2 lutego 2015

Sekularyzm, czyli jak zamienić wino w ocet

Podczas gdy Francja wciąż opłakuje ofiary ataku na „Charlie Hebdo”, chrześcijanie w krajach muzułmańskich ponoszą koszty europejskiego ukochania swobody wypowiedzi. Stary Kontynent oraz cały świat zachodni na nowo zmuszone są rozważyć, jak zachować i realizować normy świeckiego społeczeństwa, zezwalającego na kpiny z religii.

 

Wyłania się przed naszymi oczami dość smutny obraz: pokojowo nastawieni muszą cierpieć obrazę w ciszy, natomiast wszyscy niecofający się przed przemocą natychmiast zyskują status specjalnie uprzywilejowanych. Ich uczucia muszą być poważane. Tak właśnie zaczął się rok 2015 – spokojne prośby o przyzwoitość są ignorowane, a zachowania przypominające przedstawienia urządzane przez dzieci wychowywane bezstresowo, w sytuacji gdy się im czegoś odmówi, okazują się być najskuteczniejszym środkiem do osiągnięcia upragnionych celów.

Wesprzyj nas już teraz!

Zachodni intelektualiści wystąpili z pełnym arsenałem środków: od histerycznego bredzenia po frapujące analizy. Najlepszy jednak opis tego, co wydarzyło się w Europie (ale nie tylko) po ataku terrorystycznym na „Charlie Hebdo” powstał już w roku 1943 a jego autorem jest Clive Staples Lewis. W swojej książce „The abolition of man” opisał on, jak korozja języka nieodwołalnie prowadzi do zniszczenia umysłu i ducha. „To że mówi się o nich per ‘intelektualiści’ jest skandalem – pisał Lewis. – Pozwala im bowiem twierdzić, że każdy, kto atakuje ich, atakuje inteligencję. Tak zaś nie jest. (…) Ich głowy nie są większe niż zwykle: to atrofia klatek piersiowych sprawia, że takimi się zdają”.

Efekt CNN

Najlepszym tego przykładem są nowe standardy wyznaczane przez telewizję CNN. Szefostwo stacji wystosowało do swoich pracowników wewnętrzną instrukcję wyjaśniającą, co pokazywać wolno, co zaś jest zakazane na wizji. Telewizja postanowiła co następuje:  „(…) zachęca się by słownie opisywać karykatury wraz z ich szczegółami. Jest to kluczowe dla zrozumienia natury ataków na czasopismo oraz tarcia pomiędzy swobodą wypowiedzi a szacunkiem dla religii”. Co więcej, CNN obawia się także już nie tylko pokazania ilustracji przedstawiającej Mahometa, ale nawet wymówienia samego jego imienia, stąd o założycielu islamu wypowiada się per „Prorok”. Nie „prorok”, proszę zauważyć, ale właśnie „Prorok” z użyciem wielkiej litery, jakby innych proroków w ogóle nie było, jakby nie istnieli. Abraham? Zapomnij! Mojżesz? Nie ma kogoś takiego. Według CNN, Mahomet jest jedynym prorokiem jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi (nawet pomimo tego, że sam islam uznaje, iż miał poprzedników). Jako taki cieszy się zaś niekwestionowanym szacunkiem magnatów telewizyjnych nawet jeśli taki szacunek oznacza całkowity brak szacunku dla każdego, kto z przesłaniem Mahometa się nie zgadza i nie chce mieć z jego osobą nic wspólnego.

Przypominam, żyjemy w świecie, w którym obraza liczy się tylko wtedy, jeśli przychodzi w zestawie razem z przemocą lub groźbami jej użycia. Z tego właśnie powodu nie należy oczekiwać, żebyśmy mogli usłyszeć jakiegokolwiek dziennikarza CNN wyrażającego się o Chrystusie per „Pan Jezus” lub przeczytali na pasku informacyjnym, że jest on „Odkupicielem świata”. Współczesne media nie mają bowiem żadnego poszanowania dla przekonań i uczuć religijnych (nawet jeśli zarzekają się, że tak właśnie jest). Respekt ów wypływać może jedynie z obaw, że przedstawiciele danej religii wyślą do twojej siedziby zamaskowanych terrorystów, którzy pomszczą zniewagi za każdym razem, kiedy opublikowane zostanie coś dla nich obraźliwego.

Chwileczkę, powiemy sobie, czy CNN nie jest stacją telewizyjną? Czy główną rolą i misją telewizji nie jest aby pokazywanie obrazów? Czy nie po to telewizje istnieją? Dlaczego zatem stacja telewizyjna poinstruowała swoich pracowników by nie pokazywać obrazów, a jedynie „opisywać je ze szczegółami”? I w jaki sposób to uzasadnia? Otóż uzasadnia twierdząc, że taki opis jest kluczowy, jest właśnie tym, co pozwoli widzom zrozumieć, o co chodzi. Pokazanie obrazka tylko zamąci im w głowach, powiedzenie co jest na obrazku – wszystko wyjaśni.

Dlaczego to takie ważne? O wpływie globalnych mediów na politykę pisał już w latach 90. Steve Livington. Ale to właśnie Lewis obnażył mechanizmy wypaczania języka. Mówiąc prosto, konkludował autor „Opowieści z Narnii”, usuwamy organ i wymagamy, aby on wciąż funkcjonował: „Tworzymy ludzi bez klatek piersiowych i oczekujemy od nich cnót. Wyśmiewamy honor a jesteśmy zdumieni zdrajcami w naszym gronie. Kastrujemy i oczekujemy od wałachów płodności”. Lepiej przecież nie przyznawać się do strachu. Nie pokazać po sobie, że boimy się, iż opublikowanie takich karykatur na wizji mogłoby sprowokować kogoś do przeprowadzenia akcji odwetowej także na nas. Udawajmy zatem, że pewne rzeczy oznaczają coś innego niż w rzeczywistości i może pozwoli nam to przetrwać jeszcze trochę, jeszcze jeden dzień dłużej, póki obraźliwe społeczności nie przejmą nad nami totalnej kontroli. Może jeśli będziemy mówić o „Proroku” i odżegnywać się od wszelkiej krytyki, jego żarliwi wyznawcy zostawią nas w spokoju a zajmą się tymi, którzy mówią o nim „prorok” albo – ojej! – wręcz używają jego imienia i jeszcze na dodatek pokazują jego obrazy. Może wtedy jego wyznawcy spojrzą na nas przychylniej widząc, że stosujemy się do ich wymogów. Może nasze celowe ukrywanie prawdy w służbie religii, której głównym argumentem jest przemoc będzie jasnym sygnałem, że jesteśmy niegroźni. Może nasza słabość zostanie wzięta za oznakę siły? Może nasz brak kręgosłupa moralnego zostanie przyjęty jako odwaga. Może czarne będzie białe, zimne stanie się gorącym a niewolnictwo będzie wolnością.

Ocet laïcité

Często mówi się przy tym o państwie świeckim, jakby było ono oczywistością, która w prosty sposób działa w każdym kraju, narodzie i religii. A jest przecież dokładnie na odwrót i próby narzucenia go muzułmańskim emigrantom pokazały to bezlitośnie. Paradoksalnie jednak, głównym wrogiem zwolenników państwa świeckiego było i jest chrześcijaństwo, postrzegane jako czynnik podziałów i uprzedzeń oraz pewna struktura władzy.

Sekularyzm zatem stawia sobie szczytny cel zapobieżenia nowym wojnom religijnym i ograniczenia roli wspólnot wyznaniowych na politykę i kulturę. Czyniąc to jednak tworzy się jednak tabu zakazujące rozróżniać pomiędzy religiami. Oceniać jedną inaczej niż inne, stosować wobec nich różne kryteria. Wypływa to z przesłanki, że ocenianie jednej religii wyżej od innej prowadzi prosto ku kolejnej Wojnie Trzydziestoletniej. Zatem wolno obśmiewać i wyszydzać islam, o ile z równą swadą obśmiewa i wyszydza się inne religie. Podobnie z szacunkiem – szanuje się nie jedną, lecz wszystkie tak samo. W teorii brzmi to pięknie, w praktyce prowadzi do autocenzury opisanej powyżej.

Prawo do bluźnierstwa szybko trafiło na sztandary, jednak wśród jego zwolenników nie ma całkowitego porozumienia. Z jednej strony niby oczywiste jest, że ludzie religijni nie powinni być grupą pod szczególną ochroną w państwie świeckim, z drugiej jednak niemało głosów twierdzących, że kpiny z muzułmanów to nowa forma rasizmu (znana pod nazwą „islamofobii”). Wynika to z wewnętrznej pustki idei państwa neutralnego, dlatego sekularyzm zapada się sam w sobie. Chodzi przecież o to, żeby państwem nie rządzili jezuici, a dzieci nie były wychowywane przez urszulanki. Religia jest drugorzędnym czynnikiem, naprawdę liczy się władza.

A jednak to wewnętrzne rozdarcie objawia się na sposób paradoksalny: satyra lub krytyka islamu spotyka natychmiastową reakcję pod postacią uwagi, że chrześcijaństwo jest „takie samo”. To przychodzi łatwo, wynika bowiem z poczucia, że chrześcijaństwo jest wciąż na pewien sposób „naszą” religią, a przy tym silną, zakorzenioną, bogatą. A przecież ten odruch by bronić słabszych jest niczym innym jak nieuświadomionym atawizmem, który w duszach zateizowanych zwolenników świeckości jest być może jedną z ostatnich pozostałości etyki chrześcijańskiej. Postrzegany w ten sposób sekularyzm stanowi nic innego jak właśnie zasuszony owoc chrześcijaństwa, który chrześcijanom rzuca się prosto w twarz.

Wielką ironią starcia islamu z Zachodem – bez względu na to, czy mamy do czynienia z atakami terrorystycznymi spowodowanymi polityką zagraniczną, czy też przemocą sprowokowaną karykaturą bądź filmem na YouTube – która objawiła się ku zaskoczeniu wszystkich z wyjątkiem Benedykta XVI, jest fakt, że ujawniło oni iż sekularyzm to swoisty epifenomen chrześcijaństwa. Drugą fermentacją, o której pisał Chesterton, fermentacją zmieniającą wino chrześcijaństwa w ocet laïcité. Nie można się zatem dziwić, że wszyscy, których tym octem próbuje się poić, z obrzydzeniem plują nim nam prosto w twarz.

Monika Gabriela Bartoszewicz



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij