Papież Franciszek po raz kolejny uderzył w tradycjonalistów. Za współczesnych faryzeuszy uznał księży, którzy przedstawiają katolicką doktrynę w jej całości oraz troszczą się o piękną liturgię. Według Ojca Świętego tacy księża opanowani są przez ducha klerykalizmu, który wiąże się z narcyzmem, zabieganiem o światowość i wpływy – i jest największym zagrożeniem dla Kościoła. Absurdalność tych argumentów pokazuje, że walka z Tradycją jest z góry przegrana.
Papież Franciszek ogłosił list do księży diecezji Rzymu 5 sierpnia, we wspomnienie poświęcenia Bazyliki Santa Maria Maggiore. Zawarł w nim kilka passusów, które są bardzo znamienne dla jego wizji Kościoła. Papież zwrócił się między innymi przeciwko tym, którzy chcą być przede wszystkim „skuteczni”.
„Musimy wymieniać spojrzenia pełne troski i współczucia, ucząc się od Jezusa, który patrzył w ten sposób na apostołów. Nie wymagał od nich planu podyktowanego przez kryteria skuteczności, ale oferował im troskę i pokrzepienie. Co więcej, naszej kapłańskiej posługi nie mierzy się sukcesem duszpasterskim (sam Pan miał niewielu, a z biegiem czasu jeszczem niej). W sercu naszego życia nie znajduje się szał aktywizmu, ale pozostawanie w Panu, aby przynosić owoce (J 15). On jest naszym pokrzepieniem (Mt 11, 28-29)” – napisał.
Wesprzyj nas już teraz!
Przypomnienie o tym, że posługi kapłańskiej nie ocenia się według kryteriów skuteczności, wydaje się bardzo słuszne zwłaszcza w kontekście propozycji niemieckiej Drogi Synodalnej, która chce reformować Kościół tak, by przypodobać się tłumom i ograniczyć falę odejść wiążących się ze spadkiem wpływów finansowych. Nie sposób jednak zadać pytania, jak to papieskie nauczanie ma się do wielu inicjatyw realizowanych od z górą dziesięciu lat przez Kurię Rzymską i samego Franciszka. Od marca 2013 roku mamy przecież do czynienia z pontyfikatem nastawionym na swoistą autocenzurę: unika się podkreślania wielu trudnych elementów nauki katolickiej, takich, które mogłyby zrazić innowierców czy heretyków albo osoby przywiązane do niemoralnego sposobu życia. Jeżeli Franciszek rzeczywiście nie zwracałby uwagi na sukcesy duszpasterskie i skuteczność, to co powstrzymywałoby go przed przypominaniem, że, na przykład, wszystkie poglądy religijne są fałszywe, bo prawdziwa jest tylko i wyłącznie święta religia katolicka? A jednak tego nie robi. Dlaczego więc pisze w ogóle krytycznie o skuteczności i sukcesach duszpasterskich? Wydaje się, że to walka z wiatrakami – urojonym zagrożeniem w postaci tradycjonalistów, którzy mieliby dążyć do budowy potężnego doczesnego Kościoła dla własnej chwały.
W dalszej części listu papież przestrzegł adresatów przed światowością. Powołał się na o. Henri’ego de Lubaka. Lubac pisał, że światowość jest największym zagrożeniem dla Kościoła, zagrożeniem, które pojawia się zawsze, gdy znikają inne. Wychodząc od jego słów papież stwierdził, że w efekcie księża stają się swoistymi urzędnikami, którzy działają zgodnie ze światowymi tendencjami, niejako sprowadzając się do roli handlarzy świętości, zafascynowanych tym, co przemijające, a także pokusą władzy i wpływu społecznego.
Napisał następnie, że Kościół jest atakowany przez światowość: „poprzez próżność i narcyzm, poprzez doktrynalne nieprzejednanie i liturgiczny estetyzm, formy i sposoby, w których «światowość kryje się za pozorem pobożności a nawet miłości dla Kościoła», choć w istocie chodzi tu o «szukanie ludzkiej chwały oraz osobistego dobrobytu a nie chwały Pana» (Evangelii gaudium, 93). Jak moglibyśmy nie rozpoznać w tym wszystkim współczesnej wersji tego hipokryckiego formalizmu, który Jezus widział u pewnych autorytetów religijnych tamtych czasów i który w czasie jego życia publicznego przyprawiał go być może o więcej cierpienia niż cokolwiek innego?”
W dalszej części Franciszek określił to wszystko mianem „klerykalizmu” oraz poświęcił wiele miejsca nadmiernemu zabieganiu o dobrobyt, co ostatecznie prowadzi do poczucia specjalnego uprzywilejowania i odłączania kapłanów od reszty katolików.
Okazuje się zatem, że tymi, którzy są najbardziej podatni na zgubny klerykalizm i światowość – największe zagrożenie dla Kościoła, jak pisał Franciszek – są tradycjonaliści. Ci, których cechuje „nieprzejednanie doktrynalne” oraz „liturgiczny estetyzm”. Przyznam szczerze, że nie wiem, do kogo jeszcze trafia ta argumentacja. Rzeczywistość jest przecież dokładnie odwrotna. To ci księża, którzy cechują się „przejednaniem doktrynalnym”, to znaczy są gotowi naginać doktrynę i chodzić na nieustanne głębokie kompromisy, cieszą się wygodnym i dostatnim życiem. To oni są hołubieni przez wielkie media i polityków. Również ci, którzy traktują liturgię jak własny teatrzyk cieszą się dużym wsparciem.
Księża, którzy głoszą „nieprzejednaną doktrynę” Kościoła i celebrują piękną liturgię mają za to poważne problemy: krytykują ich autorytety społeczne, niekiedy prześladują organy ścigania (jeżeli „zbyt ostro” wypowiedzą się o różnych modnych chorobach seksualnych) czy po prostu gromi ich władza kościelna. Dobrym tego przykładem jest działalność FBI w Stanach Zjednoczonych. Księża tradycyjni zostali uznani przez tę służbę za zagrożenie dla demokracji liberalnej i w wielu stanach rozpoczęto ich inwigilację. Trudno mówić o tym, by ci „nieprzejednani doktrynalnie liturgiczni esteci” konfrontując się z systemem politycznym państwa, w którym żyją, rzeczywiście zabiegali o wpływy, władzę, dobrobyt i skuteczność!
Fakt powracania przez Franciszka do tej samej, całkowicie niewiarygodnej krytyki tradycjonalizmu, wskazuje na dwie kwestie. Po pierwsze to oczywiście nieracjonalna niechęć do Tradycji, związana z ideową formacją papieża; pisaliśmy o jej źródłach w PCh24.pl już wielokrotnie. Po drugie widać tu niezdolność papieża do wypracowania skutecznej argumentacji czy wręcz pewną słabość intelektualną jego tekstów (których nie musi być przecież autorem). Papież chce prowadzić wojnę z Tradycją, ale czyni to niepoważnymi środkami. Być może jest w tym ręka Boża – w niegodziwym celu coś jakby zasłaniało ostrość i celność papieskich poczynań; w wielu innych wypadkach papież potrafi przecież uderzać w punkt. Zarazem widać, że po dwóch latach, jakie upłynęły od ogłoszenia Traditionis custodes, zwolennicy ograniczeń w sprawowaniu Mszy świętej Wszechczasów nie mają tak naprawdę nic na swoją obronę: mogą powtarzać tylko wyświechtane zarzuty o faryzeizmie.
Daje to tym większą nadzieję na to, że ruch na rzecz integralności katolickiej doktryny, moralności i liturgii przetrwa – i mimo kłód rzucanych mu pod nogi przez Franciszka będzie dalej rósł w siłę. Na wojnie strony są silne nie tylko własną potęgą, ale również słabością przeciwnika.
Paweł Chmielewski