Ewa Kopacz postanowiła wesprzeć z naszych pieniędzy tonący w długach Słupsk. Czy premier byłaby tak hojna, gdyby miastem nie rządził homoaktywista Robert Biedroń? Przypuszczam, że wątpię jak mawiał klasyk. Słupsk coraz bardziej przypominać zaczyna wioskę potiomkinowską, budowaną jednak nie po to, by nacieszyć oczy carycy Katarzyny II, lecz aby udowodnić, że „tęczowo-miejska” rewolucja musi oznaczać sukces!
Biedroń jawi się jako niemal doskonała inkarnacja sennych marzeń miejskich rewolucjonistów. Nic dziwnego, że tzw. ruchy miejskie, których faktyczne cele ideologiczne są skrywane pod retoryką obłaskawiania przestrzeni miejskiej, widzą w nim swojego męża (?) opatrznościowego.
Wesprzyj nas już teraz!
Miejski plan przebudowy świata
Credo „miejskiej przebudowy” wyłożył w wywiadzie udzielonym „Gazety Wyborczej”, amerykański politolog, były doradca Billa Clintona, Benjamin Barber. Naukowiec był także gościem Polskiego Radia, gdzie w jasny sposób dał do zrozumienia, że „nadszedł czas, by miasta przejęły władze nad światem”. Dlaczego? Po pierwsze, jak zauważa Barber powstała próżnia na poziomie globalnym. Zdaniem politologa takie organizacje jak Unia Europejska, czy Organizacja Narodów Zjednoczonych nie są w stanie rozwiązywać globalnych problemów, z przyczyny swej zbyt małej „międzynarodowości” – „ich podstawą są wciąż suwerenne państwa”. W planach snutych przez Barbera znalazły się także postulaty powołania czegoś na kształt „parlamentu miast”. Oczywiście ta swoista miastokracja pociąga za sobą poszerzenie kompetencji władczych.
„Wiele kompetencji państwa można by przenieść na poziom niższy. Dlaczego o kwestiach światopoglądowych nie może zdecydować województwo albo miasto?” – pyta w rozmowie zamieszczonej na portalu Kulturaliberalna.pl dr hab. Jan Sowa. Wypowiedź ta wydaje się być kluczem do zrozumienia czym jest promowana przez lewackie think-tanki oraz liberalne media „miejska rewolucja”. Emancypujące się ze struktur państwowych miasto może stać się doskonałym laboratorium w którym byłaby możliwa realizacja najbardziej pokręconych i szalonych eksperymentów spod znaku „postępu”.
Tęczowo-zielony zawrót głowy
Program Biedronia dla Słupska to w dużej mierze program ruchów miejskich – w centrum zainteresowania stawiający transport zbiorowy i rowerowy, rozwój terenów zielonych, rewitalizację zaniedbanych obiektów, oraz powiększanie kwot przeznaczanych do podziału w ramach tzw. budżetu obywatelskiego.
Jednym z pierwszych kroków prezydenta Biedronia było powołanie Rady Zrównoważonego Rozwoju i Zielonej Modernizacji Miasta. Jej skład jest więcej niż intrygujący. Weszli do niej ludzie związani z ruchami ekologicznymi, Partią Zieloni i Kongresem Ruchów Miejskich. Do prezydenckiej piersi Robert Biedroń przytulił m. in. znaną poliamorystkę, nijak nie związaną ze Słupskiem niedoszłą prezydent Warszawy „socjolożkę” i aktywistkę miejską Joannę Erbel.
Temu co sądzą o lewackich pomysłach Joanny Erebel warszawiacy dali wyraz podczas wyborów prezydenckich w 2014 r. „Miejska partyzantka” jako bezpartyjny kandydat Zielonych zdobyła 2, 41 proc. głosów podczas elekcji prezydenta Warszawy. Erbel jednocześnie kandydowała do Rady Miasta z okręgu Mokotów, również bez powodzenia. Po wyborach wstąpiła do Partii Zieloni, w styczniu 2015 zasiadła w radzie jej koła warszawskiego. Fakty mówią same za siebie, Słupsk już staje się przechowalnią dla politycznych rewolucjonistów, nie znajdujący uznania wśród wciąż jeszcze – zdaniem liberalnych mediów – zbyt mało „europejskiego” społeczeństwa polskiego. Trudno wspominając o Joannie Erbel pominąć milczeniem jej dość nietuzinkowe podejście do sfery seksualnej, deklarowana publicznie biseksualność oraz, utrzymywanie relacji, w tym seksualnych, z kilkoma osobami jednocześnie („Newsweek”) bez wątpienia konweniuje ze znakiem rozpoznawczym Biedronia, jaki stała się jego homoseksualność.
W radzie znaleźli się także: Edwin Bendyk – publicysta działu naukowego tygodnika „Polityka”; Robert Cyglicki, dyrektor Greenpeace Polska; Joanna Scheuring-Wielgus, radna Torunia, przewodnicząca klubu Czas Mieszkańców, kandydatka tego komitetu na prezydenta Torunia; Jan Sendzimir, ekolog z Uniwersytetu Zasobów Naturalnych i Stosowanych Nauk Przyrodniczych w Wiedniu, Dariusz Szwed, polityk, przewodniczący Rady Programowej Zielonego Instytutu. Współzałożyciel i były przewodniczący Partii Zielonych.
Przewodniczącym Rady jest sam prezydent Słupska. Funkcję wiceprzewodniczącego objęła powołana przez Biedronia na stanowisko pełnomocnika ds. zrównoważonego rozwoju i zielonej modernizacji miasta, Beata Maciejewska. „Zielona” pełnomocnik to przewodnicząca Rady Fundatorów Zielonego Instytutu. Redaktor naczelna magazynu “Zielone miasto”, „edukator społeczna”, autor i redaktor publikacji z dziedziny zrównoważonego rozwoju, równości, zielonej modernizacji, m.in. “Zielone miasto nowej generacji”, „Zrównoważony rozwój metropolii Silesia”, “Zielony Nowy Ład społeczny”. Maciejewska to również prezes zarządu fundacji Przestrzenie Dialogu. Ma ona na swoim koncie także autorstwo tak zwanych warsztatów równościowych dla mediów lokalnych (Redakcja Równości) oraz dla radnych i pracowników administracji publicznej (Pomorze – Kurs na Równość – projekt wyróżniony przez Komisję Europejską), oraz skrajnie lewicowy podręcznik „Jak pisać i mówić o dyskryminacji. Poradnik dla mediów”. Otoczony takimi fachowcami Biedroń nie może wzbudzać entuzjazmu pośród partyzantów miejskich. Wielu z nich liczy z pewnością, że i dla nich znajdzie się miejsce przy boku prezydenta.
O pierwszych dokonaniach Biedronia na odcinku ekologizmu przeczytać możemy w hurraentuzjatycznym artykule zamieszczonym w „Wyborczej” pod wymownym tytułem: „Słupska zielona rewolucja prezydenta Biedronia”. Kiedy Robert Biedroń rozpoczynał pracę w Słupsku, w urzędowym barze były tylko mięsne dania, a urzędnicy bali się pić wodę z kranu. Dzisiaj „kranówę” pije się na każdym spotkaniu, w barze można zjeść cały zestaw wegepotraw, a wkrótce urzędnicy będą zajadać marchewkę zerwaną w ogrodzie ratusza – czytamy w „GW”. Co poza tym? Zapowiedź budowy ścieżek rowerowych (stojaki już są), promocja zdrowej żywności w placówkach edukacyjnych, itp. Zachwytom nad ekologiczną agendą Biedronia nieomal nie ma końca. – Urząd zaoszczędził na wodzie konkretne pieniądze, które mógł dzięki temu przeznaczyć dla potrzebujących rodzin – stwierdza Dariusz Szwed, doradca prezydenta Roberta Biedronia ds. zagranicznych. – Prezydent dał przykład z góry, że tę wodę można pić, i stało się to normą. Jestem przekonany, że stanie się tak też w innych sprawach, np. jeśli chodzi o modę na jazdę na rowerze.
W postulat oczyszczania miejskiego habitatu z przejawów patriarchalizmu i katolicyzmu wpisuje się decyzja o usunięciu z gabinetu prezydenta portretu honorowego obywatela Słupska, świętego Jana Pawła II. Robert Biedroń tłumaczył w kwietniu, że portret zdjął, bo musi przestrzegać świeckości państwa, a poza tym „jest gospodarzem ratusza i to decyduje co będzie na nim wisieć, a co nie”.
Wyliczanka przejawów pseudopolitycznego picu, którym jawią się niemal wszystkie kierunki aktywności prezydenta Biedronia, nie kończy się oczywiście na „zieloności”. Cóż bowiem rzec o „ślubach Biedronia”, czyli o kontraktach cywilnych zawieranych w obecności tęczowego włodarza Słupska. Rozgorączkowane media donosiły o ustawiających się do prezydenta Słupska kolejkach par, chcących zawrzeć tzw. ślub cywilny przed obliczem Biedronia. Po pierwszej tego typu ceremonii prezydent pozwolił sobie na wysoce niesmaczny żart mówiąc: „będziemy starali się, żeby także promować Słupsk przez rozwiązywanie ślubów”. Oczywiście zapowiedź takiej strategii marketingowej miasta wcale nie musi być żartem, w liberalnym świecie małżeństwo jest zwykłą umową, której zerwanie nie powinno nastręczać zbytnich trudności.
Warto także zwrócić baczną uwagę na słowa, które przy okazji „ślubu” studentki Magdaleny Sasiuk i aktora Łukasza Komorowskiego wypowiedział prezydent Biedroń. – Z zazdrością patrzyłem na parę młodą, bo pomimo tego, że jestem prezydentem Słupska, ja takiego ślubu wziąć nie mogę – powiedział. Czy „przenoszenie kompetencji państwa można by przenieść na poziom niższy”, o którym wspomniał Jan Sowa, nie mogłoby w dalszej perspektywie dotyczyć właśnie legalizacji homomałżeństw?
Słupski eksperyment
Lewica wiąże z Biedroniem nadzieje nie tylko o horyzoncie regionalnym, upatrując w nim kandydata na prezydenta Polski w 2020 r. Sam zainteresowany deklaruje jednak wprost: „Nie mam takich planów”. Czy jednak można dać wiarę słowom człowieka, który jednego dnia zapewniał, iż nie ma nic wspólnego z usunięciem z gabinetu godła, by w kolejnych przyznać, iż prawda jest zupełnie inna, a zniknięcie orła w koronie było „ekologiczną prowokacją”? Okazało się, iż to sam Biedroń maczał palce w usunięciu godła, chcąc dołączyć do akcji „Jestem na pTAK”. Jak wyjaśnił orzeł z jego gabinetu zniknął po cichu, symbolicznie. – Z zaskoczenia, tak jak znikają polskie ptaki. Bez dyskusji i żadnej afery, bez dziennikarzy. Jest w Polsce wiele gatunków ptaków, które giną bez rozgłosu i nikt o tym nie mówi. Nie ma ich na okładkach gazet, a o tym orle z mojego gabinetu dyskutowała cała Polska. Tym szokującym gestem chcieliśmy zwrócić uwagę społeczeństwa na ten problem – mówił Biedroń. Czy to jeszcze polityka?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że prezydentura Biedronia to nic innego niż spektakl, który na skutek nieprzewidzianych okoliczności (sprawa finansowania aquaparku) mógł ulec zachwianiu. Tak się jednak – dzięki hojności premier Kopacz – nie stało. Przedstawienie musi trwać! Lekcję z tej sytuacji powinny wyciągnąć wszystkie zadłużone gminy zagrożone likwidacją i wcieleniem do sąsiednich samorządów. Gdy widmo bankructwa zajrzy im w oczy należy czym prędzej podążyć „tęczową” ścieżką wydeptaną przez Biedronia!
To oczywiście żart, jednak o uprzywilejowanej pozycji Słupska i wynikających z tego konsekwencji jeszcze z pewnością usłyszymy. Obecnie autorami lwiej części peanów na cześć biedroniowej prezydentury są osoby, pozbawione szczęścia mieszkania pod troskliwym okiem zielonego homoaktywisty. Tęskne facebookowe wpisy rozpoczynające się od słów: „gdyby i u nas tak było” jako żywo przypominają majaki lewicowych intelektualistów popijających winko na lazurowym wybrzeżu i wzdychających do uroków dyktatury proletariatu. Bez wątpienia mieszkańcy miast takich jak Słupsk, dotkniętych bezrobociem i wynikającymi z tego problemami społecznymi, potrzebują pomocy. Brednie o wege-posiłkach oraz populistyczne gesty nijak nie można uznać za jej autentyczny wyraz. Dostrzegają to także mieszkańcy Słupska – a przynajmniej ich część – którzy wstydzą się za swoje miasto i dają temu wyraz w internecie. „Tęczowe” zauroczenie może już wkrótce zastąpić trudny do zniesienia kac.
Dopóty jednak w Polsce sprawują władzę osoby skłonne wspierać lewackie projekty w zielono-tęczowym kolorze słupski eksperyment można nadal kontynuować, pamiętając iż jego horyzont nie zakreślają granice administracyjne Słupska. Jego rezultaty i przebieg obserwowane są także poza granicami naszego kraju. Bez wątpienia zarówno w Polsce jak i na arenie międzynarodowej są siły zainteresowane jego powodzeniem, czy nawet eskalacją. O konieczności przebudowy obecnego „ładu” mówi się obecnie już nieomal bez ogródek. Głosy nawołujące do „reinterpretacji” rzeczywistości płyną z wielu ośrodków życia politycznego, naukowego oraz biznesowego.
Miasto Słupsk pod rządami Biedronia powoli staje w awangardzie tej „miejskiej rewolucji”. Rachunek jaki przyjdzie zapłacić za udział w niej będzie jednak bardzo wysoki i bynajmniej nie chodzi tu tylko o pieniądze.
Łukasz Karpiel