Z krótkiej notki biograficznej poświęconej postaci Bartolomeo Ammanatiego w Wikipedii możemy się dowiedzieć, iż pod koniec życia potępił nagość obecną w jego wcześniejszych pracach, ponieważ przeżył kryzys religijny w duchu kontrreformacji (sic!). Ciekawy punkt widzenia, niemniej zdecydowanie skłania do bliższego zapoznania się z tym nietypowym jak na standardy renesansu artystą.
Nagość i zmysłowość w sztuce bywa współcześnie usprawiedliwiana walorami artystycznymi. Wiele jednak zależy od osobistych przekonań usprawiedliwiającego. Niektórzy potrafią sztuką nazwać zwykłą pornografię i potrzebami artystycznymi tłumaczyć zaspokajanie własnych żądz, inni – choć nie przyznają pornografii rangi sztuki – nie widzą niczego niewłaściwego w pląsaniu nago po deskach teatru i popierają wszelkiego rodzaju obrzydliwości, do jakich dochodzi w muzeach lub innych placówkach kulturalnych. Są wreszcie i tacy, którzy potępiają podobne działania, co więcej, cenią sobie czystość i skromność, a jednak wpadają w zachwyt oglądając korowody frywolnych faunów, płoche nimfy w kąpieli oraz wszystkie te Bachusy i Wenery, jakimi raczyli nas artyści renesansu i ich naśladowcy.
Wesprzyj nas już teraz!
Jest w takiej postawie pewna niekonsekwencja. Skoro bowiem lubieżność i zmysłowość są złe, to dlaczego niby w dobie „odrodzenia” miałyby być dobre i potrzebne? Skoro naturalną reakcją na nagość jest odwrócenie wzroku, to dlaczego mielibyśmy czynić wyjątek dla pewnych obrazów i rzeźb tylko dlatego, że powstały dawno temu?
Czyżby renesansowi i manierystyczni twórcy wolni byli od pożądliwości i wszelkiego rodzaju pokus cielesnych? Czyżby nie dotyczyły ich przestrogi głoszone między innymi przez współczesnych im Wawrzyńca Scupoliego i św. Franciszka Salezego?
Kryzys religijny „w duchu kontrreformacji”
Aby odpowiedzieć na te pytania, warto sięgnąć do źródeł i zobaczyć, jak postrzegano tę sztukę w czasach, kiedy powstawała. W tym kontekście przywołajmy postać jednego z wybitnych twórców XVI stulecia – Bartolomea Ammanatiego (1511–1592). Ten florencki rzeźbiarz i architekt tworzył pod wpływem Jacopa Sansovina i Michała Anioła; studiował i naśladował sztukę antyczną. Wraz z Vasarim i Vignolą zbudował rzymską rezydencję papieża Juliusza III zwaną Villa Giulia (1550–1555); pracował przy realizacji schodów projektu Michała Anioła w bibliotece Laurentiana w klasztorze San Lorenzo we Florencji (1560). Jednym z jego najsłynniejszych dzieł jest Fontanna Neptuna na Piazza della Signoria we Florencji (1560–1575). Przedstawia ona monumentalnych rozmiarów marmurowego Neptuna otoczonego grupą nagich nimf i faunów z brązu.
W rozmaitych publikacjach na temat sztuki tamtego czasu możemy natrafić na informację, że Ammanati na starość przeżył kryzys na tle religijnym i potępił swoje wcześniejsze dzieła. Wzmianka ta u przeciętnego czytelnika rodzi przekonanie, że artysta na starość zwariował (co się przecież artystom zdarza). Jak inaczej można tłumaczyć postawę twórcy, który potępia własną sztukę – stojącą wszakże na wysokim poziomie artystycznym i budzącą zachwyt po dzień dzisiejszy? Przypominają się opowieści o kompozytorach i poetach, którzy w napadach szału niszczą bezcenne rękopisy, o tych wszystkich nieszczęśnikach, samobójcach i szaleńcach, jakich – niestety – nie brakowało w historii ludzkości. Czy florencki artysta miałby być jednym z nich? Warto się zastanowić, na czym ów kryzys miałby polegać i co oznaczają zagadkowe słowa na tle religijnym.
Zanim więc włączymy Ammanatiego w poczet artystów‑szaleńców, spójrzmy, co sam napisał w roku 1582 w liście do członków akademii rysunku: Obyczaj czytania i rozprawiania o (…) rzeczach, jakie można młodzieży z pożytkiem i korzyścią powiedzieć, nie zakorzenił się jeszcze. To co pragnąłbym teraz głośno powiedzieć, o jednej sprawie szczegółowej, aby ulżyć memu sumieniu, powiem tym wszystkim, którzy zechcą przeczytać ten mój list. A chodzi o to: niechaj otrzymają przestrogę i niechaj się, na miłość Boską, tak jak sobie własne zbawienie cenią, strzegą, aby nie popełnić takich błędów i nie popaść w takie pomyłki, w jakie ja popadłem i jakie popełniłem, wykonując wiele postaci zupełnie nagich i odsłoniętych, idąc w tym bardziej za zwyczajem, a raczej nadużyciem niż rozsądkiem tych, którzy przede mną w taki sposób wykonywali swoje [dzieła] i nie wzięli pod uwagę, że dużo większym zaszczytem jest okazać się człowiekiem uczciwym i obyczajnym niż próżnym i rozpustnym, choć pracującym dobrze i znakomicie.
Słowa te nie powinny nikogo dziwić. Dzielenie się własnym doświadczeniem z młodymi ludźmi jest czymś naturalnym i godnym pochwały, rady zaś i wskazówki Ammanatiego są jak najbardziej właściwe i słuszne.
Jak dalej przekonuje artysta, lepiej zapragnąć śmierci – zarówno jeśli idzie o ciało, jak o opinię – niźli życiu społecznemu przynosić obrazę, a szczególnie Bogu Przenajświętszemu, przez danie komukolwiek złego przykładu. Jest bowiem największym i najcięższym błędem wykonywać obnażone figury satyrów, faunów i inne rzeczy podobne, odsłaniając te części, które trzeba osłaniać, i których bez wstydu oglądać nie można, a które zakrywać poleca i rozum, i sztuka.
Tym bardziej szkodzi i nieuleczalnie rani, im bardziej niewinny i mniej podejrzany
Przestrogi przytoczone powyżej nie tylko nie oznaczają żadnego kryzysu, ale – gdy się nad nimi zastanowić – brzmią całkiem sensownie; wnioski są prawidłowe, a argumentacja zasadna. Trudno też doszukiwać się tu jakiegoś fanatyzmu czy bigoterii.
Wyznaję przeto – pisze dalej Ammanati – że w ten sposób bardzo obraziłem największy majestat Boga, choć nie czyniłem tego po to, by Go obrazić. (…) Dlatego najdrożsi moi bracia Akademicy, niechaj Wam miłe będzie to ostrzeżenie, jakie przedkładam, z duszą pełną uczuć, aby dzieła wasze nigdy w żadnej swej części nie były niegodziwe lub rozpustne (…), ni byście nie czynili niczego, co może wzbudzić u mężczyzn lub kobiet wszelkiego wieku grzeszne myśli, bo nasza natura zepsuta ma sama z siebie takie skłonności, bez cudzej zachęty.
Jakże znakomicie słowa te współgrają z wyrażonymi na kartach Walki duchowej zaleceniami Wawrzyńca Scupoliego: Nie czuj się bezpieczna, jeśli przez wiele lat nie odczuwałaś pokus cielesnych. Ten przeklęty występek bowiem w godzinę może uczynić to, czego nie czynił przez wiele lat i często tka swoją sieć w ukryciu. Tym bardziej zaś szkodzi i nieuleczalnie rani, im bardziej niewinny i mniej podejrzany się zdaje. Nikt przecież przy zdrowych zmysłach nie będzie posądzał tego klasyka myśli katolickiej o kryzys ani o szaleństwo. Przeciwnie – Scupoli wprost urzeka trzeźwą i pozbawioną niepotrzebnych emocji analizą duchowości człowieka.
Apel kierowany przez Ammanatiego do współczesnych mu artystów jest jak najbardziej zasadny. Słychać w nim głos doświadczonego człowieka i cenionego twórcy, który przejrzał na oczy i zdał sobie sprawę, że sztuka nie zwalnia od przyzwoitości:
A gdyby nawet znaleźli się tacy, którzy by polecali nam wykonywać rzeczy niegodne i wstrętne, nie powinniśmy być im posłuszni i zobowiązani jesteśmy dbać więcej o to, by nie zaszkodzić naszej duszy, niż dostarczać innym przyjemności, i bardziej strzec się, by nie obrazić Boskiego Majestatu dawaniem złego przykładu ludziom wbrew Jego najświętszej woli, niż działać na rzecz jakiejkolwiek osoby.
Zło wkrada się niepostrzeżenie
Głos florenckiego artysty jest o tyle istotny, że przełamuje stereotypy na temat postrzegania sztuki w dawnych czasach. Świat sztuki wydaje się nam niejako oderwany od rzeczywistości, wyższy, doskonalszy i – w pewnym sensie – uświęcony. Tymczasem artyści podlegali takim samym pokusom, jak inni ludzie, i wystawieni byli na podobne niebezpieczeństwa. Fascynacja zmysłowością i cielesnością bynajmniej nie przestawała być grzeszna, jeśli przeżywano ją w imię sztuki. Słowa Ammanatiego wyraźnie świadczą o tym, że zdawano sobie z tego sprawę, ale – jak to się często zdarza – problem lekceważono.
Celem większości artystów nie było bynajmniej obrażanie Boga i deprawowanie młodzieży. Prawdopodobnie wielu z nich było ludźmi religijnymi, najwyraźniej jednak namiętności i zachwyt nad ludzkim ciałem okazały się silniejsze. Czyżbyśmy tego nie znali? Czy i dziś nie mamy do czynienia z podobnymi sytuacjami?
Tak wielu współczesnych katolików ogląda filmy, słucha muzyki i czyta książki bądź gazety, które wprost sprzeciwiają się chrześcijańskim wartościom. Pozostają oni przy tym głusi na wszelkie uwagi, bagatelizując łączące się z taką postawą zagrożenia. Jeśli jednak sięgniemy do rad, jakie kierują do nas święci, przekonamy się, że niczego nie można sobie lekceważyć. Nawet tak łagodny i pełen słodyczy św. Franciszek Salezy w swej Filotei stanowczo napomina: Odwracaj się jak najspieszniej od wszystkiego, co by mogło w jakikolwiek sposób wzbudzać lubieżność, nęcić do niej i przyciągać. Zło to wkrada się bowiem niepostrzeżenie, od najdrobniejszych zaś początków doprowadza do największych upadków i w nie strąca. Łatwiej od złego stronić, niźli się obronić.
Cnota czystości nigdy nie traci na wartości, i w wieku XVI była tak samo cenna jak obecnie. Niestety, pokusy przeciw tej cnocie dręczą ludzkość od samego jej zarania – od czasów grzechu pierworodnego. I choć zmieniają się obyczaje i konwenanse, ludzka słabość pozostaje wciąż ta sama, a życie każdego człowieka jest nieustanną walką. Naucza o tym Kościół, przekonują wielcy święci; zdał sobie z tego sprawę również Bartolomeo Ammanati – florencki rzeźbiarz i architekt, którego słowa niech trwalej zapadną nam w pamięć niż jego sztuka.
Filip Maria Muszyński
Artykuł ukazał się w 29. numerze dwumiesięcznika „Polonia Christiana”.