Bywa, że wielkie dzieła sztuki rodzą się zarówno z triumfów, jak z klęsk; zarówno z pobożności, jak ze zgorszeń – państw, narodów, Kościoła. Wielkopolanie mają w Poznaniu takie właśnie wielkie – bez wahania można rzec: ogólnonarodowej rangi – dzieło sztuki, które powstało zarówno z chwały i triumfu, jak z klęski i narodowej hańby, czy może łagodniej: nieszczęścia. Dzieło, które w przekonaniu większości poznaniaków dorównuje skalą i znaczeniem Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu. I owszem – jest równie ważne, a może nawet ważniejsze dla naszych dziejów niż nekropolia dwu ostatnich Jagiellonów.
Wesprzyj nas już teraz!
Gdzie jest Chrobry?
W roku 1025 Bolesław Chrobry koronował się i zaraz potem umarł. Gdzie został pochowany? Jego współcześni nie pozostawili nam o tym wiadomości. A może tylko nie dotarły do nas najstarsze świadectwa? Wszak dwieście lat po śmierci Chrobrego kroniki odnotowały, że zarówno Mieszko, jak i jego syn spoczęli w katedrze poznańskiej. I wiele wskazuje na to, że tak się rzeczywiście stało.
W połowie następnego stulecia król Kazimierz Wielki ufundował Chrobremu w tejże katedrze kamienny grobowiec. W jego czasach weszło w zwyczaj królów wznoszenie nagrobków władcom z zamierzchłych epok, swoim przodkom i poprzednikom. Nie musiały być wcale „prawdziwe” (czyli: nie musiały zawierać kości, prochów itd.). A mimo to – jak wiemy dowodnie – wewnątrz tego poznańskiego grobowca były kości! Tylko czy na pewno Bolesława i Mieszka?
Kiedy po II wojnie światowej archeolodzy rozkopali główną nawę gotyckiej katedry – ujrzeli pod spodem mury katedry przedromańskiej, a pośrodku niej dwa puste, kamienne grobowce. Czyje? Dyskusja trwa, zgody nie ma. Ale bez wątpienia były to groby jakichś dwu postaci pierwszoplanowych. Skoro zaś pamięć o pochówku Bolesława i Mieszka przechowała się tylko w Poznaniu – nie w Gnieźnie ani w Krakowie, to… wedle zdania osób znacznie doświadczeńszych niż piszący te słowa, raczej faktycznie mamy do czynienia z grobami pierwszych władców Polski!
Od czegóż jednak Pani Historia? Od tego, żeby zamieszać. Wpierw, w roku 1039 przyszedł najazd czeskiego księcia Brzetysława – Czesi zniszczyli katedrę i przede wszystkim oba grobowce. Co do tego nie ma wątpliwości: w ruinach znaleziono czeskie monety. Wtedy zapewne szczątki władców zostały przeniesione, a po jakimś czasie trafiły do wspomnianego gotyckiego grobowca fundacji Kazimierza Wielkiego.
Grobowiec gotycki
Na gotyckim grobowcu leżała pod baldachimem rzeźbiona postać króla w koronie, w zbroi, z mieczem w dłoni. W otaczających tumbę arkadach wyobrażono dwunastu Apostołów, Zwiastowanie i Koronację Najświętszej Maryi Panny. A zatem Chrobry spoczął nieomal w relikwiarzu jako głosiciel Dobrej Nowiny! Rymowany, łaciński napis, biegnący wokół płyty, głosił (cytuję fragment):
Spoczął tu w grobu głębi król zacny, duszy gołębiej.
W wielkiej, wodzu, żyj sławie, niezwalczon Bolesławie!
Z ojca pogana spłodzon, lecz z matki wierzącej zrodzon,
Świętą obmyty strugą, tyś zawżdy Pana był sługą! (…)
Chrobry jest twoje miano! Miej wiecznie glorję świetlaną!
Po swem życiu steranem miejże zbawienie. Amen.
[przekład Józefa Birkenmajera]
Z gotyckim grobowcem historia obeszła się równie niełaskawie, jak z grobowcem przedromańskim. Najpierw utracił baldachim, a jakiś barokowy artysta oblepił postać króla stiukami. Później, podczas katastrofy budowlanej, tumba została roztrzaskana. Na szczęście zachowały się wizerunki ukazujące zarówno całość grobowca, jak samą postać Bolesława: to właśnie wedle tych rysunków Jan Matejko wykonał swój „portret” Chrobrego w Poczcie Królów Polskich. Ocalały też pojedyncze ułomki rzeźb (postać Chrystusa, Matki Boskiej i św. Piotra). A wszystko to działo się w ostatnich latach Pierwszej Rzeczypospolitej. Kości, które kanonicy katedralni znaleźli wewnątrz rozbitej konstrukcji, złożono w zwykłej trumnie i… postawiono w kącie zakrystii – gdzie miały oczekiwać lepszych czasów.
Inicjatywa arcybiskupa
Lepsze czasy nie nadeszły. Zamiast nich nastąpiły rozbiory, potem epoka napoleońska i wreszcie – zabór pruski. Wtedy, w roku 1816, arcybiskup Teofil Wolicki wymyślił, iż Polaków na duchu podniesie ufundowanie mauzoleum ich pierwszych władców. Postanowił ogłosić narodową zbiórkę na ten cel i napisał pamiętne słowa:
Polacy!
Pomnijcie, iż tu idzie o honor narodu, i o cześć winną tym monarchom, którym sławę przodków naszych, przez nas odziedziczoną, winniśmy. Niech sąsiedzi, niech Europa widzi, że Polacy są w boju odważni oraz w troskliwości o chwałę narodu nieporównani.
Akcja długo nie przychodziła do skutku: arcybiskup umarł, zaborczy rząd zabronił wzniesienia pomnika. Dopiero po dziesięciu latach uzyskano zgodę pruskiego króla. W roku 1830 na czele komitetu budowy stanął wielki, acz dziwny człowiek: hrabia Edward Raczyński.
Ekscentryk u steru
Ów Raczyński to osobowość przekraczająca ramy niniejszej opowieści, a zarazem przekraczająca „ludzkie pojęcie”. Sądzę, że jego niezwykła działalność wynikła po części z moralnego kaca. Poprzednie pokolenie polskich magnatów sprzedało Polskę; on, magnacki syn, niosący w sumieniu ciężar zdrady przodków, postanowił uczynić wielkie zadośćuczynienie i stał się dla Narodu hojnym na wyrost. Poznaniowi ufundował wodociągi i publiczną, ogromną polską bibliotekę; wydawał mnóstwo polskich książek, badał nasze dawne dzieje i podobne badania opłacał.
Owszem, miał słabość: fundując, pragnął, aby koniecznie zachowała się pamięć o nim i jego rodzinie. Po ufundowaniu wodociągów chciał, aby postawić na centralnym placu Poznania pomnik wynalazcy wodnego masażu, doktora Wincentego Priessnitza, ponad którym stanąć miała brązowa figura bogini zdrowia Higiei… tyle że oblicze posągowi dać miała hrabina Konstancja, z którą Edward żył przez lata na „kocią łapę”. W mieście stanąłby więc posąg cudzołożnicy! Nie było zgody na taki czyn. I w gruncie rzeczy, nic dziwnego. Wielkość sąsiadowała u hrabiego z dziwactwem, trudno więc się dziwić, że poznańska opinia publiczna była mocno podzielona i daleka od bezkrytycznych nad nim zachwytów.
Raczyński a Chrobry
Podobnie było z „Pomnikiem” nagrobnym Mieszka i Bolesława. Hrabia jako szef społecznego komitetu budowy dyktatorsko pokierował pracami, dokładając się hojnie do niewystarczających, publicznych funduszów. Zdecydował, wbrew opinii rodaków, że „Pomnik” nie stanie na placu przed katedrą – bo, jak orzekł, taki pomnik zbyt łatwo usunąć, jeśli stoi w publicznym miejscu (jakże prorocze i słuszne okazały się te słowa!). Lepiej będzie – dowodził – zbudować pomnik w postaci osobnej kaplicy, w katedrze, która jest jakby niezawisłym „państwem” polskich biskupów. Wreszcie samodzielnie obmyślił, jak ma owa kaplica wyglądać.
Wpierw odbył wycieczkę na Ostrów Lednicki, gdzie ujrzał ruiny prawdziwej kaplicy Chrobrego. W roku 1836 pojechał specjalnie do Włoch, aby zobaczyć świątynie z pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa. I doszedł do wniosku, że kaplica powinna kapać od złota jak San Vitale w Rawennie oraz że powinna zostać wzniesiona na planie koła lub elipsy z koncentrycznymi apsydami. Najął dobrego architekta – Francesca Marię Lanciego – a powstały projekt posłał do zatwierdzenia królowi pruskiemu. Otrzymał odpowiedź nad wyraz łaskawą. Król, choć Niemiec, był zachwycony.
Złota kaplica
I oto eliptyczny w planie, nakryty kopułą budynek stanął przy obejściu katedry poznańskiej, a jego wnętrze pokryto czystym złotem, malowidłami i mozaikami. W ścianach otwierały się apsydy: w jednej, tej naprzeciwko wejścia, umieszczono ołtarz z mozaikową kopią obrazu Matki Boskiej Tycjana; w tej od południa – nowy sarkofag monarchów, w który wmurowano zachowane szczątki gotyckiego grobowca; w apsydzie północnej stanąć miały monumentalne posągi.
Wszystkie szczegóły wymyślił Raczyński samodzielnie i niezwykle precyzyjnie – tak, iżby dać Niemcom do zrozumienia, że bynajmniej nie oni wprowadzili w Polsce wiarę i kulturę i że Poznań jest znacznie starszy od Berlina i Brandenburga. Stąd ponad apsydami umieszczone zostały obrazy ukazujące, jak to Mieczysław I kruszy bałwany (czyli jak Mieszko I niszczy pogańskie idole) tudzież jak cesarz Otton III, pokorny gość Bolesława Chrobrego, klęczy u grobu świętego Wojciecha. Ornamenty na ścianach wzięto między innymi z Drzwi Gnieźnieńskich. W centrum kopuły królował Bóg Ojciec pośród wszystkich polskich świętych i ponad herbami wszystkich polskich biskupstw, a kapitele kolumn przepleciono polskimi orłami…
Wszystko miało być najwyższej jakości, toteż hrabia szukał nie tyle polskich, co najlepszych możliwych wykonawców. I nie oszczędzał. Dlatego nazwiska rzemieślników i artystów polskich, włoskich i niemieckich przeplatają się nawzajem: prócz Lanciego dzieła swoje pozostawili tu January Suchodolski, Oskar Sosnowski, Edward Brzozowski, Liborio Salandri, Christian Rauch, Heinrich Müller i inni.
Fatalne posągi i napis
Przyszła wreszcie kolej na kolosalne posągi królów. Tu fundusze publiczne już się zupełnie skończyły. Edward Raczyński nawet się chyba ucieszył, bo teraz mógł i musiał sam opłacić wybranego przez siebie, najlepszego z ówczesnych berlińskich rzeźbiarzy, Christiana Raucha. Ten właśnie wykonał posągi z brązu. Przedsięwzięcie wywołało sensację w Berlinie, gdzie gotowy model dzieła wystawiono na widok publiczny. Niemieccy recenzenci nie kryli podziwu i… pewnego rodzaju zażenowania, połączonego z irytacją. W stolicy Prus nie było jeszcze pomników poświęconych dawnej historii niemieckiej – a tu niemiecki rzeźbiarz wykonał tak piękne dzieło dla Polaków!
Raczyński wsłuchiwał się też w głosy polskich krytyków (Dlaczego Niemiec ma robić dla nas pomnik?!) i trwał przy swoim: zlecać dzieło najlepszym możliwym twórcom, zazwyczaj (choć nie zawsze) niezależnie od tego, czy są Polakami, czy nie. Ważne, iżby wyrażało polskiego ducha. Tak więc intensywnie ingerował w prace artysty. Zalecał mu lekturę źródeł do dziejów pierwszych Piastów, pouczał o znaczeniu rzeźbionych przezeń postaci; nakazał odpowiednio odmieniać ich fizjonomię i rekwizyty. Mieszko trzyma więc krzyż – jako Ojciec Chrzestny całej Polski. Waleczny Bolesław, zdobywca ziem niemieckich po Łabę, miał dzierżyć miecz, a twarz jego winna była przypominać oblicze powszechnie czczonego podówczas polskiego bohatera – czyli… księcia Józefa Poniatowskiego.
Triumf, skandal i tragedia
Posągi ustawiono w poznańskiej katedrze w styczniu 1841 roku. Uradowany zwieńczeniem przedsięwzięcia hrabia kazał wyryć na postumencie napis: Ofiarował do tej kaplicy Edward Nałęcz Raczyński. Niestety, umieszczenie tej inskrypcji na posągach, które – jak powszechnie uważano – miały być owocem wspólnego działania Polaków, wywołało natychmiast ostrą krytykę. Hrabiego odsądzano od czci i wiary za samolubstwo i przywłaszczenie sobie cudzych zasług. On tymczasem żywił głębokie przekonanie co do czystości własnych intencji. Hałas trwał kilka lat i nie kończył się. W końcu hrabia udał się do katedry, gdzie w jego obecności fatalny napis zatarto (i to tak skrupulatnie, że do dziś nie ma po nim śladu!). Następnie pojechał do swej rezydencji w Zaniemyślu, gdzie 20 stycznia 1845 roku własnoręcznie nabił armatkę-wiwatówkę, przystawił głowę do wylotu lufy i zapalił lont…
Pogrzeb miał mimo wszystko kościelny, bo samobójstwo usprawiedliwiano „pomieszaniem zmysłów”. Niektórzy głosili, że jacyś rewolucjoniści grozili mu śmiercią, jeszcze inni – że odnalazł w archiwum berlińskim dowody zdrady narodowej, jaką popełnić miał jego ukochany dziad – Kazimierz, co go miało załamać. Powszechna legenda głosiła zaś, że tak naprawdę zainscenizował tylko swoją śmierć (zwłoki były nierozpoznawalne…), po czym „przywdział szaty pątnika” i udał się do Jerozolimy, gdzie go ponoć miano widzieć…
Trwały pomnik
Tymczasem Złota Kaplica trwa – i wraz ze sławną biblioteką głosi chwałę Mieszka i Bolesława oraz wzywa do modlitwy za swego nieszczęsnego twórcę. Jest wielkim dziełem sztuki, znaczącym pomnikiem chwały Narodu, prawdziwym grobowcem królów. Zgodnie z przewidywaniami hrabiego, umieszczenie grobu i posągów w kaplicy i fakt, iż posągi wykonał znany niemiecki rzeźbiarz – uratowały je przed unicestwieniem. Hitlerowcy zniszczyli bowiem wszystkie polskie pomniki w Wielkopolsce – a ten zostawili w spokoju (no, w miarę, bo wyłupili kosztowne kamienie, jakie tkwiły w odlanych z brązu monarszych szatach).
Jacek Kowalski
Artykuł ukazał się w 11. numerze magazynu „Polonia Christiana”