14 kwietnia 2016

Sam chrzest nie wystarczy

(FOT.Piotr Mecik/FORUM)

Przed nami tysiąc pięćdziesiąta rocznica chrztu Polski. Niespecjalnie okrągła, ale dla dzisiejszych Polaków – za młodych, by pamiętać uroczystości millenijne roku 1966; za starych, by dożyć jubileuszu jedenastu wieków – jedyna, jaką mogą się cieszyć za życia. Z pewnością będzie uroczyście, bo lubimy uroczystości. Z pewnością będzie podniośle, bo sprawa jest ogromnej wagi. I jako taka zasługuje na szczególnie głęboką refleksję. Na narodowy rachunek sumienia.

 

Przez wiele stuleci byliśmy bastionem wiary katolickiej – dziś, w obliczu powszechnej kapitulacji Zachodu, wielu uważa nas za ostatni jej szaniec. Czy Polska jest nim rzeczywiście? Czy wytrwamy w obliczu wyzwań czasu pogardy, wobec nawałnicy ludów Goga i Magoga?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dlatego pośród świętowania doniosłego jubileuszu nie zapomnijmy jednak sprawdzić, czy w komplecie i bojowym porządku trzymamy pełną zbroję Bożą i pancerz, którym jest sprawiedliwość; czy biodra nasze przepasane są prawdą a stopy obute w gotowość głoszenia dobrej nowiny o pokoju? Czy wciąż mamy na podorędziu wiarę jako tarczę, dzięki której zdołamy zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego? Czy czeka w gotowości hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże? Czy wciąż jesteśmy mocni w Panu – siłą Jego potęgi (Ef 6, 10–17)?

 

Amerykański pisarz katolicki Paul Thigpen niezwykle trafnie zauważył, iż kiedy cień krzyża padnie na jakiś naród, nic już nie będzie dlań takie jak przedtem. Na polski naród cień krzyża padł przed dziesięcioma i pół stuleciem, i odmienił go diametralnie. Co tam zresztą odmienił – stworzył go! Czyż bowiem można zlepek plemion sprzed Siemomysła nazywać narodem? Albo czy można sądzić, że bez włączenia się – poprzez chrzest – w krąg cywilizacji zachodniej dzieło Mieszkowego ojca i jego samego przetrwałoby dłużej niż wspólnota Słowian połabskich, którzy uparli się trwać przy pogaństwie?

 

Żadną miarą. Chrzest księcia Polan i jego dworu stworzył Polskę jako kraj i Polaków jako naród. Nie miejsce tu na szczegółowe dywagacje, czy na ziemiach, którymi władali pierwsi Piastowie chrześcijaństwo pojawiło się przed rokiem 966, czy nie. Zapewne się pojawiło, bo przecież w sąsiednim państwie wielkomorawskim z powodzeniem działali święci Cyryl i Metody – trudno więc sądzić, że religia od wieku tam zakorzeniona nie przeniknęła w granice kraju Polan. Co więcej, Wiślanie, których w nie mniejszym stopniu uznaje się za filar państwowości polskiej, przed zagarnięciem ich ziem przez Mieszka przez jakiś czas pozostawali w orbicie wpływów Wielkich Moraw.

 

Jednakowoż nie idzie o sam fakt przenikania wiary Chrystusowej na ziemie Polan, lecz o akt konstytutywny nowej społeczności włączonej w orbitę świata chrześcijańskiego, czyli świata cywilizowanego. Kościół – jak to dobitnie wykazała cała jego historia – może z równym powodzeniem, w zależności od sytuacji, rozwijać się oddolnie i odgórnie. U początku średniowiecza (a dla naszej części Europy stulecia IX–XI to zdecydowanie jego początek) panował model chrystianizacji odgórnej. I w tym właśnie aspekcie chrzest Mieszka jako władcy zalążka polskiej państwowości – wraz z jego dworem, czyli społeczno‑polityczną elitą, od której światło Chrystusa płynąć będzie ku coraz szerszym kręgom społeczeństwa – ma fundamentalne znaczenie.

 

Dlatego zupełnie od rzeczy jawią się wszelkie spekulacje na temat motywacji Mieszka. Z całą pewnością przecież stanowiły one wynik politycznej kalkulacji – trudno sądzić, że pogańskiego watażkę zainteresowanego przede wszystkim umacnianiem dopiero co osiągniętej pozycji zachwycił ideał życia chrześcijańskiego, zwłaszcza konieczność miłowania nieprzyjaciół czy wierność jednej żonie…

 

Mieszko bezsprzecznie widział w chrzcie bilet do lepszego życia – koniec z zaściankiem, wypływamy na szerokie wody – do świata, w którym jako równy niemieckim herzogom będzie mógł stanąć przed cesarzem i domagać się poszanowania własnej domeny. Co jednak ani o jotę nie zmienia faktu, iż potraktował chrzest poważnie i zaczął na miarę swych możliwości prowadzić życie chrześcijanina – historia ma na to dowody – w czym zresztą niemała zasługa jego chrześcijańskiej żony, Dobrawy.

 

Sacramentum militiae

 

Ojcowie Kościoła podkreślają, że chrzest wody gładzi dawne grzechy, jednak nie daje gwarancji, co do świętości życia w przyszłości. Chrzest jest nasieniem zasianym w duszy katechumena, które do wzrostu potrzebuje częstego a obfitego podlewania łaską kolejnych sakramentów następujących na drodze chrześcijańskiego rozwoju. Jest biletem wstępu na ścieżkę ku zbawieniu (krętą i wyboistą), przed którą jednakowoż nie stoi znak nakazu ruchu – obdarzony przez samego Stwórcę wolną wolą podróżny może wybrać autostradę grzechu (szeroką i wygodną).

 

Chrzest nakłada na katechumena poważne obowiązki. Tertulian w swoim traktacie O chrzcie nazywa go sacramentum aquae nostrae, przejąwszy termin sacramentum z rzymskiej nomenklatury wojskowej (sacramentum militiae oznaczała składaną przez legionistów przysięgę na wierność republice, później cesarzowi). Chrzest święty to nowa sacramentum militiae: wyznacza przecież początek militiae Christi – nowego życia jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa (2Tm 2, 3).

 

Ochrzczony z inicjatywy Mieszka I naród nigdy nie zdradził podjętego przy chrzcie obowiązku służby Chrystusowi. Przywiedliśmy – i to jak: w miłości i poszanowaniu – do Jego Owczarni ostatni w Europie naród tonący w mrokach pogaństwa, definitywnie tym samym wieńcząc proces chrystianizacji Zachodu.

 

Przez tysiąc lat trwaliśmy w wierności Stolicy Apostolskiej – od sporu o inwestyturę, w którym polski władca jako jeden z nielicznych zdecydowanie opowiadał się za papieżem, poprzez zamęt poreformacyjnego rozdarcia (nie bez przyczyny po pozornym upadku Rzeczypospolitej pod szwedzkim ciosem w roku 1655 angielski uzurpator Oliver Cromwell cieszył się, iż Karolowi Gustawowi udało się wyrwać jeden róg z głowy papieża), aż po czasy nowożytnych rewolucji i tyranii, kiedyśmy murem stali w kościołach naszych, nieulękli wobec knowań heretyckich i schizmatyckich zaborców. I sojuszu czerwono‑brunatnych antychrystów.

 

Murem zresztą byliśmy od początku – antemurale Christianitatis – broniącym spokojnego snu Zachodniej Europy przed zalewem pogaństwa. Bez najmniejszej przesady możemy sobie przypisać uratowanie Bazyliki Świętego Piotra przed tragicznym losem stajni dla koni osmańskiego wezyra Kara Mustafy.

 

I dlatego z dumą czytamy encyklikę Leona XIII Caritatis providentiaeque, w której Ojciec Święty, przypomina Kościołowi powszechnemu i całemu światu o wielkości narodu, co od czasów praojców posiadł sławę religijności; albowiem Kościoła świętego Matki naszej, zawsze wiernym był synem i niewzruszenie wytrwał w równej uległości papieżom rzymskim i posłuszeństwie biskupom według przemożenia Stolicy Apostolskiej wyznaczanym.

 

Confitemur Deo omnipotenti

 

Nie znaczy to bynajmniej, żeśmy całkiem bez grzechu byli. Rozliczne popełniliśmy błędy (które nas zresztą zawsze drogo kosztowały). Wyliczmy choć kilka.

 

Po pierwsze, wykrętny stosunek do krucjat (przed udziałem w których powstrzymał polskiego księcia brak piwa w Ziemi Świętej!) skutkował niemożliwością dania się poznać jako integralna część zachodniej Christianitatis w najodpowiedniejszym po temu momencie, przez co długo jeszcze cierpieć mieliśmy opinię kraju na pozór tylko chrześcijańskiego.

 

Po drugie, gnuśność w nawracaniu pogańskich sąsiadów, skutkiem której zamiast osobiście zabrać się za ewangelizację Prusów, zwiedzeni rzekomym profesjonalizmem Krzyżaków, wpuściliśmy sobie za pazuchę węża, który do dziś nas kąsa.

 

Po trzecie, zdrada misji cywilizacyjnej zleconej królowej Jadwidze poprzez zlekceważenie owoców wiktorii kłuszyńskiej otwierającej możliwość złączenia podzielonej Owczarni Pańskiej, triumfu Krzyża nad półksiężycem i rozprzestrzenienia wiary Chrystusowej na Daleki Wschód.

 

Po czwarte, arogancja i małostkowość (nie dla ruskich miejsca w senacie!), które opatrznościowemu dziełu unii brzeskiej nie pozwoliły rozwinąć się tak, jak na to zasługiwało.

 

Po piąte, głupia tolerancja, która – jak prorokował naoczny jej świadek, Piotr Skarga – niezwykle szybko rozwinęła się w zobojętnienie na dobro publiczne i… finis Poloniae.

 

Ale dosyć już kajania się za grzechy ojców i dziadów, bo teraźniejszość wytycza nam samym nie mniej doniosłe zadania i nie mniej rozległe możliwości popełnienia równie poważnych błędów. Oby Pan nas od tego uchronił.

 

Christianae republicae propugnaculum

 

Polska, w której przez wieki świat zachodni widział niezłomny bastion chrześcijaństwa (zacytujmy tu choćby słowa papieża Innocentego XI: Polonia – praevalidum ac illustre Christianae Republicae propugnaculum, czyli: Polska – potężna i znamienita obrona świata chrześcijańskiego), wciąż cieszy się taką opinią. Przybyszów z Zachodu niezmiennie zdumiewają wciąż jeszcze (w miarę) pełne kościoły. Wrogów cywilizacji katolickiej we wściekłość wprawia nieprzerwana ofensywa polskich obrońców życia i rodziny. Polski episkopat uchodzi za modelowy przykład ultrakonserwatyzmu.

 

W kuluarowej rozmowie podczas obrad ostatniego synodu biskupów piszący te słowa na własne uszy usłyszał z ust biegłego watykanisty, iż polscy biskupi walczą na pierwszej linii cywilizacyjnego frontu. Jeżeli oni „pękną”, to pęknie cały Kościół.

 

Najwyraźniej więc jesteśmy bastionem. Powinniśmy sobie to dobrze uświadomić. I przyjąć tę konstatację z radością i pokorą. Z radością, gdyż nic nie powinno bardziej cieszyć chrześcijanina, niż refleksja, że trwa w wierności Chrystusowi i wiernie służy swemu Panu. Z pokorą zaś dlatego, że łaska Boża nie jest prezentem, który się odstawia na półkę, by po wzbudzeniu w nas chwilowej radości spokojnie pokrywał się kurzem. Łaska Boża nie jest dana raz na zawsze. Łaska Boża – by użyć jakże trafnego sformułowania świętego Jana Pawła II – zostaje nam nie tylko dana, ale i zadana. Łaska Boża domaga się od chrześcijanina aktywnej współpracy.

 

Gdy zaś tej współpracy zabraknie, strumień łaski wysycha. Nie z powodu wyczerpania się jej Źródła, lecz dlatego, że gdzieś wzdłuż biegu strumienia postawiono tamę. Na przykład, w postaci obojętności, ochłodzenia wiary czy duchowego lenistwa, które skutkują moralnym rozprzężeniem, fascynacją złem, wreszcie jawną wrogością wobec Boga.

 

Dlatego bądźmy czujni. Wnikliwie badajmy znaki czasów. Dowiemy się z tego, że pozycja i funkcja bastionu świata chrześcijańskiego, podobnie jak łaska naszego Pana, nie jest raz na zawsze dana, lecz zadana. Cóż może o tym przekonać dobitniej niż los dawnych filarów Kościoła katolickiego na Zachodzie – dziś przetrąconych i leżących w prochu ziemi, a wkrótce pewnie podeptanych zabłoconym butem poganina.

 

Spójrzmy tylko na dzisiejsze Królestwo Hiszpanii i Republikę Irlandii. Jakże wymowne to przykłady – z przeciwnych biegunów katolickiego modi operandi. Hiszpania – model ofensywny – wzór katolickiej ekspansji, matka chrzestna Ameryki; Irlandia – model defensywny – wzór nieugiętego trwania na przekór wrednemu heretyckiemu uciskowi. Obie dziś stanowią modelowy przykład krajów totalnie zlaicyzowanych.

 

Jak do tego doszło? Na to pytanie niech odpowiedzą autorzy tekstów zamieszczonych na kolejnych stronach. My tutaj zauważmy tylko, że proces dechrystianizacji obu wspomnianych krajów przebiegł niezwykle szybko – w Irlandii za życia jednego pokolenia, w Hiszpanii na przestrzeni dwóch stuleci (co jednak wobec jej szesnastowiekowych dziejów jawi się krótką chwilą).

 

Oba niegdysiejsze filary Kościoła powszechnego nie wytrzymały obciążenia nowoczesnością. To istotne memento dla Polski, która – swoiście zakonserwowana za żelazną kurtyną w stężonych oparach tradycji – w obszary nowoczesnego świata wkroczyła zaledwie przed ćwierćwieczem. Ale już widać wyraźnie tego owoce.

 

Nie miejsce tu i nie pora na szczegółowy raport na temat postępów laicyzacji w naszym kraju. Kto się chce o nich przekonać, niech przyjdzie na różaniec, na drogę krzyżową czy na nabożeństwo majowe do pierwszego lepszego kościoła w Polsce – niech zobaczy, jakie tam tłumy. Niech zajrzy na stronę internetową Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego – badania praktyk religijnych Polaków niezbicie ujawniają, że są w naszym kraju diecezje, w których na niedzielną Mszę Świętą przychodzi co czwarty wierny, a do Komunii Świętej przystępuję co dziesiąty. Niech przejrzy księgi parafialne i porówna liczbę zawartych ślubów, udzielonych sakramentów bierzmowania czy pierwszej Komunii Świętej dziś i kilka dekad wstecz. Niech zapyta o odnośne trendy w kwestii powołań kapłańskich i zakonnych. Niech porówna liczbę zakonników poniżej trzydziestego roku życia…

 

Filia carissima

 

Jest się nad czym zastanowić. Jest powód, by dokładnie sprawdzić, czy mury naszego bastionu się nie pokruszyły, czy sztaby nie zmurszały, czy proch w armatach nie zamókł i duch w załodze nie zgasł.

 

Pan Jezus złożył świętej Faustynie Kowalskiej następującą obietnicę: Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Jeżeli będzie posłuszna! Jezus nas kocha (bardziej zresztą niż na to zasługujemy), ale obowiązków naszych, wynikających z sakramentu chrztu, wykonywać za nas nie będzie. Nie może zresztą, gdyż pogwałciłby daną człowiekowi w samym akcie stworzenia wolną wolę.

 

Sami musimy tego dopilnować – rocznica chrztu wydaje się po temu wymarzoną okazją. Potrzeba wielkich narodowych rekolekcji – niech rozbrzmią nimi ambony! – w których spróbujemy odpowiedzieć na pytanie (zadane kiedyś przez świętego Jana Pawła II komu innemu): Polsko, co zrobiłaś ze swoim chrztem?

Warto o tym pomyśleć, gdy będziemy pląsać na Światowych Dniach Młodzieży.

Jerzy Wolak

 

Tekst pierwotnie ukazał się w 49. numerze magazynu Polonia Christiana

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie