W tytule – wbrew pozorom – nie chodzi o słynny utwór zespołu Led Zeppelin, ale o zgoła inną kwestię: pielgrzymkę na Litwę. A konkretnie o „święte schody” klasztoru ojców Bernardynów w Cytowianach. Schody, po których wierni i pielgrzymi wchodzą na klęczkach, modlą się, zyskując specjalne odpusty.
Trudno jest dziś być pielgrzymem. Trzeba przecież zmienić w sobie wiele codziennych przyzwyczajeń, aby móc zrozumieć sens modlitwy rozpisanej w czasie i przestrzeni. Pielgrzymka to wszak nie wycieczka, rządzą nią zupełnie inne prawa. Jeżeli tego nie zrozumiemy, to lepiej w ogóle nie wyruszać w drogę do Częstochowy, Lourdes, Santiago de Compostela czy Jerozolimy. Bardzo łatwo bowiem zatracić sens pielgrzymowania ku Panu Bogu ekscytując się tylko znakami ludzkiej aktywności (architekturą czy obyczajami), zamiast szukać znaków Nieba. Lekarstwem na ową „światowość” jest oczywiście pokora, a nic nie utwierdza jej tak jak modlitwa na kolanach. Kiedy to zrozumiałem, jasne stały się dla mnie skutki posoborowych zmian katolickiej obyczajowości, które chcąc „wywyższyć” człowieka, doprowadziły w efekcie do „uniżenia” Boga.
Wesprzyj nas już teraz!
Kilka lat temu wziąłem udział w małej religijnej peregrynacji po Liwie. Oczywistym był maryjny kontekst naszej pielgrzymki. I to nie tylko ze względu na Tę, „co w Ostrej świeci Bramie” i nie jedynie ze względu na odwiedzoną przez nas w Kownie Mater Dolorosa Kaunensis. Niepokalana była z nami codziennie i codziennie uświadamialiśmy sobie, że odwoływanie się do Niej nie zna czasu ani granic. Była tak samo ważna w Sejnach, jak i na Żmudzi; tak samo potrzebna naszym dziadom, jak i nam. Tak samo ważna w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jak i dzisiaj w państwie zaskakująco antypolskim. Pamiętaliśmy, że pielgrzymując do Matki, najprędzej znajdziemy drogę do Syna. A przecież to jest nasz cel.
Na Litwie nie czujemy się obco – tamtejsze pejzaże przytulają nas do siebie znakami chrześcijańskiej wiary. Czy to będzie Góra Krzyży, czy bazylika Narodzenia NMP w Szydłowie, czy zespół klasztorny w Cytowianach. To właśnie w tym maleńkim miasteczku okręgu Szawle nasunęła mi się refleksja nawiązująca do tytułowych schodów. W Cytowianach znajduje się bowiem jedna z najcenniejszych na Litwie budowli architektury sakralnej – kościół i klasztor oo. Bernardynów, powstały początkiem XVII wieku staraniem Andrzeja Wołłowicza, chorążego Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Przepiękna świątynia pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny woła dziś o pomoc. Komunistyczne dewastacje szpecą ją okrutnie, a brak środków nawet na naprawę rynien pozostaje aż nadto widoczny. Podobnie wygląda słynny dziedziniec, wokół którego – w otwartej XVIII-wiecznej arkadowej galerii – umieszczono trzydzieści dziewięć przejmujących płaskorzeźb stacji Męki Pańskiej.
Układ dziedzińca kieruje naszą uwagę na budynek stojący w jego centrum. Jest to kaplica pod wezwaniem Męki Pańskiej, wzniesiona w 1775 roku. Zdobiona jest arkadowymi podcieniami wspartymi na trzech filarach, na szczycie fasady dostrzegamy bogato dekorowany fronton. Z tyłu kaplicy znajduje się podniesiona o jedną kondygnację masywna czworoboczna wieża, w której mieści się właściwe serce tego obiektu. Na wzór słynnych „Scala Santa” na rzymskim Lateranie, do cytowiańskiej kaplicy prowadzą podobne, ale nie drewniane, tylko kamienne „Święte Schody”. Tak jak w Rzymie, także tutaj wierni i pielgrzymi wchodzą po schodach na klęczkach modląc się i otrzymując specjalne odpusty.
Modlącemu, już od pierwszych stopni, towarzyszy widok stojącej u szczytu schodów figury biczowanego Chrystusa przy słupku – takim, jak te do którego Rzymianie przykuwali skazanych na karę chłosty. Figurę umieszczono u góry, z boku kaplicy – ma się dzięki temu wrażenie, że Chrystus patrzy nam prosto w oczy zawsze, gdy tylko podniesiemy wzrok. I jest coraz bliżej za każdym stopniem.
Dopiero, gdy nasze kolana dotkną posadzki ostatniego ze schodów, zobaczymy właściwy ołtarz. Jego wystrój i symbolika definiują istotę każdego pielgrzymowania: Maryja obejmuje podstawę krzyża, na którym cierpi i umiera za nas Chrystus. Wszystko w tym ołtarzu jest białe – i Syn, i Matka, i aniołowie, i Bóg Ojciec powyżej; tylko samo drzewo krzyża jest ciemne, czarne niczym pióra kruka. Wrażenie niesamowite!
Po chwili dopiero poczułem, jak mocno ściskam w dłoni różaniec. Przed ołtarzem zapalam jeszcze świeczkę. Odmawiam ostatnią modlitwę i powoli schodzę z innymi pielgrzymami po drugich schodach, przeznaczonych tylko do zejścia. Schodzę więc wracając z przedsionka Nieba, z tej mistycznej rzeczywistości, tak bardzo nieobecnej w życiu codziennym. Bo kiedy na schodach życia zapominamy, że tak naprawdę wiodą one do Boga, życie traci sens. A u szczytu schodów zamiast odkupienia i radości spotkania z Nim i Jego Matką, oczekuje nas pustka.
Tomasz A. Żak