6 lipca 2020

Sekielscy „zdymisjonowali” biskupa Janiaka. Czy uzdrowią Kościół?

(FOT.Andrzej Hulimka/FORUM+ David Mark(pixabay))

Opublikowanie filmu „Zabawa w chowanego” uruchomiło, a przynajmniej znacznie przyspieszyło kościelne postępowanie, którego pierwszym efektem było odsunięcie od sprawowania posługi kaliskiego biskupa Edwarda Janiaka. Czy polski Kościół może pozwolić sobie, by jego struktury „meblowali” ludzie z zewnątrz, niekoniecznie mu przychylni?

 

Abstrahując od prawdziwości zarzutów wobec hierarchy – to, miejmy nadzieję, wyjaśni postępowanie Stolicy Apostolskiej – dało się zauważyć, że interwencja władz kościelnych jest wynikiem nagłośnienia skandalicznej sprawy przez media, których nie sposób „posądzić” o przychylność wobec katolickiej wspólnoty. Niezdolność do samooczyszczenia sprawiła, że ton narracji na temat zjawiska, które w tak ogromnym stopniu przyspieszyło laicyzację kilku innych krajów, nadają samozwańczy „uzdrowiciele”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jeśli wierzyć statystykom You Tube, obydwie głośne produkcje filmowe Tomasza i Marka Sekielskich o problemie pedofilii w Kościele zyskały łącznie ponad 30 milionów odsłon. To olbrzymia siła rażenia. Co wynoszą widzowie z tych jakże nośnych i głośnych dokumentów?

 

Przede wszystkim oglądający otrzymują obraz Kościoła jako instytucji niemal systemowo wspierającej, osłaniającej ludzi, którzy skrajnie sprzeniewierzyli się swemu powołaniu i dopuścili odrażających czynów, krzywdząc małoletnie osoby, w większości przypadków – chłopców. Autorzy wraz z ofiarami i ich prawnymi przedstawicielami śledzą losy kilku pedofilów poprzebieranych w sutanny, przenoszonych z parafii do parafii, a także transferowanych pomiędzy kilkoma diecezjami. Pomimo zgłoszeń do kurii, toczących się postępowań czy nawet prawomocnych wyroków, ludzie ci sprawują publicznie liturgię, prowadzą rekolekcje, w tym także dla dzieci. W paru przypadkach są to osoby dość powszechnie znane, jak choćby były kapelan prezydenta Wałęsy albo budowniczy sanktuarium w Licheniu.

 

Większość ofiar, które zdecydowały się na udział w obydwu filmach występuje pod nazwiskami, pokazuje swoje twarze. Konfrontacja z dawnymi prześladowcami jest dla nich wstrząsającym przeżyciem i rodzajem autoterapii, namiastką spowiedzi, dokonywanej jednak publicznie. Trudno obojętnie słuchać i patrzeć gdy opowiadają o szczegółach nadużyć – to szokujące wyznania. Kamery Sekielskich zarejestrowały między innymi księży, pisząc w przenośni, stojących nad grobem. Jeden usiłuje umniejszać swoją winę, bagatelizując grzech. Inny zdaje się uznawać ciężar swojej zbrodni i prosi ofiarę o wybaczenie. 

 

Obalacze pomników

Twórcy filmów, biorący udział w wywróceniu – dosłownym – monumentu prałata Henryka Jankowskiego (co uwiecznili i pokazali), zapowiadają też obalenie „pomnika” Jana Pawła II obecnego w ludzkiej pamięci, sugerując wiedzę papieża o skandalicznych nadużyciach, a także aktywny udział w ich ukrywaniu.

 

„Teraz pracujemy nad kolejnymi ważnymi filmami dokumentalnymi o aferach SKOK oraz roli Jana Pawła II w tuszowaniu przypadków przestępstw duchownych” – czytamy na profilu You Tube Tomasza Sekielskiego. Autorzy „Tylko nie mów nikomu” nie bawią się w „niuanse” i nie wspominają o roztoczonej wokół papieża z Polski szczelnej barierze informacyjnej, którą pokonała dopiero Wanda Półtawska, dzięki osobistej przyjaźni z biskupem i kardynałem Karolem Wojtyłą, późniejszym następcą świętego Piotra.

 

Ta właśnie bariera, przejaw „choroby rzymskiej” dobitnie omawianej w „Zabawie…”, jest jednym z kilku istotnych powodów inercji kościelnej administracji wobec wieloletnich skandali. Zwraca na to uwagę – jako jeden z niezbyt licznych duchownych będących otwartymi rzecznikami naprawy sytuacji – ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Uważa on, iż sposobem na uzdrowienie jest powołanie przez papieża komisji złożonej z osób świeckich. W rozmowach z mediami, a także wydanym ostatnio wywiadzie-rzece pt. „Kościół ma być przezroczysty” prezes Fundacji im. Brata Alberta piętnuje konkretne przejawy obecności „tęczowego lobby” pośród duchowieństwa. Wymienia też, z nazwisk bądź w sposób łatwy do rozszyfrowania, dostojników odpowiedzialnych za krycie przestępców. Podkreśla, że znaczna większość pedofilów w sutannach to ludzie ze skłonnościami do osób tej samej płci. Zastrzega jednak: – Kapłaństwo nigdy nie stało się u nas [w Polsce – przyp. aut.] zawodem dla homoseksualistów, ale – by posłużyć się określeniem z naszej poprzedniej książki – „im wyżej, tym gorzej”. Lawendowi księża nie walczą o dobre probostwa, ale o kariery w kuriach, w nauce, w kulturze. Ogromna większość wiernych może być spokojna, bo ich proboszcz raczej nie jest z takiego układu.

 

Komuniści i piąta kolumna

Takiego rozróżnienia brakuje w pierwszym filmie, który ujrzał światło dzienne w maju 2019. Za to opublikowana rok później „Zabawa w chowanego” zawiera mocny wątek „lawendowej mafii” w Kościele. Autorzy uczynili więc ważny krok ku większemu obiektywizmowi i ukazaniu prawdziwych przyczyn problemu. Inercja struktur Kościoła wobec zboczeńców pełniących funkcje kapłańskie bierze się bowiem nie tylko z korporacyjnej mentalności obecnej pośród części hierarchów i kurialistów.

 

Warto tu sięgnąć do przeszłości. Jak pamiętamy, w listopadzie 1985 roku rozpoczęła się milicyjno-esbecka akcja „Hiacynt”, podczas której służby PRL przesłuchały około 11 tysięcy zatrzymanych o, nazwijmy to, nietypowych skłonnościach erotycznych. „Osoby, którym założono teczki, były łakomym kąskiem dla bezpieki. Zmuszano je do donoszenia na innych homoseksualistów, ale szczególne znaczenie miała dla esbeków wiedza o homoseksualistach w szeregach opozycji i kleru” – pisał w magazynie „Nasza Historia” Kazimierz Sikorski.

 

Innego dowodu na granie przez komunistów obyczajową piątą kolumną w Kościele dostarczyła Bella V. Dodd, lewicowa aktywistka, nawrócona po wielu latach działalności. Postawiona w 1953 roku w Senacie Stanów Zjednoczonych przed komisją śledczą zeznała, iż w latach 30. minionego wieku „czerwoni” zainstalowali w tamtejszych seminariach duchownych 1,1 tysiąca ateistów i homoseksualistów. Ich celem była destrukcja Kościoła. – Chodziło o to, aby ci ludzie zostali wyświęceni, a następnie wspięli się po drabinie wpływów i władzy jako prałaci i biskupi. Byli to ludzie niewierzący w Boga, najczęściej ateiści, komuniści, a wśród nich także homoseksualiści, którzy zyskali w ten sposób łatwy dostęp do dużej liczby młodych chłopców – wyjaśniała.

 

Zadanie nie było trudne: mieli za darmo mieszkanie i wyżywienie, cieszyli się szacunkiem i prestiżem społecznym, a jednocześnie ożywiało ich poczucie tajnej misji wymierzonej w znienawidzoną instytucję. Ryzyko zdemaskowania było żadne, bo nie musieli kontaktować się z centralą i wykonywać konkretnych zadań. Wystarczyło, że prowadzą podwójne życie – zeznała Dodd. Łatwo dopowiedzieć dalszą część tej historii: ludzie ci, kiedy już doszli z czasem do zaszczytów i ważnych stanowisk, później formowali i promowali godnych siebie następców…

 

Skoro można było prowadzić na taką skalę infiltrację za oceanem, gdzie Partia Komunistyczna sterowana i wspierana była bezpośrednio z Moskwy, to czy nie było to jeszcze łatwiejsze po II wojnie światowej w sąsiednich krajach podporządkowanych przez Związek Sowiecki? Oczywiście tak. Nie wiemy do końca, dlaczego poszczególni negatywni bohaterowie filmów Sekielskich mogli tak długo łowić swoje ofiary. Z pewnością jednak przynajmniej niektórzy z nich mają na koncie współpracę z komunistycznymi służbami. Ten fakt autorzy pominęli.

 

Poza tym przemilczeniem w filmach kryje się także inna propagandowa pułapka. Ów nie tak wielki – biorąc pod uwagę proporcje postaw wśród duchowieństwa – niemal wyłącznie patologiczny i grzeszny wycinek kościelnej rzeczywistości „śledczy” ozdobili wieloma przerywnikami złożonymi z fragmentów liturgii, kazań, Pisma Świętego, muzyki kościelnej i kadrami pokazującymi sakralne dzieła sztuki. Chcąc nie chcąc, dyskretnie, lecz wymownie przyczynili się do zohydzenia w oczach tak wielu widzów katolicyzmu jako takiego. Jeśli zwyrodniali moralnie księża niszczą Świątynię Pańską z powodu swych słabości czy też nawet celowo, czynią to także ludzie utożsamiający cały Kościół z patologią będącą udziałem części duchownych. Przeoczenie czy nieuczciwość?

 

Pokuta za bierność i zaniechania

Tu dochodzimy do powodów, dla których obydwa filmy spotkały się z tak wielką popularnością i rozgłosem. Oczywiście, w dużej mierze dzięki mediom, chętnie podchwytującym wszystko, co może uderzyć w katolicką wspólnotę, będącą wciąż największą przeszkodą przed wprowadzeniem bezbożnego, rewolucyjnego „nowego ładu”.

 

Otóż Sekielscy weszli w swego rodzaju pustkę, niszę spowodowaną niewyjaśnieniem kwestii skandali obyczajowych w strukturach Kościoła. Za pierwszy poważny, lecz zlekceważony sygnał alarmowy uznać raczej trzeba sprawę arcybiskupa Juliusza Paetza. Jeśli ktoś uważał, że zamiecenie jej pod dywan dobrze przysłuży się Chrystusowej Owczarni, bardzo się pomylił. Dalej nastąpiły już nie tak znane przypadki samobójstw księży i kleryków, wiązane z działalnością homolobby. Wreszcie, przez mocno nagłośnione produkcje „Tylko nie mów nikomu” i „Zabawa w chowanego” wytoczone zostały działa, które z jednej strony niosą za sobą potężny antykościelny ładunek, z drugiej zaś – mimo wszystko mogą przyczynić się do oczyszczenia naszej wspólnoty, zgodnie z katolickimi zasadami naprawy wyrządzonego zła. Warunek jest jeden – to sam Kościół musi przejąć w tej sprawie inicjatywę i nie wstydzić się wyświetlania pozytywnych przykładów swojej reakcji na patologię.

 

Jest jeszcze jeden atut tych dokumentów. Filmowcy, chcąc nie chcąc, dostarczyli także co uważniejszym widzom jaskrawych argumentów ukazujących ohydę niszczenia dzieciństwa, istnego łamania całych ludzkich życiorysów poprzez wciąganie kilku- kilkunastoletnich osób w zastrzeżoną dla dojrzałych dorosłych sferę seksualną. Wyświetlili wystarczająco jaskrawo odrażające oblicze pedofilii, z jakiegokolwiek środowiska by się nie wywodziła. Obecni bądź przyszli rodzice zobaczyli mechanizmy swoistej „seksedukacji”, czyli deprawowania najmłodszych. Jeden z upadłych kapłanów przyznaje się nawet, że sam w swoich pierwszych latach został uwiedziony w podobny sposób. To w dzisiejszych czasach wiedza „niepoprawna”, a jej przedostanie się do „głównego nurtu” mediów zawdzięczamy chyba tylko temu, że… pochodziła od księdza.

Czy Kościół uleczą „uzdrowiciele” z zewnątrz?

W dziele naprawy Kościoła musimy pamiętać o przewrotności jego przeciwników. W sposób wybitny unaocznia ją sprawa australijskiego kardynała George’a Pella, uniewinnionego dopiero przez Sąd Najwyższy po wieloletniej prawnej batalii.

 

Jak dotychczas, nikt nie zakwestionował samych historii opowiadanych w obydwu dokumentach. Jednak pojawiły się istotne wątpliwości wokół sposobu ich przedstawienia. Adwokat Michał Skwarzyński z Katedry Praw Człowieka i Prawa Humanitarnego KUL opracował obszerną analizę stwierdzającą, że film „Zabawa w chowanego” fałszuje rzeczywistość chronologiczną i prawną, przypisując biskupowi Edwardowi Janiakowi zaniechania w sprawie dwóch księży pedofilów. Według prawnika, faktyczny przebieg wydarzeń pokazuje, że ordynariusz kaliski wobec byłego księdza H. podjął tylko jedną decyzję, degradując go do funkcji rezydenta.

 

Wszystkie inne decyzje podejmowały inne osoby – zarówno wobec ks. K., jak i ks. H. Trudno więc zarzucać w tym przypadku księdzu biskupowi Edwardowi Janiakowi, że się źle zachował, bo mając informacje w marcu, również w marcu tego księdza odwołał. Wykazałem, że ksiądz biskup wszystkie swoje obowiązki – zarówno z prawa publicznego, jak i prawa kościelnego – na dany moment wykonał. To nie jest tak, jak mu się zarzuca w filmie, że czegoś zaniedbał – stwierdził dr Skwarzyński, cytowany przez Radio Maryja.

 

Osobną kwestią jest to, czy kaliski biskup podjął środki adekwatne do sytuacji, ograniczając się tylko do zdegradowania księdza. W przypadku tego typu przestępstw bardziej adekwatne wydaje się bowiem na przykład suspendowanie osoby, która w tak drastyczny sposób sprzeniewierzyła się swojemu powołaniu.

 

Także Prokuratura Krajowa zaprzeczyła podanej w drugim filmie informacji o tym, iż rzekomo „jednostki prokuratury nie miały swobody w prowadzeniu postępowań dotyczących przestępstw seksualnych popełnianych przez duchownych”.

 

„Jest wprost przeciwnie. Celem przywołanego w tym kontekście w filmie pisma, które Prokuratura Krajowa skierowała w styczniu 2019 roku do Prokuratorów Regionalnych, było skuteczne pozyskiwanie materiałów dowodowych z akt procesów kanonicznych. Prokuratura Krajowa w skierowanym do prokuratorów piśmie wskazała, by zwracali się do władz kościelnych o udostępnienie dokumentów w każdej sytuacji, gdy jest to niezbędne dla śledztwa, a w przypadku odmowy korzystali z uprawnień do zarządzania przeszukania i odbierania rzeczy (na podstawie artykułu 217 kodeksu postępowania karnego). Sposób, w jaki pismo zostało zrelacjonowane w filmie, jest więc kłamliwy i odwraca rzeczywistą istotę jego treści” – przeczytać można w dokumencie.

Filmy braci Sekielskich nie są dowodem ich troski o ofiary wykorzystywania seksualnego, bo gdyby rzeczywiście o to chodziło, robiliby filmy o środowiskach, w których ten problem jest po stokroć większy – podkreślił z kolei na łamach „Naszego Dziennika” publicysta Sebastian Karczewski, autor książek „Pedofilią w Kościół” i „Polowanie na kardynała” (druga z wymienionych o sprawie kard. Pella).

 

 – Jako dziennikarz Tomasz Sekielski nie mógł nie wiedzieć, że świadome zatajenie pewnych istotnych faktów w sprawie deformuje obraz przedstawianej rzeczywistości, wprowadzając odbiorców w błąd. Tymczasem, zarówno w przypadku filmu „Tylko nie mów nikomu”, jak i filmu „Zabawa w chowanego” przemilczał i ukrył przed odbiorcami niezwykle istotne, by nie powiedzieć kluczowe informacje dotyczące przedstawianych w nich spraw – dodał red. Karczewski.

 

Jeśli zatem Kościół nie oczyści się sam, w jego piersi uderzać będą inni. Na własnych warunkach i zasadach. 

 

Roman Motoła

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij