Funkcjonariusz BOR, o którego śmierci informacja pojawiła się w środę, nie popełnił samobójstwa – wynika z nieoficjalnych informacji podanych przez „Nasz Dziennik”.
44-letni major Marek K. z Biura Ochrony Rządu przebywał na urlopie w podwarszawskich Ząbkach. Przez kilka dni rodzina nie mogła nawiązać z nim żadnego kontaktu. Gdy przybyli na miejsce, okazało się, że drzwi były zamknięte od środka. Wezwano więc ślusarza, a po otwarciu domu, znaleziono w środku ciało nieżyjącego K.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak wynika z informacji „Naszego Dziennika” prokuratura wykluczyła samobójstwo, ale wykluczyła również zabójstwo. Na ciele denata nie znaleziono obrażeń wskazujących na udział osób trzecich. Wiele wskazuje natomiast na nieumyślne spowodowanie śmierci. Na tydzień przed śmiercią K. miał bowiem wypadek samochodowy. Szpital opuścił na własne życzenie.
Śledczy zwracają jednak uwagę, że założenia prokuratury mogą ulec zmianie po przeprowadzeniu sekcji zwłok. Jak nieoficjalnie dowiedział się „Nasz Dziennik”, ciało mężczyzny było zakrwawione, ubrane, widoczne było poważne naruszenie twarzoczaszki. Czy zgon mógł nastąpić na skutek urazów po wypadku?
K. miał w BOR opinię bardzo dobrego fachowca. Pracował też przy organizacji wizyt w Smoleńsku premiera 7 kwietnia 2010 roku i 10 kwietnia – tej, która zakończyła się tragedią uczestników lotu Tu-154M. Funkcjonariusz koordynował działania grupy odpowiedzialnej za zapewnienie bezpieczeństwa premierowi i prezydentowi. „Nasz Dziennik” przypomina również, że K. nadzorował też działania BOR związane z zabezpieczeniem technicznym i osobowym (zabezpieczenia podsłuchowe, pirotechniczne i sanitarno-epidemiologiczne) najważniejszych osób w państwie w czasie, gdy wybuchła tzw. afera podsłuchowa.
Źródło: „Nasz Dziennik”
ged