8 kwietnia 2016

Śp. Artur Górski – konserwatysta w postkonserwatywnym świecie

(Krystian Maj/FORUM)

Żegnamy dziś śp. dr. Artura Górskiego, wychowawcę całego pokolenia konserwatystów, bezkompromisowego polityka, człowieka oddanego całym życiem Bogu i Kościołowi.

Z tej okazji polecamy Państwa uwadze fragment e-booka „Konserwatysta w postkonserwatywnym świecie”, będącego zapisem niezwykle ciekawej rozmowy jaką z posłem Arturem Górskim odbył Grzegorz C. Lepiankia.

 

Wesprzyj nas już teraz!

 

Postkonserwatysta, kiedy mówią mu, żeby porzucił wszelką nadzieję, wznosi toast: „Wypijmy za niebywałe powodzenie naszej beznadziejnej sprawy!” To określenie pochodzi od Tomasza Gabisia. A Pan, walcząc o sprawy, które już na starcie są przegrane, czuje się postkonserwatystą?

Czuję się konserwatystą w postkonserwatywnym świecie. Tak zwana demokracja, w której przyszło nam żyć, jest wylęgarnią wszelkich sił postępu, które od kilkuset lat z różnym powodzeniem programowo niszczą wszystko to, co związane jest z tradycją, wiarą, hierarchią, władzą opartą na autorytecie i państwem narodowym. Wrogowie starego porządku opartego na ładzie naturalnym w niszczeniu tego wszystkiego, co stara się pielęgnować i ochraniać konserwatyzm, są tak zaciekli, że niszczą wszystko, co przejawia jakąkolwiek autentyczną wartość duchową. Dlatego mówię, że jestem konserwatystą żyjącym w świecie ruin. Bo otaczają nas same ruiny mimo wrażenia blichtru, bo zapada mrok barbarzyństwa mimo technicznego postępu.

Pozostaje pytanie, kiedy konserwatysta przeistacza się w postkonserwatystę. Oczywiście głosząc hasła wolnorynkowe w gospodarce już się nim staję, gdyż tradycyjni konserwatyści byli protekcjonistami. Podobnie uczestnicząc w życiu parlamentarnym, będąc członkiem jakiejkolwiek partii politycznej staję się postkonserwatystą, gdyż tradycyjni konserwatyści zbyt się szanowali, by wchodzić w bagno demokracji. To wszystko w ujęciu formalnym. W rzeczywistości czuję się konserwatystą i z moimi poglądami faktycznie nim jestem na tle otaczających mnie ludzi tzw. prawicy. Proszę pamiętać, że nie tylko nie wyrzekłem się tradycji konserwatywnej w tym postkonserwatywnym świecie, to jeszcze swoje poglądy głośno wypowiadam. Owszem, jest to wołanie na pustkowiu, ale ponieważ jestem posłem, czasem ktoś mnie usłyszy. Dziś konserwatyści są za słabi, także wewnętrznie, by odbudować świat wartości, ale nie są zwolnieni z obowiązku dawania świadectwa imponderabiliom. Dziś moim zadaniem jest pielęgnować kwiat ideału i – jak to ujął Kazimierz Marian Morawski – „stać przy na wpół zdeptanych już sztandarach i prężyć drzewca ich w niebo z ostatecznego zdawałoby się upadku”, by przekazać wartości konserwatywne kolejnym pokoleniom, które być może przeżyją wspaniałe doświadczenie udanej kontrrewolucji.


Ale jakiej kontrrewolucji? Myśli pan o obaleniu istniejącego porządku, ustroju demokracji liberalnej i zastąpieniu go jakimś innym?


Mam na myśli przede wszystkim odwrócenie obecnych tendencji w sferze kultury. Wobec nijakości kultury masowej, charakterystycznej dla obecnych czasów, ze względu na upadek kultury wysokiej, to jest pole, na którym prawica ludzie zasad i wyrafinowanego stylu mają pole do działania. Walka o kulturę toczy się od dawna, w literaturze, sztuce, architekturze, muzyce, a nawet w Internecie. Tu mamy znacznie większe szanse, mimo, że media są nastawione na promocję „kulturowego gnoju”. „Jeśli rewolucja jest nieporządkiem, to kontrrewolucja jest przywróceniem porządku” – pisał Plinio Correa de Oliveira. Przywracajmy porządek i styl w sztuce, na nowo pokażmy jej piękno i sakralny wymiar, a demaskujmy brzydotę i amoralność tzw. sztuki współczesnej. Dziś rewolucja w sztuce dokonuje się nadal – doskonale rozumieją ten trend środowiska homoseksualne – ale po przekroczeniu pewnej granicy musi nastąpić odbicie się od dna i odwrócenie tendencji. Jestem przekonany, że jesteśmy bardzo blisko dna.

Pamiętajmy jednak, że zwycięstwo kontrrewolucji będzie jednak zwycięstwem cywilizacji chrześcijańskiej. To walka między dobrem a złem. Jako ludzie jesteśmy skażeni grzechem pierworodnym, popełniamy błędy i upadamy, czasem nawet nisko, ale dzięki łasce Bożej podnosimy się i nadal walczymy. I jeśli nawet my przegramy, to kolejne pokolenie zwycięży, bo mamy przyobiecane, że Bóg zwycięży, że Jego królestwo zatriumfuje na ziemi. Prawdziwa kontrrewolucja dokona się pod sztandarem Chrystusa. Magisterium Kościoła trzyma w rękach klucze do tego zwycięstwa. Dziś często krytykujemy poszczególnych duchownych, a nawet papieży, że za bardzo idą z duchem czasu. Nie podoba nam się choćby to, że nie przeciwstawili się integracji europejskiej, która jest antychrześcijańska. Ale ten atak na chrześcijaństwo zaczyna coraz bardziej uderzać bezpośrednio w fundamenty Kościoła, w samego Chrystusa i Jego mękę na krzyżu. Jestem przekonany, że niebawem – dzięki Duchowi Świętemu – będziemy światkami odrodzenia Kościoła ekspansywnego, Kościoła nie modernistycznego i postępowego, ale konserwatywnego i tradycjonalistycznego. A gdy Watykan przystąpi do kontrrewolucji, staniemy się żołnierzami papieża, współczesnymi ultramontanami, którzy staną do boju uzbrojeni w oręż wiary.

A kontrrewolucja w wymiarze politycznym? Pan jest monarchistą?


Zawsze powtarzałem, że jestem monarchistą idei a nie osoby, monarchistą ducha a nie politycznym. Monarchizm jest dla mnie zwieńczeniem doktryny konserwatywnej w wymiarze ustrojowym, jako zbiór konkretnych postulatów, które konstytuują autorytet władzy w każdym ustroju. Nigdy nie dążyłem do przywrócenia w Polsce monarchii sensu stricte, gdyż monarchiści są za słabi na to i nie ma legitymistycznego pretendenta do polskiego tronu, ale także dlatego, że – jak mawiał Józef de Maistre – „trudniej byłoby przywrócić stary porządek, niż przelać Jezioro Genewskie do butelek”. W okresie międzywojennym były przynajmniej możliwe prokrólewskie dyktatury. Dziś politycznie możemy jedynie starać się minimalizować złe wpływy demokracji. System ten podlega jednak silnym procesom gnilnym, więc nie wiemy, dokąd to nas zaprowadzi. Obawiam się, że jesteśmy w przededniu dyktatury „jakobińskiej”, ale tym razem na skalę europejską. Po „jakobinach” musi przyjść reakcja…

Kto może pełnić rolę współczesnych jakobinów?


To są te środowiska, które walczą z Kościołem i dążą do zbudowania z Unii Europejskiej jednego państwa, zarządzanego przez wszechogarniającą biurokrację. Owi współcześni jakobini postawili sobie za punkt honoru usunięcie z życia publicznego wszystkich symboli chrześcijaństwa, począwszy od krzyży, a skończywszy na choinkach, szopkach noworocznych czy śpiewaniu kolęd. A z drugiej strony walczą o ostateczną likwidację państw narodowych. Myślę, że tak jak za czasów rewolucji antyfrancuskiej, ten jakobiński trend podsyca niezmordowana w swoich wysiłkach masoneria.

A może posługując się retoryką Oriany Fallaci wypada uznać świat, który znamy za kolejny Rzym, który upada?


Gdy Rzym upadał i kończyło się cesarstwo, Rzymianie o tym nie wiedzieli. Myśleli, że to tylko chwilowy kryzys, po którym odrodzi się ich potęga. My dziś też nie wiemy, jaki los czeka Europę, czy znów zaleją ją azjatyckie hordy barbarzyństwa. Dziś zalewają nasz kontynent chińskie produkty i islamiści. Unia Europejska może się okazać kolosem na glinianych nogach. Wiemy, że nie ma zdolności ofensywnych na zewnątrz, a jej zdolności rozwoju wewnętrznego są skutecznie tłumione. Historia pokazuje, i ta odległa, rzymska, i ta bliższa nam, sowiecka, że żadne imperium nie trwa wiecznie. Myślę, że Unia Europejska jest chwilowym tworem, który w którymś kolejnym kryzysie gospodarczym zostanie rozsadzony od wewnątrz przez bunt obywateli, albo ulegnie zewnętrznej ekspansji. W każdym razie Imperium Romanum upadło, gdyż straciło ducha wojowniczości. Dzisiejsza Europa też jest pacyfistyczna i pozbawiona fundamentu trwałych wartości, a przez to zupełnie niezdolna do reagowania na wyzwania współczesnego świata.

  

Europa nie jest już kontynentem, który decyduje o losach świata, podobnie jak Stany Zjednoczone Ameryki. Wiek XXI ma należeć do „państwa środka”…


Cywilizacja zachodnioeuropejska od lat 90. ubiegłego wieku ma wszelkie symptomy rozkładu. Badacz cywilizacji Caroll Quigley już w latach 60. wskazał na pewne narastające tendencje, które wskazywały na przesilenie naszej cywilizacji i wchodzenie jej w etap schyłkowy. Dlaczego nasza cywilizacja, rozciągająca się od Europy po Amerykę traci siły? Ponieważ marnotrawi swój potencjał. Objawia się to zarówno w sferze gospodarczej, upadkiem etosu pracy i narastaniem konsumpcyjnego stylu życia, jak i w demografii, która od lat jest bardzo niekorzystna dla „białego człowieka”. Zauważmy zamieranie kultury europejskiej, rozpad więzów rodzinnych i społecznych, zanik tożsamości narodowych, a także narastającą obojętność religijną i coraz powszechniejszą niechęć do udziału w jakichkolwiek wojnach, choćby w Afganistanie i Iraku.

W Chinach możemy zaobserwować inne procesy. Widzimy, jak po okresie zastoju komunistycznego, „państwo środka” dołączyło do światowej czołówki ekonomicznej, politycznej i militarnej. Pomimo drakońskiej polityki planowania urodzeń obserwujemy w Chinach duży dynamizm demograficzny, pomimo kultu partii komunistycznej, mamy nawrót do tradycyjnej kultury i gospodarki pararynkowej. Chińska elita bogaci się kosztem reszty świata, a władze chińskie, choć bezwzględnie pacyfikują wszelkie przejawy politycznej i narodowej niezależności w swoim kraju, na arenie międzynarodowej nie są jawnie ekspansywne. Czekają na swój czas, by zacząć dyktować światu warunki pokoju. Zajęcie przez Chiny Tajwanu będzie oznaczało, że Chińczycy przestali bać się Amerykanów, a jeśli nie będą bali się Ameryki, to nie będą bali się nikogo. Myślę, że prezydentura Baracka Obamy przyśpiesza chwilę, gdy – zgodnie z teorią Samuela Huntingtona – dojdzie do „zderzenia cywilizacji”, w tym przypadku cywilizacji zachodniej i chińskiej.

 

Znów wrócę do Tomasza Gabisia, bo to co pan powiedział koresponduje z tym, o czym on pisze. Czytał Pan jego „Gry imperialne”?


To bardzo ciekawa intelektualnie propozycja i szkoda, że szerzej nie przedyskutowana w kręgach prawicy konserwatywnej. Gabiś znany jest ze śmiałych koncepcji, albo wykraczających poza horyzont rzeczywistości, albo niezwykle przenikliwie odczytujących rzeczywistość. Tym razem rozwija wizję jednolitej i scentralizowanej Unii Europejskiej, która staje się światowym mocarstwem kosztem Rosji. W zderzeniu tych dwóch gigantów Rosja przegrywa i gospodarczo i politycznie. Jawi nam się jako słaby, zdezintegrowany twór, zwasalizowany politycznie i gospodarczo przez zwycięską zjednoczoną Europę.

Wreszcie Europa „wchłania” Rosję i powstaje nowy twór – Unia Eurazjatycka z centrum w Europie. Czyż nie piękna bajka? Będzie podobała się szczególnie tym konserwatystom, którzy nie mają szczególnego namaszczenia do Moskwy.

W tej książce jest jeszcze jedna ciekawa koncepcja. Gabiś pisze o perspektywie, która następuje po „końcu historii”, bo świat w tradycyjnym ujęciu według Gabisia już umarł i to umarł bezpowrotnie. Umarł też konserwatysta, gdyż nie znajduje żadnego oparcia dla swojej doktryny. No właśnie, czy umarł, czy tylko dostąpił świetlanej przemiany? Konserwatysta w dzisiejszym świecie, w tym „świecie ruin” porusza się po omacku, bojaźliwie, nawet trwożliwie, bo zewsząd otaczają go same zgliszcza i sami wrogowie. Gabiś mówi do tego konserwatysty, pozbawionego nadziei, unurzanego w błocie naszych postępowych czasów – uśmiechnij się człowieku, wyciągnij spokojnie w fotelu i posłuchaj dobrej muzyki, bo życie samo w sobie jest piękne. Każe konserwatyście uśmiechnąć się nie dlatego, że jest nadzieja, tylko paradoksalnie dlatego, że tej nadziei nie ma. Postkonserwatysta to według Gabisia konserwatysta całkowicie pogodzony z antykonserwatywną rzeczywistością, która go otacza, ten, który zaprzestał już swej bezsensownej walki, ten wreszcie, który już wie, że ze ścieżki upadku nie ma odwrotu. Ta książka jest bardzo autobiograficzna. Można powiedzieć, że swojemu lenistwu, ba swojemu kapitulanctwu Gabiś dorobił „ideologię” poskonserwatyzmu.

Pan w przeciwieństwie do Gabisia ma nadzieję, że „świat ruin” można odbudować?


Jestem z natury optymistą i wojownikiem. Jest we mnie dużo idealizmu, ale też staram się stać twardo na ziemi. Uważam, że jeśli będziemy pasywni, jeśli sobie odpuścimy walkę, jeśli stracimy resztki wiary w zwycięstwo, to czarny scenariusz spełni się w całej rozciągłości. Mi bardzo odpowiada idea Okopów Świętej Trójcy. Być może nie wygramy w tym pokoleniu, ale przynajmniej ocalimy fundamenty. Ktoś powie, że my konserwatyści jesteśmy współczesnymi Don Kichotami. Ważne, byśmy zwyciężyli moralnie i by Bóg na sądzie ostatecznym nie zarzucił nam, że jako politycy zgrzeszyliśmy brakiem odwagi i zaniechaniem w walce o Jego Prawa na ziemi i o dobro wspólne ludzi. Zresztą moim aniołem stróżem jako polityka jest Michał Archanioł – anioł stróż ludzi odpowiedzialnych za wspólnoty. Czyż Michał Archanioł nie wystąpił jako pierwszy przeciwko zbuntowanym aniołom z okrzykiem „Któż jak Bóg”? Michał Archanioł stoi na czele hufców niebieskich zwycięsko walczących z szatanem i jego zwolennikami. Mając takiego opiekuna nie obawiam się przegranej, chyba, że sam w sobie przegram, że sam się zagubię. Największym wrogiem polityka nie są inni politycy, tylko pycha. Grzech pychy pokonał już wielu dobrych, porządnych polityków, którzy chcieli odbudowywać „świat ruin”.

 

Jak to było z tym projektem uchwały, który miał na celu intronizację Jezusa Chrystusa na króla Polski?


I tu znów nieporozumienie. Wspomniana uchwała nie miała na celu intronizacji Chrystusa Króla w samym akcie uchwały sejmowej. Nie da się przeprowadzić intronizacji bez udziału czynnika kościelnego, bez hierarchii kościelnej. Uchwała intronizacyjna miała być jedynie wyrazem pewnej intencji przedstawicieli Narodu, którzy chcieli dać wyraz swojemu przeświadczeniu, że należy zawierzyć naszą Ojczyznę Jezusowi Chrystusowi, Królowi Polski

i Królowi Świata. Pragnę zwrócić uwagę na fakt, że projekt uchwały podpisało 10 proc. posłów z trzech klubów poselskich. To był naprawdę poważny akt, na który czekało wiele tysięcy Polaków, a który media oczywiście zdeprecjonowały. Gdyby taka uchwała została przez Sejm przyjęta, a przy poparciu czynnika kościelnego było to możliwe, niewątpliwie zbliżylibyśmy się do samego aktu intronizacji. Niestety, zabrakło wsparcia czynnika kościelnego, a niebawem później Sejm został rozwiązany i cała inicjatywa ostatecznie została pogrzebana.


Jaką rolę w działalności politycznej powinno odgrywać przywiązanie do wartości religii katolickiej i jak to wygląda u pana?

Polacy są narodem katolickim z dziada pradziada. Ja także od dzieciństwa żyję w objęciach religii katolickiej. W szkole podstawowej byłem ministrantem, w liceum czytałem Słowo Boże jako lektor, a nawet pod wpływem filmu „Misja” wydawało mi się, że mam powołanie do zakonu Jezuitów i uczestniczyłem w rekolekcjach powołaniowych. Jednak okazało się, że bardziej mam powołanie do bycia politykiem i do założenia rodziny. Zresztą gdy podejmowałem kluczowe w moim życiu decyzje, wydawało mi się, że księdzu, który na co dzień „przez ścianę” obcuje z Bogiem, łatwiej być dobrym, uczciwym człowiekiem. Dla mnie prawdziwym wyzwaniem było dopiero być dobrym i uczciwym politykiem, czyli takim, który nie kłamie. Przywiązanie do wartości, które wypływają z religii katolickiej, daje siłę do walki wewnętrznej, ale nie daje gwarancji zwycięstwa, pokonania swoich słabości. Może być tak, że pilnujemy się, aby nie kłamać w polityce, a gdy nam się to udaje, nawet nie zauważamy, kiedy popadamy w grzech pychy. To właśnie grzech pychy jest najczęściej spotykanym grzechem u polityków, szczególnie tych stojących na szczycie i właśnie ten grzech jest źródłem innych grzechów.

 

Każdy polityk odwołuje się do idei, które są mu najbliższe i które uważa za wartościowe. Jest Pan monarchistą idei, konserwatystą w postkonserwatywnym świecie i niedoszłym jezuitą. Które z tych określeń najlepiej oddaje pańskie poglądy i polityczne wybory?

Jestem konserwatystą w postkonserwatywnym świecie. Moja słabość do Towarzystwa Jezusowego wynika z sentymentu, jaki mam do Jezuitów, którzy w znacznej mierze ukształtowali mój katolicyzm, a także z faktu mojej fascynacji Ignacym Loyolą, który zanim z grupą przyjaciół założył Towarzystwo, swoistą armię papieży, był zwyczajnym żołnierzem. Natomiast monarchizm jest zwieńczeniem doktryny konserwatywnej w obszarze władzy. Konserwatyzm to coś więcej, niż monarchizm, a poza tym konserwatyzm jest bardziej uniwersalnym pojęciem, bardziej zrozumiałym dla współczesnych, niż monarchizm, który jest dziś uważany za całkowity anachronizm. Gdy ktoś się mnie pyta, jakie mam poglądy ideowo-polityczne, odpowiadam – jestem konserwatystą.

 

Proszę opowiedzieć o fascynacji Ignacym Loyolą.

Och to stare dzieje. Byłem wtedy w liceum. Gdy mieszkałem na Mokotowie, pierwszą moją parafią była parafia Jezuitów p.w. św. Andrzeja Boboli przy ul. Rakowieckiej. Można powiedzieć, że w pewnym sensie Jezuici mnie wychowywali, bo przez wiele lat byłem z nimi w bardzo zażyłych kontaktach. Miałem też stałego spowiednika – Jezuitę, a przede wszystkim dużo czytałem wydawnictw zakonnych. A że Jezuici propagowali postać swojego Założyciela, chcąc nie chcąc poznałem dzieje tego świętego męża, który zanim został zakonnikiem, zabijał ludzi.

 

I to było takie fascynujące?

Fascynująca była historia jego nawrócenia, to jak ze służby wicekrólowi Nawarry przeszedł na służbę Boga i Kościoła. Gdy miał 26 lat, w tym za sobą dziesięć lat służby wojskowej, bronił twierdzy Pampeluna atakowanej przez Francuzów. Podczas ostrzału artyleryjskiego został ciężko ranny w obie nogi. W kolejnych dniach i tygodniach stan jego zdrowia pogarszał się tak, że najbliżsi spodziewali się nawet śmierci. On jednak nie upadł na duchu i gdy wcześniej jego życie upływało na grach hazardowych, pojedynkach i romansach, teraz gorliwie się modlił, a kiedy poczuł się lepiej, czytał książki opisujące żywoty Chrystusa i świętych, i dużo rozmyślał. Gdy wstał z łoża boleści, był już innym człowiekiem. Bóg go całkowicie odmienił i posłał, by teraz bronił Kościoła i papiestwa.

***

 

Dr. Artur Górski (ur. 30.01.1970), polityk PiS, od 2005 roku piastował mandat posła na Sejm RP. Dziennikarz, działacz katolicki, propagator konserwatyzmu i monarchizmu, obrońca cywilizacji chrześcijańskiej.

Zmarł 1.04.2016, po długiej i ciężkiej chorobie.

Uroczystości pogrzebowe zaplanowane na sobotę 9 kwietnia rozpocznie Msza św. w Katedrze św. Jana w Warszawie (o godz. 12.00). Artur Górski spocznie na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

 

Requiescat In Pace

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie