18 października 2021

Nowe Wesele to obraz przykry. Nie dlatego, że nie lubię jego twórcy. Wręcz przeciwnie – dlatego, że go lubiłem. A teraz, nie wiem, czy to ja przestałem go lubić, czy też on stał się kimś innym, niż był… To wrażenie miałem już po Wołyniu, który nie tyle ideowo, co artystycznie był słaby. Kleru nie oglądałem, bo chyba podświadomie chciałem zachować szacunek dla Wojtka Smarzowskiego, ale po Weselu 2021… poprawin już chyba nie będzie.

Szedłem do kina nie przeczytawszy ani jednej recenzji, żeby nie uprzedzać się przed seansem. Początek filmu łączył dość ordynarną nieprzystawalność bohaterów do religijnych rytuałów ślubnych i przedślubnych z tandetą typową dla dzisiejszej estetyki weselnej. Jednym z pierwszych słów, jakie słyszymy jest „Żyd” – odmieniane następnie przez wszystkie przypadki nieraz po kilka razy na minutę. Jak zwykle u Smarzowskiego, niepozorne zawiązanie akcji musi jednak zwiastować zbliżające się uderzenie mocniejszych treści…

Świnie Wilka, czyli zaczyna się symbolicznie

Wesprzyj nas już teraz!

Ojciec panny młodej hoduje świnie. To pierwsza rzecz, jakiej się o nim dowiadujemy (oprócz tego, że dziadek sugeruje, iż jest on Żydem). „Zaczyna się symbolicznie” – pomyślałem. Po takim początku powoli rozkręca się dość chaotyczny kolaż obrazów współczesnych, stylizowanych na dokumentalne oraz historycznych, również w manierze dokumentalnej. Te dwie linie narracyjne przeplatają się, a czasem łączą, gęsto przetykane kawałami na temat Żydów i Murzynów oraz świadectwami polskiego antysemityzmu, historycznego i współczesnego.

Istotnym wątkiem narracyjnym są wspomnienia dziadka, Antoniego Wilka, który napełnia współczesną akcję migawkami z wojennej przeszłości. Siedzimy więc w Kościele i słyszymy jak ksiądz proboszcz, miękkim i słodkim głosem charakterystycznym dla posoborowego kaznodziejstwa, przestrzega, że nie ma już czerwonej zarazy, ale jest – tęczowa. Na to nakłada się retrospekcja przedwojenna, w której kapłan w przedsoborowym ornacie podjudza ludność do zamieszek przeciwko miejscowym Żydom. A więc obłudnik i fanatyk – to przedstawiciele duchowieństwa w nowym filmie Smarzowskiego.

Im niżej w hierarchii społecznej, tym gorzej. W sumie czemu nie? Tak też było na Weselu A.D. 2004. Ale poza tym różnice biją w oczy od początku. Siłą przekazu pierwszej odsłony była naturalistyczna dosłowność. Powracając do Wesela, artysta sięgnął po hiberbolę i chaotyczny zlepek symboli. Dziewczynka mówi do kamery, że Żydzi przerabiają dzieci na macę, podczas gdy w radiu ni stąd ni zowąd odzywa się audycja o chrzcie Polski. Mija godzina i zastanawiam się o co chodzi, jest nudno i pretensjonalnie, zupełnie inaczej niż w roku 2004…

Nagle, w toku ludycznej weselnej zabawy, dziewczyna ściąga koszulę jednemu z weselników i oczom widza ukazują się plecy pokryte pokaźnym tatuażem ze swastyką. Mężczyzna stoi dalej jakby nigdy nic. W pomieszczeniu obok pijani narodowcy wznoszą antyżydowskie okrzyki, co również nie wywołuje krzywych spojrzeń. No tak, przecież jako Polacy antysemityzm mamy we krwi i pływamy w nim na co dzień jak ryby w wodzie. Wizja reżysera jest płynna, spójna, bez dysonansu. Nie zaburza jej najmniejszy dźwięk sprawiedliwości w duszy obrazowanych Polaków. „800 lat zażydzania Polski” – mówi do kamery jeden z gości, składając życzenia młodej parze. Zresztą, połowa tych spontanicznych nagrań to wałkowanie „kwestii żydowskiej”.

Tego typu hiperbola – domniemywam – zdradza wyobrażenie artysty na temat ukrytych w duszach Polaków ciągot antysemickich, żeby nie powiedzieć, nazistowskich. Zaraz mamy przed oczami nacjonalistów, którzy na zmianę „hajlują” i hejtują naród niegdyś wybrany i myślimy (przynajmniej w domniemanej intencji autora): No tak, w sumie gdyby tak popuścić nieco cugle udawanej przyzwoitości, to wszyscy byśmy do tego doszli…

 

Alibi upadłego artysty

Dla uwiarygodnienia swojego przekazu Smarzowski stosuje dwojakie „alibi” – po pierwsze merytoryczne, po drugie formalne. Merytorycznie zasłania się zbrodnią w Jedwabnem, która jest osią historycznej narracji filmu, formalnie – celowo użytą konwencją kiczu. Nie byłoby nic złego ani w jednym, ani w drugim, gdyby pod tą zasłoną kryło się coś więcej niż niewybredny paszkwil na… właściwie to nawet trudno powiedzieć na kogo, gdyż obrazowane w filmie postacie trudno posądzić o rysy czerpane skądinąd niż z głowy twórcy.

Umysł artysty utracił niezależność, wszedł w służbę ideologii i najwyraźniej nie kieruje się już w tworzeniu twórczą intuicją, lecz z góry obraną tezą, że Polak genetycznym żydożercą jest i na zawsze pozostanie. Szlachetność w kreślonym przez Smarzowskiego obrazie Polaków nie występuje. Wizja świata u Smarzowskiego to więzienna kloaka bez jednego promyka światła. A jako zasłony dymnej dla takiego przedstawienia Polski używa on zbrodni w Jedwabnem, żeby nikomu nie wypadało skrytykować tego „budzącego sumienia” dzieła. Żeby podbić efekt, autor używa nagrań stylizowanych na historyczne – w czerni i bieli bicie i poniżanie Żydów przez Polaków, a w końcu sprowadzenie na nich ludobójczej zagłady przemawia w sposób bezapelacyjny.

Smarzowski używa mocnej broni podprogowego przekazu ukazując w ten sposób pogromy żydowskie i kolaborację mieszkańców polskich wsi z nazistami. Wytycza granicę, za którą nie może wkroczyć krytyczne spojrzenie, ponieważ cofa się przed horrorem, którego doświadczyła ludność żydowska na ziemiach polskich. Niesprawiedliwość krzyczy z kinowego ekranu tak efektownie, że widz musi w końcu uznać, że nie wypada pytać, czy wizja artysty ma coś wspólnego z rzeczywistością i dostrzec nie wypada, że reżyser nadużywa (w sposób proporcjonalnie karygodny) historii ludzkiego cierpienia do poużywania sobie (jak wesele, to wesele!) na wykreowanych modelach Polaków. 

Momentami obraz trąci takim kiczem, że zbiera się na wymioty. Równoległe linie narracyjne łączą się w momencie kulminacyjnym, gdy współcześni bohaterowie stoją pod płonącą stodołą i wyrzucają sobie swoje małe żale – o złamany obcas w bucie, o nieudane małżeństwo – jakby w obojętności dla tragedii, której świadkami były nie tak dawno okoliczne drzewa i ulice. Wydźwięk całego filmu, szczególnie historia dziadka, brzmi jak jeden wielki narodowy wyrzut sumienia. Nie tylko narodowy, zresztą, bo i Kościołowi musiało się oberwać, do czego posłużyła postać przedwojennego księdza, który z ambony nawoływał, niczym fuhrer w nienawistnym uniesieniu, do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej (dosłownie).

A skoro kapłan katolicki był bezpośrednim inspiratorem pogromów żydowskich, to naturalną koleją rzeczy pozostaje to, że pijany wnuk Antka Wilka wypełnia „moralny testament” dziadka… podpalając mieszkanie Ukraińców. Dziadek nigdy się nie złamał i wyszedł z ubeckiego więzienia – bełkocze młodzieniec, gdy policja odprowadza go do radiowozu.

Na koniec (proszę wybaczyć ilość spojlerów) Smarzowski serwuje nam przegląd narodowych cytatów, począwszy od Norwida, poprzez Dmowskiego, aż do Piłsudskiego. Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości – czyli że co? Matnia. Skoro nasza przeszłość jest tak okropna, to pozostaje nam, niczym Niemcy, na kolanach kroczyć przez korytarze dziejów, bijąc się w piersi za krzywdy, jakich od „całego narodu polskiego” doznała społeczność żydowska. I tu – jak na zawołanie – rozbrzmiewa melodia Roty podłożona pod obrazy pogorzeliska po zrównanej z ziemią przez Polaków żydowskiej wsi… Film ogląda się niczym klisze z najmroczniejszej propagandówki, tylko wzbogaconej o motyw romansowy… Czy mnie to nie rusza? – mógłbym zapytać, gdybym bezkrytycznie podążał za narracją. Rusza i wstydzę się z powodu tak głębokiego upadku cenionego niegdyś przeze mnie artysty.

 

Wesele 2021 – appendix nieartystyczny

Wartością Wesela z 1901 roku było zręczne balansowanie na granicy poezji i reportażu. Stanisław Wyspiański, który – wedle świadectwa gości prof. Lucjana Rydla i Jadwigi z Mikołajczyków – swoje świętowanie ograniczył do rejestrowania głosów, obrazów i nastrojów, stojąc w drzwiach pomiędzy dwiema izbami bronowickiej chaty, mówił o Polsce i mówił wymownie – nie dlatego, że z nadęciem, ale dlatego, że dosłownie. A forma – wynikała ze stylu obecnego tam towarzystwa i ostatecznie nie górowała nad treścią. 

Wartość pierwszej odsłony Wesela Smarzowskiego była taka jak u Wyspiańskiego i nie boję się narazić nadgorliwym patriotom takim stwierdzeniem. był to zapis, który przemawiał dosłownością, ale nie utykał na mieliźnie dosłowności, lecz paradoksalnie unosił myśl widza na wody bardziej uniwersalnej refleksji. Dlatego uważam, że w 2004 roku mieliśmy Smarzowskiego, który stał w drzwiach polskiego wesela, podczas gdy jego artystyczna dusza filtrowała brudy i mimo wszystko mówiła coś na temat Polski.

Po siedemnastu latach znów przekraczamy zbryzgane wódką i krwią progi, ale tym razem jest już wtórnie. Nowe Wesele to swoisty appendix – nieartystyczny, ideologiczny. Jego twórca nadużywa naszego zaufania, nie dając obiecanej dawną sławą jego nazwiska wartości. Powraca na stare śmieci, by powiedzieć, że z gorliwością rewolucyjnego neofity stwierdzić, że były one zbyt mało brudne, zbyt mało plugawe, a przede wszystkim zbyt mało ideologiczne.  

Artysta ponownie wkracza do własnej scenografii, ale już z wrażliwością zeloty. W Weselu A.D. 2021 nie ma już dramaturga w futrynie, jest za to funkcjonariusz frontu ideologicznego za biurkiem w jakiejś dusznej siedzibie partyjnego komitetu. Wrażliwość artysty nie jest tym razem obecna na planie, wyprzedza ją służalcza intencja przypodobania się bogom poprawności politycznej. Za kamerą odnajdujemy w tej nowej odsłonie artystę pochylonego na kolanach, kopcącego kadzidło poprawności politycznej i snującego kłamliwą wizję ubraną w kiczowate wyrazy dziejowej i ogólnoludzkiej empatii. Dlaczego kłamliwą? Nie dlatego, że takich Polaków nie ma i nie było, ale dlatego, że wizja jest totalna. Wpisuje się w postulaty „kultury negacji”, która niczym w komunistycznym podręczniku, na kolanie najętego skryby, „przepisuje” historię ludzkości i w sposób przewrotny podaje pars pro toto, wywołując uczucia, które w takiej skali nigdy nie powinny zrodzić się w duszy Polaków.

Efektem filmu jest warstwowo zawoalowane poniżenie wszystkich Polaków. Pierwszą odsłonę Wesela można odebrać jako wkroczenie do najmroczniejszego zakamarka polskiej duszy, również zbiorowej, ale całość trzyma się kupy, ponieważ nie wykracza poza konwencję tu i teraz zaproponowaną przez Wyspiańskiego. Tymczasem podjęta w 2021 roku próba inkrustowania tego modelu refleksją historyczną stanowi już kalumnię rzuconą na całą społeczność, mało tego – dzięki popularności reżysera ta podła wizja zyska międzynarodowy poklask i będzie kształtować opinię o Polakach.

Jestem daleki od potępiania w czambuł przekazów idących pod prąd – również wartościom. Uznaję kontestująca rolę sztuki. Tak. O ile mamy do czynienia ze sztuką, a nie z siepactwem, które już nawet nie sili się na artystyczny wyraz. Z tego powodu uważam, że nowe Wesele Smarzowskiego to dzieło obrzydliwe i tyleż szkodliwe, ile umysłów zdoła zainfekować swoją rynsztokową narracją. Gdyby autor przyrżnął widzowi, ale na poziomie, to nie zgadzałbym się, ale wciąż bym go szanował i nie zżymał się nawet na obrazoburstwo. Ale niestety, artysta upodlił się i najwyraźniej uległ pokusie porzucenia trudu wykuwania dzieła w artystycznym znoju na rzecz przewłóczenia odbiorcy przez publicystyczne klisze.

Wychodząc z chlewu, do którego poprowadził nas reżyser, trudno nawet ubolewać nad jego upadkiem i utytłaniem tam dorobku artystycznego. Jest jednak przykro, że sztuka przegrała z ideologią.

Filip Obara

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij