Wyrazy wsparcia dla walczącego narodu ukraińskiego powinny jednak mieć pewne granice. Z tym twierdzeniem, jak sądzę, nie zgodziłby się proboszcz parafii Lesie Bielańskim, ks. Wojciech Drozdowicz, który podczas kazania wyjął przenośny głośnik, po czym przy wtórze nagrania zaczął śpiewać pieśń, z którą na ustach nazistowskie hordy z UPA mordowały Polaków na Wołyniu.
Nagranie jest dostępne na YouTubie. „Jak pewnie zauważyliście, nie jest to wcale piosenka wielkanocna” – zaczął ks. Drozdowicz, który z tej okazji wstąpił na ambonę, przywdziewając tradycyjny katolicki ornat połączony ze znanym z nowej Mszy „prześcieradłem” zastępującym albę. I tak warszawski proboszcz zaczął jakby nigdy nic tłumaczyć, że jest to piosenka ludowa o krzaczku, który się pochylił, „po czym go podnieśli”.
Pomijając już samą niestosowność urządzania tego typu happeningów podczas liturgii, wypada przypomnieć to, o czym momentalnie zawrzało w komentarzach pod nagraniem. Mianowicie, że pieśń Czerwona kalina, powstała w okresie I wojny światowej, a w czasie działania tzw. Ukraińskiej Armii Powstańczej była nieoficjalnym hymnem wyznawców ideologii banderowskiej, którzy odpowiadają za rzeź cywilnej ludności polskiej na Wołyniu, której okrucieństwo nie ma sobie równych.
Wesprzyj nas już teraz!
Już choćby z szacunku dla ofiar tamtych pogromów ks. „Wojtek” Drozdowicz mógłby pohamować nieco swoje showmańskie zapędy, a skoro cześć dla Najświętszej Ofiary naszego Pana Jezusa Chrystusa nie jest bliska jego sercu – to przynajmniej pokusić się o dobór innego repertuaru. I to nawet jeżeli fakt banderowskiej afiliacji tej pieśni jest przez niektórych negowany.
Ale czego się spodziewać po proboszczu, który głosi swoją własną „Ewangelię”? „Pamiętacie tę Ewangelię? Przygrywaliśmy wam, a wy nie tańczyliście” – zapytał w pewnym momencie, zachęcając do wzięcia udziału w dalszym ciągu „artystycznego” programu towarzyszącego liturgii.
W sprawie wypowiedział się rzecznik archidiecezji warszawskiej, który stwierdził, iż jest „nie do końca pewny”, czy taka forma wyrażenia solidarnością z Ukrainą jest właściwa akurat podczas Mszy Świętej. – Widziałem ten filmik, rzeczywiście taka pieśń została odśpiewana. Całkowicie zrozumiałe jest wyrażenie braterstwa z Ukrainą. Pytanie, czy powinno to mieć miejsce podczas mszy świętej, bo jak rozumiem, była to msza święta, choć tego do końca nie jestem pewien – powiedział ks. Przemysław Śliwiński w rozmowie z Interią.
Większą przytomnością liturgiczną wykazali się internauci komentujący tę sytuację. „Śpiewanie Czerwonej Kaliny podczas homilii i rozrzucanie z ambony ulotek z tekstem piosenki. Ksiądz Wojtek Drozdowicz pewnie miał dobre intencje, ale nie wyszło to dobrze. #Liturgia to nie piknikowe widowisko” – zauważył jeden użytkownik Twittera. „Panie Redaktorze @ArturStelmasiak , czy naprawdę uważa Pana za właściwe to, że świecką piosenkę (niezależnie w jakim języku) wykonuje kapłan z liturgicznych szatach i to w Kościele z ambony, która służy do głoszenia Słowa Bożego? Pan żartuje, prawda?” – dodał inny, zwracając się do redaktora tygodnia „Niedziela”, który entuzjastycznie odebrał show bielańskiego proboszcza.
„Banderowski marsz w kościele podczas liturgii to nie tylko nadużycie, lecz skandal i nie powinno to umknąć uwadze przełożonych ks. Drozdowicza” – czytamy w jeszcze innym komentarzu. Jak wiemy z przytoczonej wyżej wypowiedzi rzecznika kurii metropolitalnej, wybryk ks. Drozdowicza nie umknął uwadze przełożonych, ale bynajmniej nie wzbudził ich zaniepokojenia.
Filip Obara