We Francji przeprowadzono pierwszy po upadku rządu sondaż w sprawie wyboru nowego prezydenta. Co prawda, prezydent Emmanuel Macron zapowiedział w orędziu, że będzie rządził do końca swojej kadencji w 2027 roku, ale w kraju pojawiają się głosy dotyczące potrzeby zorganizowania nie tylko nowych wyborów parlamentarnych, ale i przedterminowej zmiany lokatora Pałacu Elizejskiego.
Wyniki najnowszego sondażu opublikowanego 11 grudnia wywołały pewien szok klasy politycznej. Marine Le Pen, która staje się „wieczną” kandydatką Zjednoczenia Narodowego do tego urzędu, ma coraz większe szanse. W I turze pokonałaby wysoko każdego rywala, a jej wynik oscyluje w przedziale, który w 1974 roku zapewnił wygraną Francois Mitteranda. Najwyraźniej wspólne głosowanie z lewicą przy wotum nieufności dla rządu Michela Barniera Zjednoczeniu Narodowemu nie zaszkodziło.
Marine Le Pen otrzymałaby w sondażach w I turze 38%, jeśli jej przeciwnikiem byłby premier Attal i 36% jeśli centrum prezydenckie wystawiłoby dawniejszego premiera Edouarda Phuilippe’a. Philippe może liczyć na 25%, Gabriel Attal na 20%, zaś „wieczny” kandydat lewicy Jean Luc-Melenchon ma zaledwie 12% i zajmuje trzecie miejsce. Pozostali potencjalni kandydaci mają wyniki jednocyfrowe.
Dla porównania warto przypomnieć, że w ostatnich wyborach w 2022 roku, Le Pen otrzymała tylko 23%, a zwycięski Emmanuel Macron – 28%. Jean-Luc Mélenchon miał wówczas 22%. Teraz przewaga Marine nad kandydatami obozu prezydenckiego znacznie powiększa się i zyskała od czasu upadku rządu Barniera 2 punkty procentowe. Badanie zostało przeprowadzone przez Ifop i Fiducial dla magazynu Le Figaro i Sud Radio.
Pozostaje problem II tury i rzucenia przeciw Marine Le Pen całego „frontu republikańskiego”. Do wygranej potrzeba przebicia szklanego sufitu i ponad 50% głosów. Przypomnijmy, że trwają też próby pozapolitycznego wyeliminowania tej polityk ze startu w przyszłych wyborach. Prokuratura zażądała w sprawie niewłaściwego zatrudniania asystentów w Parlamencie Europejskim, m.in. kary dla Le Pen w postaci pięciu lat pozbawienia jej biernych praw wyborczych, co zdyskwalifikowałoby ją właśnie w kolejnym wyścigu o prezydenturę. Przeprowadzone wówczas, także przez Ifop-Fiducial badanie, mówiło, że 47% Francuzów jednak chce, aby kandydowała w wyborach prezydenckich w 2027 r. Jeśli przełożyć to na chęć głosowania, to ciągle brakowałoby owych 3% plus jednego głosu. Nie mniej, coraz gorsza sytuacja ekonomiczna, kryzys polityczny i pat w parlamencie powodują, że sytuacja staje się coraz ciekawsza, a warto przypomnieć, że w systemie politycznym Francji rola prezydenta jest w dominująca.
Bogdan Dobosz