Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy
Wesprzyj nas już teraz!
Szanowny Panie profesorze, będziemy dzisiaj rozmawiać o encyklice Grzegorza XVI „Mirari Vos” z 1832 roku, w której papież potępił liberalizm. Pozwolę sobie zwrócić na początku uwagę, że w XXI wieku liberalizm „niejedno ma imię”. W jaki sposób prawie 200 lat temu Kościół definiował liberalizm?
Kluczowe jest stwierdzenie najwyższych władz Kościoła, że liberalizm to system polityczny głoszący filozofię całkowitej wolności jednostki bez jakichkolwiek granic, jakie nakłada na człowieka prawo boskie i prawo naturalne. To pierwsze On nakłada na ludzki poprzez objawienie, a to drugie człowiek o własnych siłach rozpoznaje rozumem. Wolność bez granic jest więc rozumiana jako kwintesencja liberalizmu. Z tego położenia wychodził Kościół uznając liberalizm za niemożliwy do pogodzenia z wiarą, a więc nie do przyjęcia.
Definicja, którą Pan profesor przedstawił jest dość rzadko spotykana. Liberalizm jest raczej kojarzony z wolnością gospodarczą, ewentualnie liberalizm jest dzisiaj utożsamiany z „wolnością wyboru”, jak środowiska lewicowe nazywają zamordowanie nienarodzonego dziecka w łonie matki, czyli tzw. aborcję. Zapytam prowokacyjnie: czy współczesny liberalizm jest systemem lewicowym?
Jeżeli liberalizm idzie w kierunku negacji prawa naturalnego i Prawa Bożego, to staje po tej samej stronie w sporze antropologicznym, co socjalizm, czy też komunizm. Czy możliwy jest liberalizm konserwatywny, jak to głoszą niektórzy politycy z „prawej strony”? Moim zdaniem. konserwatyzm można połączyć z doktryną leseferyzmu gospodarczego, który na przykład sprzeciwia się programowo interwencjonizmowi państwowemu. Wyznawcy, czy też głosiciele takiej koncepcji politycznej mieliby dwa orientacyjne kierunki: konserwatyzm w dziedzinie ładu społecznego, a więc akceptację prawa naturalnego i Prawa Bożego, a z drugiej strony leseferyzm gospodarczy. Tu jednak pojawia się osobne pytanie: czy nauczanie społeczne Kościoła zapoczątkowane przez papieża Leona XIII jest do pogodzenia z leseferyzmem gospodarczym? Moim zdaniem leseferyzm wymaga z punktu widzenia nauki społecznej Kościoła solidnej korekty, jeśli nie odrzucenia, ale jest to temat na inną rozmowę i inne rozważania. Zgadzam się z tym, co Pan powiedział, że definicja liberalizmu zaproponowana przez Kościół jest raczej niespotykana i nieznana, ale bez wątpienia najlepiej oddaje ona jego istotę. Liberalizm to wolność jednostki bez granic. Tak rozumiał tę ideę przez lata Kościół, tak rozumieli ją wielcy papieże począwszy od Grzegorza XVI. Warto również zastanowić się, dlaczego liberalizm nie przychodzi nam dzisiaj na myśl, jako ideologia głosząca wolność jednostki bez granic. Odpowiedź na to pytanie wydaje mi się następująca: po prostu liberalizm zwyciężył, zepchnął na margines wszystkich swoich przeciwników. Widać to zwłaszcza w Europie, gdzie wypala się dziedzictwo chrześcijaństwa właśnie pod ciosami liberalizmu. Liberalizm, jako forma rządów polegających na wyborze parlamentu w swobodnej konkurencji partii politycznych jest modelem dominującym na niemal całym świecie. Trzeba pamiętać, że komunizm – mimo swoich górnolotnych obietnic i ogromnej siły – poniósł dotkliwe bankructwo z powodu klęski, jaką było najpierw odstąpienie od zbrodniczej „nauki” Stalina, a potem rozwiązanie ZSRR. To, że wielu komunistów przepoczwarzyło się w liberałów jest tematem na oddzielną dyskusję. W każdym razie liberalizm nie ma konkurencji. Nie wolno go krytykować. Hasło „wolności bez granic” jest powszechnie akceptowane w myśl zasady głoszącej, że „nikt nie może mi dyktować, co mam myśleć” oraz „najważniejsze jest to, czego ja chcę”. Czasami, ale to naprawdę sporadyczne przypadki, liberałowie odwołują się do sumienia, jako instancji rozstrzygającej o tym, co dobre i złe. Kościół jednak zawsze miał zastrzeżenia do takiego podejścia i nigdy go nie akceptował. Sumienie jest bowiem ważne, ale musi ono podążać za prawem moralnym i Prawem Bożym. Jeśli ktoś powie, że sumienie coś mu dyktuje, a tym czymś jest zło, to jest to droga do moralnej klęski tego człowieka. Tu nie ma kompromisu. Jest tylko jeden sposób wyjścia z tej sytuacji. Kościół mógłby się pogodzić z ustrojem republikańskim, ale szanującym prawo naturalne.
W encyklice „Mirari Vos” Grzegorza XVI liberalizm jest przedstawiany nie tylko jako „wolność totalna”, ale również jako „totalny postęp”, „totalna nowoczesność”. Papież zwraca uwagę, że katolik w szczególności musi zwracać uwagę właśnie na ów „postęp”. Kościołowi często się zarzuca, że jest wrogiem postępu. Czy tak jest faktycznie?
Kościół jest wrogiem „postępu”, który stworzyła jako swego rodzaju dogmat Rewolucja Francuska i oczywiście ideologia Oświecenia, która ten przewrót przygotowała. Celowo nie powiedziałem o tym, że ideologia „postępu” jest kamieniem węgielnym liberalizmu, ponieważ oczywiste jest, że ona pełni funkcję doktryny uzasadniającej wolność jednostki bez granic. Doktryna „postępu” dostarcza uzasadnienia teorii umowy społecznej i suwerenności ludu. Są one kamieniem węgielny Oświecenia. Obie te teorie pozwalają odrzucić dogmat o Boskim pochodzeniu władzy etc. Krótko mówiąc: ideologia „postępu” prowadzi do stworzenia nowej cywilizacji na gruzach chrześcijaństwa.
Bez wątpienia Kościołowi potrzebny był papież, który zdefiniowałby stanowisko doktrynalne wobec ideologii liberalnej, czerpiącej swój byt i swoje podstawy z filozofii społecznej Oświecenia. Tym papieżem był właśnie Grzegorz XVI. Kościół nigdy nie opowiadał się za tym, że nie należy niczego zmieniać, bo wszystko co istnieje jest dobre i w związku z tym powinno pozostać takie, jakie jest w stanie nienaruszonym. Ulepszenia ładu społecznego zawsze Kościół dopuszczał. Odrzucał natomiast koncepcję zmiany dla samej zmiany oraz potępiał ideologię postępu jako taką, która głosi, że wszystko, co „postępowe” ma prawo do życia, a wszystko inne ma zginąć i wylądować na śmietniku historii. Podsumowując ten wątek, można sądzić, że Kościół sprzeciwiał się gloryfikacji ideologii „postępu” i głosił tezę, że zmiana dla samej zmiany zazwyczaj pochodzi od tego, który jest sprawcą zła. Prowadzi do zła tych, którzy ulegają tej koncepcji.
Czy chce Pan przez to powiedzieć, że gdyby nie rewolucja francuska to wówczas nie byłoby ofensywy liberalizmu? Pytam, ponieważ hasła wolności pojawiały się wcześniej np. podczas rewolucji protestanckiej Marcina Lutra. Nie doprowadziły one jednak do wybuchu rewolucji liberalnej. Moim zdaniem stało się to dopiero za sprawą rewolucji francuskiej…
Idea wolności jednostki, wolności sumienia, wolności nieograniczonej to bez wątpienia koncepcje powstałe przed rewolucją francuską. Oświecenie raczej zebrało plon wcześniejszych epok niż wydało własny. Pierwszy liberalizm XVII-wieczny to liberalizm sprowadzający się do tezy o konieczności wolności wyznania, aby uniknąć wojny domowej o charakterze religijnym. Po prostu głoszono, że każdy ma prawo wybrać sobie dowolną religię i powiedzieć, że ostatnią instancją jest sumienie. Należy go zostawić w spokoju, aby zapewnić tolerancję. Wtedy będzie sprawiedliwy pokój między różnowiercami chociażby w jednym państwie. Tak zaczął się liberalizm. Gdyby nie doszło do Rewolucji Francuskiej, gdyby nie nastąpiło spektakularne obalenie i zburzenie monarchii francuskiej – liberalizm nie wybuchłby z taką siłą oddziaływania i rażenia. Oczywiście w historii nic nie jest przesądzone. To, że II wojna światowa wybuchła w 1939 roku nie oznacza, że gdyby udało się jej wówczas uniknąć, to nigdy by nie wybuchła, bądź nie doszłaby do skutku na przykład 20 lat później. Bez wątpienia jednak największy triumf liberalizmu przyniósł zburzenie monarchii francuskiej i ustanowienie bazującej na dziedzictwie Oświecenia nowej cywilizacji (już nie chrześcijańskiej). To nie oznacza bynajmniej, że chrześcijanin ma z definicji nie brać udziału np. w wyborach powszechnych, które dekretuje liberalizm, a wybory powszechne to idea bez wątpienia zrodzona z rewolucji francuskiej. To jednak temat na inną rozmowę.
„Wybuch rewolucji liberalnej” – jak zechciał to Pan tak trafnie ująć – mamy obecnie w Europie, ale i w Polsce. Proszę zwrócić uwagę, z czym mamy do czynienia w Polsce obecnie. Kiedy dochodzi do jakiegoś zbrodniczego incydentu, np. profanacji Kościoła, podeptania Najświętszego Sakramentu przez jakąś szalejącą kobietę to w zasadzie państwo jest bezradne. Co najwyżej można ścigać bluźnierców i profanatorów z tytułu obrazy tzw. uczuć religijnych. Żeby tego było mało, niektórzy liberalni księża, a nawet biskupi opowiadają się za tym, aby i ten paragraf usunąć z kodeksu prawa karnego. To jest właśnie pokłosie liberalizmu w wersji najgorszej z możliwych i nie dziwmy się, że tak często w przestrzeni publicznej, podręcznikach, publikacjach pojawia się tak wiele kłamstw, przeinaczeń, manipulacji pod adresem Kościoła.
Skoro państwo wycofało się z jakiegokolwiek przestrzegania norm prawa naturalnego, skoro w Konstytucji nie ma o tym ani słowa, to musimy mieć rewolucję. Innej drogi nie ma. Jest chwalebne, że Kościół za sprawą wielkich papieży jak Grzegorz XVI, czy później Pius IX, Leon XIII etc. profetycznie zwracał uwagę na rodzące się zło swoim wiernym. Uprzedzał wypadki, które nastąpią. I dobrze się stało, że tak robił!
Zanim przejdziemy do omówienia samego dokumentu chciałbym zapytać o samego Grzegorza XVI – papieża, na którego kontrowersyjnie patrzy się w Polsce, ponieważ potępił powstanie listopadowe. Z kolei świat patrzy na tego papieża kontrowersyjnie, ponieważ krytycznie wypowiadał się on np. o kolei żelaznej. Był on bowiem wielkim przeciwnikiem postępu technologicznego. Historia ostatecznie, w mojej ocenie, przyznała mu rację. Grzegorz XVI zwracał bowiem uwagę, że kolej żelazna może posłużyć do realizacji zła. 100 lat po tych słowach Niemcy za pomocą kolei transportowali Polaków i innych do obozów zagłady. Samej postaci Grzegorza XVI poświęciliśmy długą rozmowę w naszym cyklu „Od rewolucji francuskiej do rewolucji w Kościele” i tam odsyłam wszystkich zainteresowanych szerszym omówieniem pontyfikatu Grzegorza XVI. Pana jednak chciałbym prosić o przypomnienie, jak odpowiadał Pan na zarzuty pod adresem tego papieża, że był on modelowym przykładem ciemnogrodu, zaściankowości i „nienawiści do Polaków”.
To typowe stereotypy stworzone przez wrogów Kościoła na użytek walki politycznej. Grzegorz XVI zapewne nie był człowiekiem idealnym. Wierzył, że w ten sposób zatrzyma wzrost siły liberalnej burżuazji, która bazowała na handlu, a handel wymagał właśnie kolei żelaznych. Każdy może z tego się naśmiewać, ale to niewiele znaczy. Papież bronił swego stanu posiadania. Bronił Państwa Kościelnego. Może trzeba powiedzieć, że w tym punkcie papież ten był poniekąd ofiarą ideologii, z którą walczył. Takie były realia czasu. Obecnie po latach wolno korzystać z krytyki papiestwa XIX wieku. I to do woli. Skoro mamy „wolność bez granic”, to wolno nam w zasadzie wszystko i w związku z tym można powtarzać najbardziej ohydne kłamstwa na temat przywódców Kościoła tamtego czasu. To nie jest tylko historia, ale i teraźniejszość.
Jeśli zaś chodzi o nieufność do postępu technologicznego, którą otwarcie demonstrował Grzegorz XVI w czasach rodzącej się cywilizacji przemysłowej, czyli w pierwszej połowie XIX wieku, to trzeba tu powiedzieć jasno, że Państwo Kościelne było gospodarczo zapóźnione. Jego możliwości na polu ekonomicznym były ograniczone. Nie było szans intensywnego uprzemysłowienia. Wypowiedzi tak krytyczne Grzegorza XVI o wynalazkach, czy innych udogodnieniach cywilizacyjnych mogą się wydawać z dzisiejszej perspektywy co najmniej dziwne, ale to był typowy wówczas punkt widzenia bardzo licznych konserwatystów z krajów, które nie szły na przedzie przeobrażeń gospodarczych świata jak Wielka Brytania czy Francja. Podejście Grzegorza XVI nie było więc niczym niezwykłym. Była to raczej typowa postawa konserwatysty tamtej epoki.
W kwestii Polski natomiast rzeczywiście nie da się zaprzeczyć, że Grzegorz XVI poddał wyraźnej krytyce Powstanie Listopadowe. Naszemu głównemu wrogowi, czyli Rosji, przyszło to na rękę. Późniejsze nieoficjalne tłumaczenie papieża, że został wprowadzony w błąd przez posła Rosji (Meyendorfa) jakkolwiek wydaje się prawdziwe, to nie może zniwelować wrażenia, które zrobiła pamiętna encyklika „Cum primum” z 1832 r. Tu jednak trzeba pamiętać, że w czasie o którym mówimy doszło do zderzenia polskiego punktu widzenia i punktu widzenia Europy. Punkt widzenia Europy był taki, że Polacy powinni się zadowolić uchwałami Kongresu Wiedeńskiego i nie żądać dla siebie niczego więcej. Kongres Wiedeński był uważany za zgromadzenie, które przyniosło konsensus całej Europy, który wyrażał się w rozstrzygnięciach terytorialnych i politycznych, jakie znalazły wyraz w jego Akcie Końcowym z 9 czerwca 1815 r. W związku z tym zbrojny zryw Polaków w takich warunkach jawił się jako manifestacja rewolucyjnego maksymalizmu. Wychodząc z tego klucza myślenia, Grzegorz XVI poddał Powstanie Listopadowe zdecydowanej krytyce. Dodajmy też, że papież nie nałożył ekskomuniki na przywódców tego zrywu. Adam Czartoryski nie był przecież ekskomunikowany, chociaż był przewodniczącym Rządu Narodowego. Była to więc krytyka, ale bez towarzyszącej mu ekskomuniki, mocą której Kościół piętnuje wywrotowców, czy heretyków.
Aby zrozumieć postępowanie Grzegorza XVI, trzeba dostrzec sporo faktów, które historyk z łatwością identyfikuje. Otóż niewątpliwie to, że na decyzję o wybuchu powstania swój wpływ miała francuska rewolucyjna myśl polityczna i francuskie koła konspiracyjne, które wywołały Rewolucję Lipcową kilka miesięcy przed polskim zrywem do walki o wolność. Francuzi byli inspiratorami nowej insurekcji w Polsce. Można tu wymienić tzw. Filadelfów, a byli to francuscy konspiratorzy, rewolucjoniści zmierzający do zburzenia restaurowanego królestwa Burbonów. Mówiło się powszechnie o „rewolucji listopadowej”, a nie „Powstaniu Listopadowym”. Sama Rewolucja Lipcowa była traktowana przez Kościół jako kolejny szczebel zła trawiącego świat, jako kolejny krok ludzkości ku klęsce i upadkowi, bo jakże inaczej nazwać zburzenie monarchii legitymistycznej we Francji. To nie mogło uchodzić uwadze ówczesnego kierownictwa Kościoła. Papież potępiając Powstanie Listopadowe, a potem przyjmując incognito Mikołaja I (jako hrabiego Romanowa) w 1844 roku tak jakby stanął po stronie ciemiężycieli Polski. Takie wrażenie zostało wytworzone, aczkolwiek żaden Polak nie był potępiony. Potępione były za to niektóre prace polskich romantyków wciągnięte na Indeks Ksiąg Zakazanych, w tym Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego Mickiewicza, głoszące, że Chrystus Pan odkupił ludzi (jako jednostki), ale potrzebny był drugi odkupiciel, który zbawił narody, a jest nim Napoleon I. To jest zupełnie nie do pogodzenia z ortodoksją katolicką. Musimy mieć tego świadomość.
Nie wiem, czy jest to bezpośrednie nawiązanie do powstania listopadowego, ale w encyklice „Mirari Vos” papież nawołuje, wzywa wiernych, żeby byli posłuszni legalnej władzy świeckiej. Biorąc pod uwagę, że w tamtym czasie, o czym mówił Pan przed chwilą, powstanie listopadowe było nazywane rewolucją listopadową, wydaje mi się, że papież postąpił słusznie i logicznie…
Kongres Wiedeński osadził cara na polskim tronie jako króla. Kongres Wiedeński nie działał w trybie machinacji konspiracyjnej, tylko był zjazdem wszystkich przywódców Europy. Zapadły na tym forum takie, a nie inne uchwały i w związku z tym „rewolucja listopadowa” jawiła się buntem przeciwko prawomocnej władzy. Takie było stanowisko Kurii Rzymskiej i takim stanowiskiem posłużył się papież Grzegorz XVI. Tyle tylko, że to nie odpowiadało woli naszego narodu. Było przeciwne teorii samostanowienia narodów. Sprzeciwiało się nieprzedawnionej woli Polaków do bycia narodem wolnym i wyzwolonym przede wszystkim spod panowania cara jako ciemiężyciela.
Ten punkt „Mirari Vos”, żeby być posłusznym legalnej władzy świeckiej, jak rozumiem, nie był skierowany do Polaków, tylko był on wymierzony w liberalizm. Rozumiem to tak: nie ma totalnej wolności, człowiek ma nad sobą dwa miecze – duchowny i świecki…
Nie możemy tej encykliki zrozumieć bez wspomnienia na ruch liberalny, jaki wyrósł z Kościoła, a któremu patronował ks. Hugues-Félicité-Robert de Lamennais. Urodził się w roku 1782, czyli jeszcze w czasie, kiedy dochodziła do finału swojej historii francuska monarchia absolutna. Pochodził z drobnoszlacheckiej rodziny francuskiej i podobnie jak jego brat wstąpił do seminarium, aby zdobyć święcenia kapłańskie. Następnie rozpoczął pełną rozmachu intelektualnego publicystykę polityczno-religijną. W chwili, gdy nadszedł rok 1800 miał już 18 lat. Wówczas to, po przewrocie 18 brumaire’a, który przeprowadził gen. Napoleon Bonaparte, zaczął się we Francji konsulat. Po nim przyszło cesarstwo Napoleona I (grudzień 1804). Przez cały ten czas wielkich powikłań de Lamennais występował jako gorący orędownik praw Kościoła. Bronił o przed wszechmocnym państwem, które chciało Kościół skrępować i podporządkować sobie. Kiedy zaś załamało się I Cesarstwo i przyszła restauracja monarchii burbońskiej Lamennais zdwoił wysiłki zwalczając gallikanizm, który się odrodził we Francji. Można tutaj podać bardzo charakterystyczny przykład: konkordat napoleoński z 1802 roku był narzucony Kościołowi. Tu nie ma pola do dyskusji. A później „artykuły organiczne”, które jeszcze dodatkowo Kościół upokarzały i ograniczały w jego prawach. Nie wspomnę już o takich faktach jak radykalna redukcja ilości diecezji, żeby osłabić francuski episkopat etc. Wszystko to Burbonowie, czyli najpierw umiarkowany konserwatysta Ludwik XVIII, a potem ultra-konserwatysta, czyli Karol X, jakoś zaakceptowali, mimo że nienawidzili rewolucji. Uznali za dobre to, co wzmacnia siłę państwa nawet kosztem Kościoła. Oni uznali, że w gruncie rzeczy gallikanizm nie jest taki zły. Ich zdaniem należało go wznowić i popierać. I wtedy właśnie Lamennais sprzeciwiał się takiemu działaniu, takim poglądom – piórem wytrawnego myśliciela. Bronił Kościoła i zyskał sobie uznanie przede wszystkim u Piusa VII a zwłaszcza Leona XII, który wręcz był jego admiratorem, mimo swego konserwatyzmu. Krążyła nawet opowieść, że papież ten nawet nie wyobraża sobie, żeby mógł potępić Lamennais, chociaż docierały do Watykanu wiadomości o jego ewolucji w niebezpiecznym kierunku. To był bardzo zły kierunek. Obrońcy praw Kościoła przechodził na pozycję szermierza ideologii katolickiego „liberalizmu”. Słowo liberalizm należy dać w cudzysłów, bo jest to liberalizm, który zbliża się do socjalizmu, to znaczy głosi teorie bliskie socjalizmowi utopijnemu, a równocześnie głosi koncepcję gigantycznego w swoich rozmiarach przeobrażenia Kościoła, tak aby służył „ludowi”. Lamennais w zasadzie antycypował wówczas wiele z tego, co powiedziane zostanie po II Soborze Watykańskim na temat Kościoła: Kościół służebny, ubogi, nie trzymający się idei sojuszu Ołtarza z tronem, akcentujący wolność jednostki słowa i sumienia etc. Lamennais glosił więc istny koncert życzeń niezwykle podobny do dzisiejszego posoborowego, bardzo paskudnego okresu w dziejach Kościoła i chrześcijaństwa.
I tak oto Grzegorz XVI stanął w obliczu problemu, co zrobić z taką sytuacją. Nie może bowiem być tak, że ktoś, kto miał wcześniej ogromne zasługi dla Kościoła, jest z automatu rozgrzeszony. Że to co robił przed lat rozgrzesza jego późniejsze błędne czyny. Tak w Kościele nie można myśleć. W związku z tym papież upomina i robi to właśnie w encyklice „Mirari Vos”, czyli „Strzeżcie się”. Kościół zastosował tu taktykę taką jak od zawsze stosuje, czyli tego, kto pobłądził najpierw się upomina. Lamennais milcząco zaakceptował tę encyklikę, ale nie przylgnął do niej w sumieniu, to znaczy: nie poszedł drogą Lutra, nie spalił dokumentów papieża, nie zbuntował się jawnie, nie atakował jawnie Stolicy Apostolskiej i nie lżył jawnie papieża. W przypadku Lamennais doszło do przeczekania i wznowienia działalności po pozornym ukorzeniu się przed papieżem. Wówczas Grzegorz XVI popełnił kolejną encyklikę „Singulari nos”, w której ogłasza ekskomunikę Lamennais. Ten zaś kończy porzucając Kościół i żyje jeszcze dość długo, bo umiera w 1854 roku. Ma on jednak pogrzeb bez krzyża, bez kapłana. Na łożu śmierci odmówiono mu spowiedzi, ponieważ nigdy nie wykazał skruchy i nie przeprosił za swoje błędy. Podobno jedne z ostatnich słów, jakie padły z jego ust brzmiały: „Nadzieją ludzkości jest socjalizm”. Jest to wstrząsające dla katolika, kiedy przychodzi mu o tym mówić.
„Nadzieją ludzkości jest socjalizm”… Powiem krótko: szkoda gadać…
Mamy tu do czynienia z totalną katastrofą człowieka i pasterza. Niestety.
Dziękuję za to wyjaśnienie, Panie profesorze. Czy można w związku z tym postawić tezę, że Grzegorz XVI nie chciał popełnić błędu Leona X i nie zwlekał w walce z herezjami Lamennais, tak jak jego poprzednik zwlekał z walką z herezjami Lutra?
Tak bym nie sądził. Ponieważ zwłoka w potępieniu Lammenais brała się z tego, że papież uważał, iż zasługi dla Kościoła jednak nakazują wstrzymać się z ostatecznym orzeczeniem. W przypadku Lutra tak nie było.
Sprawa ks. Lamennais daje nowe światło na tytuł drugiego punktu „Mirari Vos” zatytułowanego „Poskromienie buntowników”… Powiem tak: że gdzieś w świecie znajdzie się jakiś buntownik, heretyk, zwiedzony przez szatana nieszczęśnik to nic nadzwyczajnego. Podejrzewam jednak, że w tym wypadku problem był dużo większy niż jeden Lamennais…
Bardzo dobrze, że Pan redaktor zwraca na to uwagę! Encyklika „Mirari Vos” nie jest poświęcona samemu Lamennais i tzw. ruchowi menazyjskiemu, bo tak nazywano zwolenników Lamennais we Francji, a była to całkiem spora grupa ludzi. Dodać należy, że w wyzwolonej Belgii Lamennais także miał spore wpływy w niektórych kołach kościelnych. Mamy tutaj do czynienia z tzw. liberalizmem katolickim, z liberalizmem wychodzącym z przesłanek religijnych cokolwiek by o tym nie sądzić. Mamy też do czynienia z liberalizmem czysto laickim, antychrześcijańskim, oświeceniowym, wychodzącym z przesłanek antyreligijnych bądź areligijnych i prowadzącym do takiego urządzenia społeczeństwa, które by stanęło w obliczu wszystkich problemów, jakie należy rozwiązać w myśl hasła „Wolność, równość, braterstwo, albo śmierć” tak jak je rozumiała rewolucja. Grzegorz XVI skrytykował więc w „Mirari Vos” zarówno tzw. liberalizm katolicki jak i liberalizm laicki, oświeceniowy.
Grzegorz XVI wielokrotnie pisze wprost, iż płacze nad stanem obecnego świata, nad stanem Kościoła, nad stanem cywilizacji. „Mówimy do Was, Wielebni Bracia, o tym właśnie co sami widzicie, co też i wspólnymi łzami razem gorzko opłakujemy”, pisze m. in. papież. Było aż tak źle?
Grzegorz XVI na pewno był przerażony skalą spisków i konspiracji przeciwko Kościołowi powiązanych m. in. z masonerią. Na przykład karbonaryzm włoski, jako część ruchu odrodzenia nazwanym Risorgimento italiano bez wątpienia był kierunkiem wywodzącym się z filozofii masońskiej. Do tego rewolucje i przewroty. Pamiętajmy, że nie minęły jeszcze echa straszliwego terroru rewolucji lipcowej, kiedy król uciekł zostawiając koronę. Papież był tym jak najbardziej przerażony i moim zdaniem można zaryzykować opinię, że papież mógł mieć przekonanie, iż zbliżamy się wielkimi krokami do rewolucji powszechnej, której nikt nie zatrzyma. Czyli nie przewrót w jednym kraju, który po jakimś czasie się wypali, tylko łańcuchowy przewrót na skalę powszechną. Najpewniej z tego powodu w „Mirari Vos” pojawiają się zacytowane przez Pana słowa głowy Kościoła.
„Bezbożność, bezwstydna nauka, wyuzdana wolność nowatorów” – taki tytuł nosi jeden z punktów „Mirari Vos”. Grzegorz XVI zwraca uwagę, że Kościół jest przeciwnikiem źle pojmowanej nauki, źle pojmowanego postępu. W encyklice czytamy m.in. „Uderzono na Boski autorytet Kościoła, potargawszy jego prawa, uznano za wytwór jedynie ludzki, w ten sposób podbity w niewolę przez wszelką niesprawiedliwość pozostaje w nienawiści u ludów. Należna uległość biskupom jest osłabiona a władza ich podeptana”. Czy mieliśmy wówczas do czynienia z jakimś nowym atakiem na Kościół, z jakimiś nowymi zarzutami przeciwko misji Kościoła etc., czy może po prostu wrogowie Kościoła powtarzali to samo, co ich poprzednicy, tylko że byli bardziej zradykalizowani w swoim działaniu?
Do Kościoła w kołach liberalnych były wówczas dwa podejścia. Pierwsze głosiło, że Kościół trzeba zreformować, przybliżyć do ludzi, zdemokratyzować. W takiej instytucji świeccy będą zajmować podmiotowe stanowisko, a hierarchia będzie słuchać świeckich. Wtedy to, zdaniem części liberałów, Kościół stanie się chorążym wolności. Kiedy to się stanie wówczas, mówiąc kolokwialnie „będzie dobrze”, ponieważ Kościół będzie w rękach liberałów. Liberałowie mówili bowiem wprost i otwarcie, że Kościół katolicki w takiej formie, w jakiej funkcjonował jest ich zdaniem częścią feudalizmu średniowiecznego i starego świata, który to trzeba przekształcić w coś całkowicie nowego nie bojąc się zmian. Drugie podejście to liberalizm materialistyczny, liberalizm oświeceniowy, liberalizm z Wolterem na czele. To podejście negowało w ogóle potrzebę istnienia Kościoła. Nie wyrażano sobie tego wprost w haśle, że wierzących trzeba się pozbyć, tylko że w gruncie rzeczy Kościół nikomu nie jest do szczęścia potrzebny, że jest to twór starego świata i w związku z tym należy go zburzyć. Warto również zauważyć, że w encyklice „Mirari Vos”” Grzegorz XVI nawiązując do św. Cypriana podkreślał, że Kościół nie potrzebuje zmian dla samej zmiany. Pamiętajmy, że Kościół sam siebie definiował jako societas prfecta, czyli „społeczność doskonała”. Nie ma więc czegoś takiego, co do możliwości uzasadnienia, że Kościół ma podążać za zmianami, wsłuchiwać się w głos świata i dostosowywać się do świata zmieniając swoje instytucje, swój ustrój, swoje normy postępowania, swoje nauczanie itd.
W dokumencie, o którym rozmawiamy, papież twardo broni zasady niepodlegania dogmatom ewolucji. Dogmaty nie ewoluują! Jeśli powiemy, że dogmat może zmienić treść, to albo jesteśmy bluźniercami, albo to nie jest dogmat. Poza tym w „Mirari Vos” papież bardzo trafnie identyfikuje groźbę indyferentyzmu, czyli po prostu światopoglądu głoszącego względność wszelkich wierzeń religijnych, że wszystkie wiary w gruncie rzeczy przybliżają się do jakiejś bliżej nieokreślonej prawdy. Wszystkie wiary coś obiecują, coś upowszechniają, coś głoszą, ale w gruncie rzeczy każda z nich jest jako koncepcja świata prawdziwa. Pamiętajmy, że w tamtym czasie nie było jeszcze zjawiska ateizmu totalnego – ten narodził się nieco później. Można jednak śmiało postawić tezę, że indyferentyzm jest zapowiedzią wielkiego przewrotu i to z niego narodzi się właśnie ateizm totalny. Do takich fragmentów tego krótkiego tekstu, napisanego prostym językiem, aby każdy mógł go zrozumieć należy dodać jeszcze papieską krytykę wolności słowa bez granic. Wolność słowa bez granic to coś, co Grzegorz XVI piętnuje z wielkim poruszeniem. To właśnie temu papieżowi przypisuje się stwierdzenie, że idea wolności słowa bez granic jest ideą najbardziej wstrętną i ohydną. Papież daje też przykład, który dzisiaj jest wykorzystywany do ataków na niego i do twierdzenia, że był on rzecznikiem zacofania, mianowicie: Grzegorz XVI wskazuje na przykłady z dawnych stuleci, kiedy książki heretyków niszczono, palono etc. To też jest znamienny fragment dokumentu, o którym rozmawiamy i chyba można śmiało powiedzieć, że chociaż Kościół do II soboru watykańskiego i do rewolucji, która wtedy przyszła podtrzymywał naukę o Indeksie Ksiąg Zakazanych jako użytecznym sposobie raczenia sobie z wrogą myślą, bądź z knowaniami heretyków, to encyklika „Mirari Vos” jest jednym z ostatnich dokumentów, gdzie papież wzywa do brania przykładu z dawniejszych stuleci, kiedy nie wahano się w obronie wiary niszczyć nieprawomyślne książki i inne pisma stawiając sobie za cel przyhamowanie działalności heretyków i wywrotowców.
Dzisiaj jednak palenie książek jest czymś bardzo źle kojarzonym. Ktoś bowiem powie, że tak robiono w III Rzeszy, a następnie zacytuje wybitnego niemieckiego poetę okresu romantyzmu Heinricha Heine, który powiedział: „Tam, gdzie pali się książki, w końcu będzie się palić ludzi…”. Zapytam prowokacyjnie: może więc dobrze, że Kościół zrezygnował z wzywania do palenia książek heretyków i wywrotowców? Może chciano w ten sposób uniknąć oskarżeń, że to Kościół inspirował Hitlera, bo takie przecież od lat się pojawiają. To, że nic to nie dało i Kościół i tak jest oskarżany, to inna sprawa…
Wydaje mi się, że istota rzeczy tkwi nie w paleniu książek co ostrzeganiu przed nim. Palić nie musimy. To jest reakcja z czasów minionych. Trzeba natomiast potępiać to, co niesie fala rewolucji. Oznacza to odrzucenie publikacji heretyków i innych wywrotowców.
Encyklika „Mirari Vos” to przede wszystkim obrona Kościoła i zwrócenie uwagi wiernych na błędy wynikające z koncepcji wolności totalnej i totalnego postępu, ale również obrona sakramentów, jak kapłaństwo i małżeństwo. Punkt jedenasty encykliki nosi tytuł „Obrona celibatu duchownych”…
Liberalni katolicy – mam tutaj na myśli katolików zbałamuconych przez Lamennais oraz innych im podobnych – postawili postulat likwidacji celibatu. Robiło to na papieżu najgorsze wrażenie. Trzeba bowiem pamiętać, że dotychczasowy liberalizm materialistyczny, antyreligijny nie zajmował się celibatem księży. Było mu wszystko jedno, czy celibat będzie obowiązywał, czy też nie, bo im chodziło o zniszczenie Kościoła jako takiego. Nie zmienia to faktu, że takie idee wówczas się pojawiły. W „Mirari Vos” papież reaguje na idee już istniejące. Papież nie polemizuje z wymysłem swojego własnego intelektu. Papieże nie pracują w ten sposób, że wymyślają sobie wroga i go krytykują. Idea zniesienia celibatu zaistniała w obiegu publicznym i dotarła do Stolicy Apostolskiej w związku z czym Grzegorz XVI zareagował swoją encykliką.
Papież broni „świętości i nierozerwalności małżeństwa”. Czy byłą to jego odpowiedź na jedno z „największych osiągnięć” rewolucji francuskiej, czyli świeckich ślubów i rozwodów?
Tu mamy bardzo jasną sytuację. Rewolucja Francuska definiuje małżeństwo jako kontrakt dwojga ludzi podobnie jak państwo w rozumieniu Rousseau jest owocem umowy społecznej. Małżeństwo według rewolucjonistów jest więc umową, która może być zawarta na rok, na 5 lat, na całe życie, albo od lata do zimy. W związku z tym, że koncepcja ta weszła w życie przepisami napoleońskiego kodeksu cywilnego, Kościół uważał za swój obowiązek zwalczać tę naukę podkreślając, że jeśli dojdzie do powszechnej akceptacji rozwodów nastąpi rozkopanie moralności i ustanowienie systemu niechrześcijańskiego na polu moralności publicznej. Właśnie dlatego Kościół uważał za swój absolutny obowiązek przypominać nieustannie i na nowo naukę o małżeństwie i rodzinie. Papież Grzegorz XVI właśnie to zrobił.
Czas niestety pokazał, że Kościół alarmując w tej sprawie miał rację. Dzisiaj obserwujemy kolejne ataki na małżeństwo i rodzinę, a rozwód jest dla wielu niczym splunięcie. Było małżeństwo – nie ma małżeństwa…
Niestety tak to wygląda. Dopuszczenie możliwości rozgrzeszenia człowieka w związku niesakramentalnym daje przełom. Ma on wielkie znaczenie wywrotowe. Zrobił to Bergoglio.
Czy którakolwiek z ówczesnych władz brała jeszcze na poważnie naukę zawartą w „Morari Vos” czy też rewolucja już tak rozpanoszyła się po świecie, że papież mógł pisać, mówić, upominać, a świat i tak nawet na centymetr nie zboczył ze ścieżki rewolucji?
W XIX wieku wszystko waliło się w gruzy. Waliła się w gruzy Europa chrześcijańska. Waliła się w gruzy moralność. Waliła się w gruzy cywilizacja łacińska… Po rewolucji lipcowej Francja nie przestała być chrześcijańska w tym znaczeniu, że nadal żyli w tym kraju w przeważającej liczbie katolicy. Oczywiście Francją rządziły ateistyczne elity, które działały, ale przecież romantyzm francuski był katolicki, a jego główni przedstawiciele jak bez cienia wątpliwości myśleli po chrześcijańsku. W każdym razie trzeba tu powiedzieć, że upadek monarchii burbońskiej, monarchii legitymistycznej był ciężkim ciosem w Kościół. Została bowiem stworzona sytuacja podobna do tej, która nastała później, czyli chrześcijańskie oblicze miała tylko jedno jedyne mocarstwo jakim jest monarchia Austro-Węgierska. Austro-Węgry były skłócone z Włochami dążącymi do niepodległości. W pierwszej połowie XIX wieku chrześcijańskie kraje to Italia, Hiszpania, Belgia (notabene zagrożona ofensywą liberalizmu) jak i niemieckie kraje katolickie. Odradzał się katolicyzm w Anglii ale raczej jako elitarny ruch. Była Polska, ale podzielona i uciemiężona głównie przez Rosję. Ewidentnie waliła się w gruzy Europa chrześcijańska i papież był tego świadkiem.
Punkt czternasty „Mirari Vos” nosi tytuł „Niedorzeczność konieczności zapewnienia wolności sumienia”. Co Grzegorz XVI miał na myśli pisząc: „Ze stęchłego źródła indyferentyzmu, wypływa również owo niedorzeczne i błędne mniemanie, albo raczej omamienie, że każdemu powinno się nadać i zapewnić wolność sumienia. Do tego zaraźliwego błędu wprost doprowadza niewstrzemięźliwa i niczym nie pohamowana dowolność poglądów, która wszędzie się szerzy ze szkodą dla władzy duchownej i świeckiej, za sprawą niektórych bezwstydników, którzy odważają się głosić, że z tego powodu religia odnosi jakąś korzyść”?
Wolność sumienia, to pomysł liberałów. Kościół nigdy tego nie nauczał. Kościół uważał, że wolność jednostki jest wolnością w prawdzie, a sumienie jest poddane Prawu Bożemu i prawu naturalnemu. Jeżeli przyznamy, że wolność sumienia jest kamieniem węgielnym koncepcji człowieka, to wówczas człowiek musi być wyposażony w prawo swobodnego wyboru religii. A jak człowiek ma prawo swobodnego wyboru religii, to mamy całkowity, totalny indyferentyzm i liberalizm. W związku z tym tak należy te słowa rozumieć. Kościół nie wyznawał determinizmu. Kościół nie głosił tezy, że człowiek jest zniewolony. Tak głosił Luter i dlatego (między innymi) został przez Kościół potępiony i ekskomunikowany. Przyjęcie bez zastrzeżeń wolności sumienia jako koncepcji człowieka jest sprzeczne z Magisterium.
Grzegorz XVI powołuje się na przykłady pierwszych chrześcijan. Dlaczego papież chciał, aby to właśnie na nich wzorowali się katolicy XIX wieku?
Starożytność chrześcijańska, jeśli rozumiemy ją w taki sposób, jak wypada, czyli te trzy stulecia od założenia Kościoła do edyktu mediolańskiego to czasy wielkiej próby. Poganie nie prześladowaliby chrześcijan, nie zabijaliby ich, gdyby chrześcijanie na przykład zgodzili się podjąć czynności kultyczne pogańskich bożków, a obok tego jako kolejne „bóstwo” wyznawać Chrystusa Pana. Chrześcijanie wiedzieli, że tak nie godzi się robić. Oni bardzo często stawiali wszystko na jedną kartę i ginęli za wiarę. O to właśnie chodziło papieżowi. Średniowiecze nie spotyka się już z takimi dylematami, ponieważ średniowiecze jest epoką cywilizacji chrześcijańskiej. W średniowieczu mamy problemy takie jak na przykład za bardzo poczynający sobie w rządzeniu król, którego należy upomnieć, więc upomina go biskup. Tego typu przypadki często niestety kończyły się oskarżeniami biskupa o zdradę, a następnie straceniem go, że przywołam tylko przykład Świętego Tomasza Becketa w Anglii, albo Świętego Stanisława w Polsce. Mamy heretyków, którzy się wyłaniają w Kościele średniowiecznym, jak choćby albigensów. Natomiast nie mamy tego zjawiska, które miała starożytność chrześcijańska, a mianowicie konieczności walki o przetrwanie i zachowanie nieskażonej wiary. Co człowiek który czci bożków i Chrystusa jednocześnie, to przecież nie jest chrześcijanin, prawda?
Prawda!
No właśnie! Tutaj nie ma kompromisu i pierwsi chrześcijanie o tym dobrze wiedzieli.
Powołując się na przykład pierwszych chrześcijan papież napisał: „Żołnierze chrześcijańscy – mówi św. Augustyn – służyli niewiernemu cesarzowi, a kiedy szło o sprawę Chrystusa, znali tylko Tego, który jest w niebie. Umieli rozróżniać Pana wiecznego od Pana doczesnego, a jednak byli posłuszni Panu doczesnemu dla Pana wiecznego”…
Nic dodać nic ująć… Ten cytat moim zdaniem nie pokazuje, że Grzegorz XVI był jakimś ignorantem, tylko znał historię Kościoła i wiedział jak dotychczas Kościół zwalczał herezje i błędy.
Nasuwa się jednak pytanie: co oprócz ogłaszania kolejnych dokumentów, wygłaszania kolejnych przemówień powinien był, zdaniem Pana profesora, zrobić Grzegorz XVI, żeby osiągnąć sukces, aby przynajmniej wyhamować rewolucję? Czy papież w ogóle mógł zrobić coś więcej?
Czasy kiedy papieże zdejmowali korony władcom poprzez ekskomunikę należały już dawno do przeszłości. Tak było w XIII wieku. Papiestwo wyczerpuje swoją władzę w rządzeniu Kościołem. Kościół bowiem musi być rządzony. Jeśli tak nie będzie, to przekształci się on w jakąś mgławicową organizację nad którą nikt nie panuje i każdy będzie robił swoje, co zresztą obserwujemy dzisiaj. Za pontyfikatu Grzegorza XVI jeszcze tak na szczęście nie było. A do świata zewnętrznego papież kieruje swoje nauczanie, wypełnia urząd nauczycielski. Oczywiście urząd nauczycielski pełni on w ten sposób, że najpierw naucza narody chrześcijańskie, ale także do świata poza-chrześcijańskiego kieruje swoje przesłania. Tutaj mamy do czynienia z sytuacją taką, iż byłoby bardzo trudno sobie wyobrazić inne skuteczne działania. To jest tak, że po prostu zwyciężyła ofensywa antychrześcijańska. Reformacja i Rewolucja Francuska to dwa powiązane ze sobą ściśle przejawy degradacji chrześcijaństwa i zniszczenia go. To drugie się co prawda nie powiodło i nigdy nie powiedzie, ponieważ jak obiecał nam Boski Zbawiciel „bramy piekielne” go „nie przemogą”, ale to pierwsze niestety tak.
Grzegorz XVI pisze również o zagrożeniach, jakie niesie za sobą „świeckie państwo”. „Niczego też pomyślnego nie możemy oczekiwać od tych, którzy pragną poróżnić Kościół z władzą świecką i zniszczyć wzajemną zgodę Tronu z Ołtarzem. Pewną jest rzeczą, że miłośnicy takiej sromotnej wolności lękają się tej zgody, z której tak wiele korzyści i szczęścia na obie władze świecką i duchowną zawsze spływało”, czytamy w „Mirari Vos”. Czy papież przewidywał, że może dojść do czegoś takiego jak we Francji w 1905 roku, czyli konstytucyjnego „rozdziału państwa od Kościoła”?
Tak, ponieważ tego typu liberalne postulaty pojawiały się już wcześniej. Liberałowie dążyli do tego, aby znieść wszelką formę współpracy tych dwóch instytucji – państwa i Kościoła – w służbie człowiekowi i przyjąć kurs na rzecz ustanowienia państwa laickiego i indyferentnego religijnie. Państwa, które co najwyżej dopuszcza religię, jako prywatne upodobanie jednostki. Natomiast już z przestrzeni publicznej Kościół, zdaniem liberałów, należy na szeroką skalę usunąć. Stąd właśnie papież broni pozycji Kościoła. Tutaj też trzeba powiedzieć otwarcie: nie sądzę, żeby którykolwiek z papieży chcieli przekonać rewolucjonistów, czy pruskich etatystów, którzy chcieli – mimo iż formalnie nie walczyli z religią – zrobić z Kościoła stowarzyszenie podporządkowane państwu. Grzegorz XVI i jego następcy raczej nie zakładali, że takich ludzi nawrócą swoimi słowami, dokumentami etc. Raczej to są słowa kierowane do katolików, aby katolicy nie ulegali zwodniczym koncepcjom państwa świeckiego, jako rzekomo sprawiedliwego, bo wszystkich traktuje tak samo. Mówiono bowiem wówczas, że skoro są różne religie, skoro jest wolność sumienia, to najlepiej, żeby państwo było indyferentne, czyli laickie z definicji, a wówczas będzie bezstronne. W XIX wieku zrealizować się tego liberałom nie udało, ale dzisiaj już niestety tak i na każdym kroku i każdego dnia słyszymy hasło o „rozdziale państwa od Kościoła”, o usuwaniu krzyży w miejscach publicznych, etc.
Pozwoli Pan, że zacytuję w całości punkt dwudziesty pierwszy „Mirari Vos” pt. „Zgromadzenia buntowników”: „Do innych opłakanych przyczyn, które Nas niepokoją i trapią we wspólnym niebezpieczeństwie, zaliczyć wypada pewne towarzystwa i zaplanowane schadzki, gdzie licznie zbierają się nawet wyznawcy wszelkiej fałszywej religii, pod pozorem jakiejś religijności a w rzeczywistości w duchu popierania nowości i buntów, zapowiadają nieograniczoną wolność, i wszczynają niepokój w porządku społecznym i religijnym i w ten sposób obydwie władze równocześnie podkopują”. Ja to odbieram w sposób następujący: papież przestrzega, że dla liberałów wszystkie religie są dobre, poza Świętą Wiarą Katolicką…
Tak, aczkolwiek w czasach pontyfikatu Grzegorza XVI nie było jeszcze tego wstrząsającego ruchu, jaki mamy dzisiaj. Chodzi mi tutaj o propagandę tzw. dialogu międzyreligijnego. Były różne pomysły zainicjowania spotkań czy rozmów zwłaszcza z protestantami bądź innymi sektami, które się odszczepiły od Kościoła i to głównie tutaj papież kieruje uwagę, aby poderwać jakoś hierarchię i prawowite władze kościelne do tłumienia takich wysiłków, do przeszkadzania tym wszystkim, którzy takie upodobania wykazywali. Pierwsze takie doświadczenia liberalne, pierwsze takie spotkania, to właśnie pierwsza połowa XIX wieku. Wtedy to miały miejsce spotkania katolików z protestantami. Wtedy to miały miejsce pierwsze próby tego, co później nazwano ekumenizmem. Papież to potępiał i miał rację.
Czy w związku z tym wszystkim, co Pan profesor dotychczas powiedział, liberalizm można nazwać herezją?
Nie tylko herezją. Hiszpański kapłan Sarda y Salvany powiedział, że liberalizm jest grzechem za co był on piętnowany przez XIX-wieczny sąd hiszpański. Jeżeli liberalizm przyjmuje doktrynę nieograniczonej wolności jednostki i nieograniczonej wolności słowa; jeśli nawołuje do zreformowanie Kościoła przez dostosowanie go do świata, to wówczas mamy do czynienia ze sprzeciwem wobec prawowitego Magisterium Kościoła i w związku z tym zawiera treści heretyckie. Wydaje mi się całkowicie oczywiste, że taki liberalizm ma silny potencjał heretycki, z którego może korzystać na węższą bądź szerszą skalę.
Czy gdyby nie liberalizm, to wówczas nie byłoby modernizmu?
Nie byłoby, bo modernizm przyszedł jako skutek liberalizmu.
Dlaczego liberalizm przesiąknął do Kościoła?
Wszedł do jego wnętrza poprzez infiltrację z zewnątrz. Tu nie ma dyskusji.
Czy to właśnie liberalizm miał na myśli Paweł VI mówiąc o „swądu szatana w Kościele”?
Tak to wygląda, chociaż ciężko tu robić rozważania, bo papież ten był rzecznikiem idei liberalnej (co nie ulega wątpliwości). Może miał chwilowe ocknienie…
Jak katolicy wierzący na serio dzisiaj powinni walczyć z herezją liberalizmu w Kościele i świecie?
Nie mogą niestety liczyć na swoich pasterzy. To wielce ciężka sytuacja. Mogą jednak walczyć. Mogą odrzucać liberalny światopogląd, kierując się nauką papieży ta jak ona była wykładana w imieniu Kościoła do 1958 r. Jest ona niezawodna.
Na koniec chciałbym zapytać: co w związku z tym z tzw. hermeneutykę ciągłości? Grzegorz XVI przestrzegał przed liberalizmem, zwracał uwagę na wynikające z niego błędy i zagrożenia, a obecnie… No cóż… Totalna wolność sumienia, totalna wolność słowa, totalna wolność wyznania wydają się wpisane w agendę Kościoła posoborowego…
I dlatego właśnie Kościół ten otrzymuje codziennie nowe ciosy. Tak oddaje pole swoim wrogom. A co do teorii „hermeneutyki ciągłości” – pomysł ten, autorstwa papieża Benedykta XVI był nie najgorszy. Tyle tylko, że po 2013 roku całkowicie się załamał. Przyniósł zupełną klęskę…
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek