozwoju. Sytuacja, gdy jedno lub oboje rodziców wchodzi w kolejny związek, przynosi dodatkowe obciążenie dla dziecka. Rozwodnikom zależy, by drugi związek się nie rozpadł. Nie chcą przechodzić tego samego cierpienia po raz drugi. Okazuje się, że w stosunku do nowego partnera/partnerki są skłonni do o wiele dalej idących kompromisów niż wobec pierwszej żony/męża. W rezultacie, gdy powstaje konflikt między potrzebami dziecka z pierwszego małżeństwa a potrzebami nowego partnera lub dzieci z nowego związku – z reguły wygrywa nowa rodzina.
Jakie możemy z tego wysnuć wnioski? Przede wszystkim takie, że jeśli ktoś kocha swoje dzieci, powinien zrobić wszystko, by ocalić małżeństwo w kryzysie. Problem polega na tym, że gdy emocje zaćmiewają rozum, gdy na pierwsze miejsce u osób w kryzysie wychodzi podsycane przez współczesną kulturę przekonanie, że przede wszystkim trzeba zadbać o własne potrzeby, dzieci – wbrew deklaracjom – przestają być ważne. A zatem chyba jedyny logiczny wniosek to: dbać o małżeństwo od samego początku, by do kryzysu nie doszło.
Bogna Białecka
Tekst ukazał się w 72. numerze magazynu „Polonia Christiana” (styczeń-luty 2020)
Kliknij TUTAJ i zamów wybrany numer pisma
Fala rozwodów niszczy rodzinę. Sądy orzekają „rozpad związku” co pół minuty!