Zastanawiam się czy po tym, jak pełnomocnicy „Gazety Wyborczej” przeczołgali na sali sądowej Jarosława Marka Rymkiewicza powinniśmy oburzyć się po raz kolejny na tych „którym nie jest wszystko jedno” czy raczej na tych, którzy siedząc w togach z orzełkiem na piersi, budzą salwę wymownego śmiechu i pogardliwej drwiny sporej części opinii publicznej.
Trudno się było spodziewać tego by „Gazeta Wyborcza” nie parła na oślep, zmuszając Rymkiewicza do odwołania tego wszystkiego, co w porywie serca powiedział na temat sposobu patrzenia na polskość przez redaktorów „Wyborczej”. Nie tak dawny współpracownik „Gazety” nazwał ludzi Michnika „cynglami”, ale też każdy kto śledzi życie publiczne w naszym kraju wie, że jest u nas taki tytuł prasowy o którym można mówić dobrze, albo wcale. Furda to wszystko. Jeśli „niestrudzeni obrońcy wolności słowa” z GW chcą się bawić w polemikę na sali sądowej, niechaj się bawią – sami sobie strzelają w stopę i samych siebie ośmieszają nie umiejąc inaczej bronić własnych racji i opinii. Uśmiech politowania wystarczy – szkoda łez. Lepiej je zostawić na tych, którzy żale redaktorów „Wyborczej” wzięli na serio i podjęli się rozstrzygać ich pozew przeciwko Rymkiewiczowi.
Wesprzyj nas już teraz!
Polskie sądy – wszak o nich mowa – są w teorii trzecią władzą, ale, u nas w kraju, realnie pierwszą. Przez nikogo nie kontrolowane (chyba, że przez same siebie), przez nikogo nie reformowane. Tworzący ten system ludzie to albo dawni reżimowi chłopcy do usług partyjnych aparatczyków albo osoby z korporacyjnego nadania. Jakby nie było, wszystko zostaje w rodzinie.
Nierzadko słyszę głosy świętego oburzenia w reakcji na jakąkolwiek krytykę sądownictwa. Wszak polskie sądy są niezawisłe. Problem w tym, że „niezawisłe” nie musi znaczyć „niekontrolowane” i „samowolne”. Nawet Monteskiusz w rozprawie „O duchu praw”, która jest wzorcem wszystkich europejskich konstytucji, nie pozostawiał władzy sądowniczej „samej sobie”. Nie pojmują tego jednak nasze polityczne elity, a już absolutne nie dopuszcza do siebie lewacki salon. Jego bowiem zdaniem, niezawisłość sądów to świętość i ideał. I w dodatku ładnie brzmi. Podobnym słowem „wytrychem” było przez wiele lat „państwo prawa”. Zupełnie nic nie mogło to państwo zrobić w imię tego prawa, za to ładnie brzmiało, szczególnie w ustach inteligenckich arbitrów elegancji z Unii Wolności. Lustracja nie – bo państwo prawa, odebranie zagrabionego majątku PZPR nie – bo państwo prawa, dekomunizacja też nie – bo oczywiście państwo prawa. I tak można bez końca.
Przede wszystkim, sprawą niedopuszczalną jest, aby sąd (jakkolwiek niezawisły by nie był) orzekał w sporach rozstrzygających, czyja interpretacja zdarzeń z historii najnowszej jest właściwa, jawnie opowiadając się tym samym po jednej ze stron politycznej debaty.
Tymczasem salonowe hasło-wytrych jakim jest „niezawisłe sądownictwo” pokazało w procesowej walce „Wyborczej” z Rymkiewiczem wyjątkowo obłą twarz. Rymkiewicz został skazany bo śmiał mieć własne zdanie, zaś całkiem nie tak dawno temu wyrok usłyszało wydawnictwo Arcana, gdyż miało odwagę zaprzeczyć innemu wyrokowi sądu lustracyjnego, wydając książkę Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie. Zapewniam Państwa, że w obydwu przypadkach sąd był „niezawisły”. I gwarantuję także Państwu, że przed identycznie „niezawisłym” sądem stanie Roman Graczyk. Wszystko dlatego, że potomek Mieczysława Pszona źle przeczytał książkę wyżej wymienionego historyka pt. „SB, a Tygodnik Powszechny”. Efektem trefnej lektury był pozew przeciwko Graczykowi o to, że ten jakoby zarzucił Pszonowi – seniorowi współpracę z SB. Tymczasem nic takiego w książce rzeczonego historyka się nie pojawiło!
Swoją drogą, fascynująca jest przewidywalność wyroków jakie wydają nasze „niezawisłe” sądy. Z ich przewidywalnością jest trochę tak jak z żelazną zasadą dedukcji Sherlocka Holmesa: Odrzuć wszystko to co jest niemożliwe, a wtedy to co pozostanie, choćby było najmniej możliwe, jest rozwiązaniem zagadki.
Krzysztof Gędłek