Co dziś właściwie znaczy: podróżować? Zazwyczaj: wykupić w biurze podróży tygodniowy pobytu gdzieś na południu. Gdzie nie spojrzeć, biura podróży oferują wypoczynek all inclusive, co oznacza, że można właściwie nie opuszczać hotelu na jakiejś greckiej albo chorwackiej wyspie. Polacy masowo korzystają z takiej formy letniego wypoczynku, przede wszystkim kierując się pragnieniem świętego spokoju. Człowiek płaci i o nic się nie musi martwić, bo od zmartwień jest pilot albo specjalny opiekun. Czy jednak można to nazwać podróżowaniem, którego wszak najglębszą istotę stanowi poznawanie świata? Czy ktoś spędziwszy dwa tygodnie na zamkniętych plażach Tunezji może stwierdzić, że poznał ten kraj?
Moda na podróżowanie, podobnie zresztą jak wszystko wokół, została poddana umasowieniu. Dziś po prostu jest w dobrym tonie pojechać z prestiżowym biurem na urlop, by wysłać MMS-em zdjęcia z plaży albo z wieczornej imprezy i obowiązkowo na bieżąco uzupełniać Facebooka czy Twittera, bo przecież na plaży telefon jest bardziej potrzebny niż parawan.
Wesprzyj nas już teraz!
Z drugiej strony, ktoś, kto spędza wakacje bez biura podróży, samodzielnie je sobie organizując, uchodzi co najmniej za oryginała.
Osobiście spędzałem wakacje zarówno w pierwszy ze wspomnianych sposobów, jak i w drugi. W roku 2005 odbyłem trzytygodniową wyprawę po Irlandii, z kolei trzy lata temu bez żadnego planu zwiedziłem z rodziną sporą część Kalifornii. Przygód, jakie dane nam było wówczas przeżyć, nie zapewniłoby nawet najlepsze biuro podróży…
Na czym polega istota i sens przygody uzmysławia lektura książki Tadeusza Perkitnego i Leona Mroczkiewicza zatytułowanej Okrążmy świat raz jeszcze. Oto w roku 1926 dwaj młodzi ludzie, zaraz po studiach w Poznaniu, zaopatrzeni w jedną mapę wydartą z atlasu wyruszają w podróż dookoła świata. Bez pieniędzy, bez GPS-ów, bez wirtualnych słowników, bez ubezpieczenia i szczepień. Po prostu wychodzą z domu, jak stali, i ruszają w drogę, by poczynając od Skandynawii, przez Francję i Amerykę Południową, przemierzyć cały świat.
Co w tej książce najbardziej uderza? Przede wszystkim – wolność podróżowania. Dziś, w dobie powszechnego strachu przed zamachami terrorystycznymi ludzie zgadzają się na wszystko, nawet na zaglądanie im w majtki na lotniskach. Perkitny i Mroczkiewicz zaś podróżowali jako wolni ludzie, w o niebo bardziej wolnym świecie. Dziś przeżycie przygód podobnych do tych, które stały się udziałem dwójki młodych poznaniaków, jest po prostu z wielu względów niemożliwe. Czy ktoś sobie bowiem wyobraża, że zostałby dziś zatrudniony w jako drwal w środku brazylijskiej dżungli bez odpowiednich szkoleń i przystąpienia do związku zawodowego drwali (a czy ów związek w ogóle zgodziłyby się na zatrudnienie obcokrajowców, którzy mają tylko wizę turystyczną)? Czy ktoś wyobraża sobie sytuację, w której pracownicy najemni sami wpisywaliby sobie do książeczek nadgodziny (taka praktyka, stosowana w Szwecji, zaszokowała autorów już w latach dwudziestych). Ile czasu zajęłoby dziś założenie studia fotograficznego, które nasi podróżnicy zaaranżowali w pół godziny? W latach dwudziestych ubiegłego wieku podróżowanie nie było trendy ani cool. W trakcie wyprawy podróżnicy musieli pracować, czasem wręcz ciężko harować, aby po prostu przeżyć.
Przygoda z lat 1926-1930 przynosi niesamowity obraz ówczesnego sposobu podróżowania, jak również samego ówczesnego świata – znacznie ciekawszego niż dzisiejszy i cieszącego się bez porównania większą wolnością.
Paweł Toboła-Pertkiewicz
Tadeusz Perkitny, Leon Mroczkiewicz, Okrążmy świat raz jeszcze, Zysk i s-ka, Poznań 2009.