– Przez całe życie nasza wolność jest ograniczona. Nie mogę na przykład w tym czasie, żyjąc w wolnym świecie, przemieszczać się w sposób dowolny. Nie mogę być jednocześnie w dwóch miejscach, bo ogranicza mnie cielesność. Dlaczego zatem absolutną wolność decyzji na miarę życia i śmierci przypisuje się człowiekowi w sytuacji, w której jest on najbardziej ograniczony w swojej cielesności, swoją chorobą, cierpieniem, bólem? Dlaczego w takim momencie radykalnego ograniczenia próbuje się mówić o absolutnej wolności? To brzmi jak ironia. Bo cała eutanazja jest swoistą ironią. Bywa nazywana niekiedy „playing God” lub „zabawą w Boga”. Tylko, że ta zabawa w Boga jest zagładą człowieka – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.
Jedni powiedzą, że to wybór lub świadome skrócenie męki. Inni nazwą to wspomaganym samobójstwem. Jeszcze inni morderstwem. Są również osoby, które twierdzą, że jest to zabieg medyczny. Czym jest eutanazja i skąd tak wiele jej określeń/definicji?
Wesprzyj nas już teraz!
Istotnie, eutanazja niejedno ma imię…
Już sama nazwa „eutanazja” jest oszukańcza. Te dwa greckie słowa (eu i thanatos) oznaczają „dobrą śmierć”. Zatem może się wydawać, że stajemy w obliczu sporu – kto jest za dobrą śmiercią, albo za godną śmiercią dla człowieka, a kto się temu sprzeciwia?
Trochę przypomina to spór wokół tzw. konwencji (anty)przemocowej – kto jest za odrzuceniem przemocy, a kto upiera się przy jej stosowaniu? Otóż problem w tym, że tak jak konwencja stambulska nie podejmuje problemu realnej przemocy, jej przyczyn i sposobów walki, tak propagatorzy eutanazji nie zabiegają o „dobrą śmierć” czy też „godną śmierć”.
W chaosie pojęć, które towarzyszą mentalności i kulturze śmierci warto przywołać określenia autorstwa Kościoła katolickiego. W „Deklaracji o eutanazji” autorstwa Kongregacji Nauki Wiary z 1980 roku, zostało przypomniane pierwotne znaczenie słowa, nadane mu w starożytności – „łagodna śmierć bez przykrych cierpień”, ale Kongregacja mocno akcentuje i skupia uwagę na dzisiejszym znaczeniu tego słowa – oznacza ono zadanie śmierci „by wyeliminować cierpienia związane z ostatnimi chwilami życia lub by dzieciom anormalnym, nieuleczalnie chorym, ewentualnie chorym umysłowo skrócić nieszczęśliwe życie”. Z kolei św. Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae” precyzuje: „rzez eutanazję w ścisłym i właściwym sensie należy rozumieć czyn lub zaniedbanie, które ze swej natury lub w intencji działającego powoduje śmierć w celu usunięcia wszelkiego cierpienia. Eutanazję należy zatem rozpatrywać w kontekście intencji oraz zastosowanych metod”. W obu określeniach zwraca uwagę relacja eutanazji do cierpienia.
Można powiedzieć, że eutanazja to albo nieumiejętność podjęcia ciężaru cierpienia ludzkiego życia, albo pogarda dla życia naznaczonego cierpieniem. Ale w takim razie jest to postawa radykalnie i absolutnie antyhumanistyczna.
Jak z kolei zdefiniowałby Ksiądz profesor „uporczywą terapię” i czym różni się ona od eutanazji?
Posłużę się znowu autorytetem św. Jana Pawła II, który w przywołanej już encyklice pisał: „Od eutanazji należy odróżnić decyzję o rezygnacji z tak zwanej uporczywej terapii, to znaczy z pewnych zabiegów medycznych, które przestały być adekwatne do realnej sytuacji chorego, ponieważ nie są już współmierne do rezultatów, jakich można by oczekiwać, lub też są zbyt uciążliwe dla samego chorego i dla jego rodziny”. A więc uporczywa terapia to zabiegi nieadekwatne do sytuacji chorego, bez szans na powodzenie terapii, powodujące niepotrzebną uciążliwość, bez nadziei na powrót do życia.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ocena tych sytuacji może być subiektywna, choć niekiedy jest dość oczywista, na przykład, gdy uporczywa terapia staje się po prostu eksperymentowaniem na pacjencie lub podnoszeniem statystyki braku zgonów. Sądzę jednak, że pacjent często ma świadomość tego, że rozpoczyna się jakiś proces, który oznacza technologizację jego bytowania, ale już nie ratowanie życia. Dlatego mówi w jakiś sposób „Pozwólcie mi odejść do domu Ojca”…
Czym jest odłączenie pacjenta od aparatury podtrzymującej jego życie? Eutanazją czy zakończeniem uporczywej terapii?
To sprawa niewątpliwie trudna do jednoznacznego określenia. Wszystko zależy od konkretnego przypadku. Kilka miesięcy temu mój przyjaciel, ksiądz pracujący w Niemczech, opowiedział mi o straszliwej tragedii, która dotknęła matkę i jej troje dzieci. Ona została ranna w wypadku samochodowym, najmłodsze dziecko zginęło, najstarsza córeczka wyszła bez szwanku, średnia – jak orzeczono – będzie sparaliżowana. Ta mała dziewczynka znalazła się w opresyjnej sytuacji. Ojciec, który nie uczestniczył w wypadku usłyszał od niemieckich lekarzy propozycję odłączenia aparatury.
Twierdzono, że dziecko nie będzie w stanie samodzielnie jeść, będzie miało problemy z oddychaniem… Zatem sugerowano, że decyzja ojca oznaczać będzie rezygnację z uporczywej terapii. Prowadziłem pobieżne konsultacje w Polsce. Ale ojciec i tak sam zadecydował, żeby nie odłączać aparatury. Nie powiem, że nastąpił spektakularny cud, ale … Dziecko żyje, pojawiły się oznaki drobnych reakcji neurologicznych, wraz z matką, rodzeństwem i ojcem dziewczynka jest od jakiegoś czasu w ośrodku rehabilitacyjnym. Nawiasem mówiąc, cała rodzina otrzymała znaczącą w tej sytuacji pomoc od niemieckiej i polskiej wspólnoty katolickiej. Cały czas towarzyszy im pomoc duszpasterza. Otacza ich modlitwa…
A czym jest zakaz podawania jedzenia i picia pacjentowi? Zakończeniem „uporczywej terapii”, eutanazją czy po prostu morderstwem? Przecież kiedyś w ten sposób mordowali Niemcy, że wspomnę tylko św. Maksymiliana Kolbe. Dzisiaj jest to w niektórych krajach „norma”.
Tak, niestety forma zaniechania tej podstawowej opieki staje się normą, zbrodniczą normą. Kościół wypowiadał się na ten temat kilkakrotnie. Pozwolę sobie na jeden tylko cytat z dokumentu Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia („Nowa Karta Pracowników Służby Zdrowia”): „Odżywianie i nawadnianie, także aplikowane w sposób sztuczny, należą do podstawowej opieki należnej umierającemu, dopóki nie okazałyby się zbyt uciążliwe lub nie przynoszące żadnej korzyści.
Nieuzasadnione ich wstrzymanie może mieć znaczenie prawdziwego i w ścisłym tego słowa znaczeniu działania eutanatycznego: Odżywianie i nawadnianie, także metodami sztucznymi, jest zasadniczo zwyczajnym i proporcjonalnym sposobem podtrzymania życia. Jest ono więc obowiązkowe w takiej mierze i przez taki czas, przez jaki osiągają właściwą im celowość, która polega na zapewnieniu nawodnienia i odżywiania pacjenta. W ten sposób zapobiega się cierpieniom i śmierci, które byłyby spowodowane wycieńczeniem i odwodnieniem”.
Przyznam się, że tym, co mnie w tym względzie szokuje i bulwersuje to zestawienie dwóch zasad eutanazji. Tak, jak pan redaktor zauważa, zakaz podawania jedzenia i picia staje się normą eutanazji – w stosunku do ludzi. Podkreślam, w stosunku do ludzi. Bowiem we współczesnej nowomowie, mówi się już nie o uboju zwierząt, ale o „warunkach eutanazji zwierząt”. Zostawmy formę języka na boku. Co mówią zasady o tych warunkach „eutanazji zwierząt”? Nie ma możliwości etycznej zgody na zagłodzenie czy śmiertelne odwodnienie zwierzęcia. Nie ma takiej zgody w stosunku do zwierzęcia. W stosunku do człowieka – jest!
Czy rodzina może podjąć decyzję „za chorego” o zakończeniu uporczywej terapii, eutanazji etc.?
Nikt takiej decyzji podjąć nie może w stosunku do eutanazji. Czymś innym jest problem zaniechania uporczywej terapii. Ale eutanazja, która jest działaniem uśmiercającym nie może być przedmiotem decyzji ani samego pacjenta, ani jego rodziny. Życie ludzkie nie jest bowiem w dyspozycji człowieka. Ci, którzy promują eutanazję odwołują się do sprawy wolności i autonomii. Ale nie dostrzegają straszliwego paradoksu.
Przez całe życie nasza wolność jest ograniczona. Nie mogę na przykład w tym czasie, żyjąc w wolnym świecie, przemieszczać się w sposób dowolny. Nie mogę być jednocześnie w dwóch miejscach, bo ogranicza mnie cielesność. Dlaczego zatem absolutną wolność decyzji na miarę życia i śmierci przypisuje się człowiekowi w sytuacji, w której jest on najbardziej ograniczony w swojej cielesności, swoją chorobą, cierpieniem, bólem? Dlaczego w takim momencie radykalnego ograniczenia próbuje się mówić o absolutnej wolności? To brzmi jak ironia. Bo cała eutanazja jest swoistą ironią. Bywa nazywana niekiedy „playing God” lub „zabawą w Boga”. Tylko, że ta zabawa w Boga jest zagładą człowieka.
Jakim grzechem jest eutanazja? Ciężkim? Lekkim? Kto „bardziej grzeszy” – ten, kto się na nią decyduje? Ten, kto na nią zezwala? Ten, kto ją reklamuje? Ten, kto podaje śmiertelny zastrzyk?
No właśnie, końcowa refleksja w odpowiedzi na poprzednie pytanie być może pozwoli nam zrozumieć, że eutanazja to nie jest problem tylko medyczny czy nawet etyczny. To jest problem dosłownie teologiczny, bo człowiek próbuje przejąć kompetencje Boga, bawi się w Boga, czuje się panem życia i śmierci. Znów wraca tu to prapierwotne, pierworodne „być jak Bóg”. I znów oznacza to grzech, obiektywnie bardzo ciężki.
Tak, jak w przypadku aborcji, tak i tutaj trzeba mówić o kręgach współodpowiedzialności za zło i za ten grzech. Na pewno ta odpowiedzialność, ten grzech dotyczy tego, kto podejmuje taką uzurpacyjną decyzję o zakończeniu życia. Na pewno grzeszy ten, kto tego zabójstwa się dopuszcza, ale także nie jest wolny od odpowiedzialności ten, kto to zło promuje w sferze mediów czy polityki.
Niedawno spotkałem się z opinią, że eutanazja jest tak naprawdę czymś… chrześcijańskim. W suplikacji „Święty Boże” śpiewamy: „Od nagłej i niespodziewanej śmierci – zachowaj nas, Panie”.
Eutanazja jest wprawdzie śmiercią nagłą, ale zaplanowaną i całkowicie spodziewaną. Jak by Ksiądz profesor to skomentował? Czy tego typu głosy będą w przyszłości powtarzane?
Przypomina mi się w tym momencie pewien tekst, który pisałem ćwierć wieku temu na temat poglądów pewnego amerykańskiego pastora Josepha Fletchera. Zdaniem tego protestanckiego etyka należy do eutanazji podchodzić w sposób sytuacyjny. To znaczy trzeba być uzbrojonym w etyczne zasady panujące w społeczności i korzystać z nagromadzonego doświadczenia przodków. Ale ten, kto podejmuje decyzję musi być przygotowany zarówno do tego, by ich posłuchać, jak i do tego, by odrzucić je w konkretnej sytuacji. Dlaczego miałby je odrzucić? Bo tego może domagać się miłość! W centrum uwagi Fletchera znajduje się miłość – agape, która zostaje podniesiona do rangi naczelnej zasady i źródła wszelkiej moralności. Fletcher powoływał się na augustyńską zasadę „kochaj i czyń co chcesz” i w oparciu o nią dowodził, że może ona usprawiedliwiać eutanazję! No właśnie, to co ogromnie uderza w argumentacji zwolenników eutanazji, to charakterystyczna intencja związana z litością i miłością. Osoba, która swoim działaniem ingeruje w życie człowieka cierpiącego, konającego miałaby swoim czynem albo wspierać jego dążenie do skrócenia cierpień, albo skracać za niego te cierpienia.
Oczywiście, nie ma tu miejsca na szczegółową krytykę tego myślenia, ale najkrócej ujmując – te poglądy pokazują ogromny deficyt rozumienia dzisiaj zarówno wartości cierpienia, jak i – co nie musi dziwić – rozumienia tego, czym jest naprawdę miłość. A wystarczyłoby poczytać św. Pawła i jego Hymn o Miłości…
Dlaczego wiele osób z przerażeniem reaguje na wieści o samobójstwie innych, a wiadomości o eutanazji kwituje wzruszeniem ramion? Podam dwa przykłady:
W roku 2008 w Szwajcarii dokonano „wspomaganego samobójstwa” 23-letniego zawodnika rugby Daniela Jamesa, który był sparaliżowany wskutek urazu kręgosłupa. Na „zabieg” zgodzili się rodzice zawodnika, którzy „do końca przy nim byli”, ponieważ „była to jego decyzja” i tak też przyjęła to większość zainteresowanych. 10 lat później świat obiegła informacja o australijskim botaniku i ekologu Davidzie Goodallanie, który wprawdzie nie cierpiał na żadną śmiertelną chorobę, ale uznał, że w ciągu ostatniego roku jakość jego życia znacznie się pogorszyła. 104-letni Australijczyk poprosił o eutanazję, ale rząd jego kraju odmówił. Wówczas zgłosił się do jednej fundacji, która zajmuje się „turystyką samobójczą”, a ta zaczęła… zbierać pieniądze na dostarczenie mężczyzny do Szwajcarii, gdzie mógłby „w spokoju umrzeć” i… w krótkim czasie zebrała potrzebną kwotę. Mężczyźnie udostępniono mieszkanie, w którym do ostatnich chwil towarzyszyły mu wnuki i przyjaciel. Pozwolono mu zjeść, jako ostatni posiłek jego ulubione danie, po czym pozwolono mu na wstrzyknięcie sobie Pentobarbitalu. Po wszystkim, jak gdyby nigdy nic, informację o śmierci Googallana podano w mediach społecznościowych, gdzie zebrała sporo „łapek w górę”. Gdyby tym nieszczęśliwym i bez wątpienia cierpiącym ludziom dano do ręki naładowaną broń i powiedziano „zastrzel się”, gdyby dano im sznur, aby się powiesili, to zapewne świat oburzyłby się. A tak świat się cieszy, bo wszystko „dobrze się skończyło”. Dlaczego?
To bardzo ciekawe pytanie… Trzeba by zapewne przeprowadzić jakieś badania z zakresu psychologii akceptacji umierania i śmierci. Zauważmy, że bulwersowała nas przed paru laty historia małej Madzi z Sosnowca, którą matka porzuciła i uśmierciła. Obawiam się, że miliony, które śledziły ten swoisty serial obyczajowo-kryminalny i potępiały p. Katarzynę W., te miliony telewidzów i telewidzek w jakimś niemałym procencie mogły zasilać jesienne strajki feministek. Zatem życie kilkumiesięcznego dziecka narodzonego ma wartość, życie kilkumiesięcznego dziecka nie narodzonego tej wartości nie ma? Dlaczego wstrząsa nami samobójstwo – jak pan zauważa – z bronią w ręku, a akceptowalne jest „samobójstwo wspomagane” ze śmiercionośną strzykawką w ręku drugiego człowieka? Generalnie widziałbym zasadniczy problem w tym, że porzuciliśmy kategorię „wartości życia”, „świętości życia”, a zastąpiliśmy ją „jakością życia”, o której możemy się bardzo subiektywnie wypowiadać. Ale powtarzam, temat jest bardzo intrygujący i wymagający kompetentnej refleksji.
37-letnia Włoszka Eluana Englaro, 41-letnia Amerykanka Terri Schiavo, 2-letni Alfie Evans to tylko niektóre z osób, o których śmierci zdecydowały sądy. Nie byli to żadni przestępcy ani zbrodniarze, tylko osoby chore, którym wymiar sprawiedliwości zakazał podawania jedzenia i picia, a każdy kto mimo wszystko zrobiłby inaczej trafiłby do więzienia. Skąd i po co ta zawziętość i determinacja sądów do uśmiercania ludzi chorych? Dlaczego dzieje się to bardzo często mimo sprzeciwu najbliższych i świata?
Faktycznie te trzy przykłady są absolutnie wstrząsające. Mamy tutaj z jednej strony to bestialskie zakończenie życia poprzez zaniechania podawania jedzenia i picia, a więc poprzez zagłodzenie i odwodnienie, a z drugiej strony mamy ten czyn zalegalizowany w postaci orzeczenia sądowego. To kolejny dowód na to, że prawo, że systemy demokratyczny bazujący na takim prawie stanowionym, a oderwany od wartości, od prawdy o człowieku i jego życiu jest brutalnym i bezwzględnym totalitaryzmem.
Ten stan rzeczy pokazuje, że nasz świat, nasza cywilizacja jest bliższa eugenice niż humanizmowi. To jest świat i cywilizacja, która nie toleruje cierpienia, choroby, kalectwa. Oczywiście, nominalnie tak, toleruje. Ale nawet bieżąca aferalna sprawa szczepionek w Polsce pokazuje różnice między deklaracjami a czynami. Bo przecież afera z przyjęciem szczepionek przez grupę tzw. celebrytów pokazuje, że nawet w tak dramatycznej sytuacji, i w tak określonych zasadach prawnych, są ludzie, którzy czują się uprzywilejowani, którzy sądzą, że ich życie ma lepszą jakość… A ci pozostali? Słabi, nieważni, chorzy, starzy… Przecież ich świat przeminął…
Kilkukrotnie słyszeliśmy o przypadkach, w których osoby zdecydowały się na podanie przez lekarza śmiertelnego zastrzyku, ale w dniu „zabiegu” zreflektowały się i chciały wszystko odwołać. Ich sprzeciw nikogo jednak nie interesował przeprowadzono na nich eutanazję. „Tłumaczono”, że „przed zastrzykiem zawsze tak jest”, że „ludzie zaczynają panikować” i chcą odwołać „zabieg”, a przecież tak nie można. Dlaczego „nie można”? Dlaczego decyzja o „eutanazji” jest nieodwołalna? Skąd ta determinacja u niektórych w jej przeprowadzeniu?
Może dlatego, że wiele spraw „nieodwołalnych” w naszym świecie jest łatwo odwołalnych? To daleka analogia, ale można stawiać pytanie skąd ten opór przed próbami terapii osób homoseksualnych? Przecież w myśl ideologii, w której sytuuje się homoseksualizm, każdy człowiek ma prawo (a raczej powtarzalne prawa) do wyboru swojej orientacji seksualnej. Zatem może ją zmieniać dowolną ilość razy. Ale nie wolno zmieniać, nawet próbować zmieniać, sugerować zmiany orientacji homoseksualnej. Bo to jest dyskryminacja, homofobia, myślozbrodnia… A potem okazuje się, że taka terapia bywa skuteczna i uzdrawiająca. Kilka tygodni temu uczestniczyłem w bardzo interesującej konferencji międzynarodowej The International Federation for Therapeutic and Counselling Choice (IFTCC) i mogłem przekonać się naocznie o sukcesach terapii osób o zaburzeniach tożsamości seksualnej.
Podważenie „nieodwołalności” podważa kruche fundamenty ideologii, zarówno genderowej, aborcyjnej, jak i eutanatycznej. I zapewne dlatego taka obrona przed wglądem w decyzje, w wolność…
W Holandii trwa dyskusja dotycząca „eutanazji na życzenie” dla wszystkich powyżej 75. roku życia. Jest to bowiem, według pomysłodawców, wiek w którym ludzie są spełnieni życiowo i mogą „spokojnie odejść”. Wszystko wskazuje na to, że niedługo propozycje te zostaną przegłosowane i wprowadzone w życie. Pojawiły się jednocześnie głosy: dlaczego 75 lat, a nie 55 lat? W wieku 55 lat bowiem ludzie są podobno najbardziej „wypaleni”, zmęczeni i boją się o swoją przyszłość, finanse, pracę etc., więc dlaczego nie dać im „wyboru”. Po co to wszystko, Księże profesorze? Dlaczego to śmierć na życzenie jest jednym z najważniejszych tematów „postępowego świata”?
Oczywiście, mamy tu do czynienia z arbitralnością decyzji. Znowu pewna analogia – dlaczego aborcja do tego, a nie innego trymestru ciąży? Dlaczego propozycja tzw. „aborcji postnatalnej” do pierwszego miesiąca po urodzeniu? Dlaczego eutanazja od 75 roku życia? Może ci siedemdziesięciopięciolatkowie są bardziej chętni do życia niż pokolenie ich wnuków i prawnuków bojowo nastawione tylko do gier komputerowych, a nie świata realnego?
Znowu wracam do myśli o nieumiejętności podjęcia tematu realnego życia, tematu życia z cierpieniem, którego nie da się wyeliminować z ludzkiej egzystencji. Pytanie, które wybrzmiewa w kontekście Niderlandów, to pytanie o zakres opieki paliatywnej, hospicyjnej? Kiedyś postawiłem to pytanie w publicznej debacie pewnemu znanemu etykowi z UJ, który tłumaczył, że nigdy o to nie pytał ze względu na pewną specyfikę języka holenderskiego, która przypomina nasze wulgaryzmy. Ale – jak tłumaczył – Holandia (bo to była wtedy Holandia) to kraj kulturalny, który ma na pewno hospicja. Otóż Holandia hospicjów nie miała, a Niderlandy chyba niewiele tu zmieniły… Bo można zmienić nazwę, ale nie mentalność utylitarną, która przelicza jakość życia na walory ekonomiczne, I okazuje się, że życie dotknięte późnym wiekiem, cierpieniem, chorobą jest nie opłacalne.
Zostańmy jeszcze przy Holandii, gdzie trwają prace nad regulacjami prawnymi, które umożliwią swoisty recykling zmarłych. Ciała zmarłych, wedle projektu, miałyby być poddawane hydrolizie alkalicznej (rozpuszczenie ciała w cieczy chemicznej). Kości, które po procesie byłyby dość kruchym „odpadem”, miałyby być przekazywane rodzinom. Umieszczone w urnie mogły by być pochowane. Powstała z ciał ciecz miałaby znaleźć zastosowanie – jako nawóz w rolnictwie lub posłużyć do produkcji biogazu. Powiem szczerze: Adolf Hitler byłby dumny. Nawóz jest bowiem ważniejszy niż mydło…
Ale wciąż przecież pozostajemy w mentalności utylitarystycznej, w której człowiek powinien być użyteczny, korzystny z punktu widzenia ekonomicznego. To jest sposób myślenia bardzo konsekwentny, ale w tej konsekwencji faktycznie zbrodniczy i totalitarny.
Aborcja na życzenie, eutanazja na życzenie, ludzki kompost, szczepionki z linii komórkowych abortowanych dzieci, ludzkie mięso jako produkt spożywczy… Co będzie następne, Księże profesorze?
Nie jestem futurologiem, więc trudno coś przewidzieć. Wiadomo, że idą ogromne nakłady w stronę transhumanizmu, o którym też warto by porozmawiać. Czy ten człowiek – cyberkop, robokop, android, projekt „human plus” zastąpi człowieka? Nie sądzę. Ale wiem jedno, że zarówno te projekty, które obserwujemy, jak i następne nie służą człowiekowi. Są wyrazami szaleńczej utopii, która próbuje zastąpić dzieło stwórcze Boga. A to nie może się dobrze skończyć. Trochę to przypomina wieżę Babel, jej historię. Wysiłki człowieka są ironiczne w stosunku do dzieła Boga. I nie kończą się niczym konstruktywnym.
W ostatnim czasie również w Polsce na wielu forach internetowych można przeczytać wpisy kobiet i mężczyzn o treści: „Gdybym ja był nieuleczalnie chory, to zdecydowałbym się na eutanazję, bo nie chcę cierpieć” lub „Dokonałabym eutanazji, żeby nie być obciążeniem dla swojej rodziny”. Jak możemy przekonać ludzi, którzy tak uważają, że to błędne myślenie?
Zawsze najmocniej przemawiają przykłady. W Polsce od kilkunastu lat takim heroicznym przykładem walki o wartość życia stal się pan Janusz Świtaj. Człowiek, który tuż przed osiemnastym rokiem życia uległ poważnemu wypadkowi, co sprawiło, że jego życie stało się zależne od aparatury medycznej. Dosłownie i wprost. W pewnym momencie zdecydował się poprosić, by po śmierci rodziców odłączono go od tej aparatury. Jego historia została medialnie nagłośniona. I znaleźli się ludzie, znalazła się fundacja, która zaprosiła tego człowieka do współpracy. Stał się potrzebny, stał się cenny w oczach nie tylko swoich, ale wielu. To niezwykły przykład tego, co znaczy poczucie wartości, przydatności, odkrywanie sensu własnej niemocy, a zarazem i przede wszystkim doświadczenie miłości. To przykład odwagi życia.
Myślę, że warto temat eutanazji podejmować, ale jeszcze bardziej potrzebne są rozmowy na temat wartości cierpienia, sensu życia, wartości każdego ludzkiego istnienia, rozmowy na temat tego, co może uczynić miłość… Wiem, że to tematy niepopularne, bo przecież żyjemy w ponowoczesności, która takich pytań nie stawia. Ale musimy się zdecydować, co wybieramy… „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. […] Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładąc przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi”. Tak mi się to skojarzyło, to słowo z Księgi Powtórzonego Prawa.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek