Czasem wydaje się, że politycy realizujący „socjalistyczny paradygmat” niczym bardziej absurdalnym już nas nie zaskoczą. Tymczasem nowe powody do zdumienia ciągle się pojawiają, a teraz… wjeżdżają na kółkach. Albo raczej – na walcu tzw. Nowego Ładu, który w narracji rządu ma być zbawiennym programem po raz kolejny przywracającym godność. Tym razem przedsiębiorcom. Słysząc o coraz to nowych daninach, jakie mają być naszym udziałem w ramach tego Nowego Dobrodziejstwa, mówię: Dziękuję, pojeżdżę starym gratem.
Sytuacja na rynku aut używanych jest dramatyczna – taką ocenę zgodnie wydają wszyscy specjaliści w dobie kryzysu koronawirusa. Tak się składa, że aktualnie szukam samochodu dla powiększającej się rodziny i kiedy słyszę, że za zadbanego minivana o gabarytach, których potrzebuję, mam zapłacić 30 tysięcy zł, mimo że samochód ma 17 lat, to zaczynam skłaniać się do rady niektórych znajomych, mówiących: Weź w leasing. Z tym, że te rady właśnie przestały być aktualne – wraz z nowym pomysłem rządu na zorganizowanie życia ekonomicznego Polaków.
Kreatywna księgowość wywodzącego się z bankowego środowiska premiera Mateusza Morawieckiego może dziś świętować nowe „osiągnięcie”. Otóż, okazuje się, że rząd zakwalifikował sprzedaż poleasingowego samochodu jako… wzbogacenie się. Wiadomo, jak głosi jeden z memów: Wszystkiego opodatkować nie można, ale próbować warto. Niemniej w głowie rodzi się pytanie: Jak – nawet przy bieżącym odliczaniu VAT-u od rat leasingowych – miałbym się wzbogacić na sprzedaży wykupionego samochodu, skoro kupiłem go, powiedzmy za 100 tysięcy, a sprzedam za 60? Myślę, że rządowi rachmistrzowie ogarniają matematykę w tym stopniu (skoro ja, humanista, jestem w stanie), jest więc jasne, że nie o żadne „wzbogacenie” tu chodzi. Przynajmniej nie o wzbogacenie obywatela…
Wesprzyj nas już teraz!
A obciążenie będzie niemałe, gdyż sprzedając samochód za te 60 tysięcy rzekomy dochód będziemy wyliczać zestawiając tę liczbę z kwotą wykupu, która zazwyczaj jest niewielka albo symboliczna. Czy na tym koniec rewelacji? Bynajmniej! Wiadomo, że w modelu kreatywnej księgowości podatki muszą być nie tylko jawne, ale i zawoalowane. I tak w przypadku sprzedaży samochodu po wykupieniu go z leasingu zapłacimy drugi podatek – ten bardziej absurdalny.
Przyzwyczailiśmy się już, że tzw. składka zdrowotna (czyli podatek na NFZ, który płacimy niezależnie od tego, czy korzystamy z dobrodziejstw tzw. służby zdrowia) jest dodawana do umów zleceń, ale tego, że – nawet zanim pojawiła się ona przy umowach o dzieło – zostanie „doklejona” do sprzedaży samochodu…? Nie, tego nie wymyśliłby najbardziej absurdalny kabaret. Zresztą, nikomu kogo to dotyczy, nie jest raczej do śmiechu…
Jakby tego było mało, zwróćmy uwagę jak będzie naliczana ta składka-podatek. „Progresywnie” – to słowo klucz, które szczególnie ulubowali sobie rządzący przy projektowaniu Nowego Ładu, dla niepoznaki zwanego „polskim”. Podobnie jak w przypadku zwyczajnej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, tak i ta nowa motoryzacyjna danina będzie naliczana proporcjonalnie do uzyskanego (faktycznie bądź w wyobraźni rządu) dochodu. W praktyce oznacza to, że co miesiąc (biorąc pod uwagę podniesienie również składki społecznej) przeciętny mały freelancer prowadzący jednoosobową działalność zapłaci już nie półtora, a co najmniej dwa tysiące zł „na ZUS”, natomiast przy sprzedaży samochodu w opisanym wyżej przypadku owa podwójna danina wyniesie, jeżeli dobrze liczę, ponad 10 tysięcy zł.
Rozbój w biały dzień – to jedyne słowa, jakie cisną się na usta. Ale co zrobić z kupnem samochodu? Eksperci wypowiadający się dla mediów już teraz przychodzą nam w sukurs, sugerując, że bardziej opłacalny stanie się… wynajem. No cóż, Niemcem jeszcze nie jestem, żeby za niewielką część wypłaty wynajmować dom i samochód, więc dziękuję bardzo: pojeżdżę starym gratem. Czekając na lepsze czasy…
Filip Obara