Żyjemy w kraju wolnym i każdy może wyrażać swoje poglądy w przestrzeni publicznej. Są jednak nieprzekraczalne granice. I te zostały w ostatnim czasie wielokrotnie złamane przez zwolenników aborcji. Wulgarne, zorganizowane demonstracje, to nie żaden spacer. Zakłócanie zgromadzeń religijnych to z pewnością nie modlitwa, tak jak sztuką nie jest niszczenie fasad kościelnych budynków. Czy i kiedy służby – tak chętnie rozdające mandaty za brak maseczek zwykłych przechodniów – równie ochoczo zaczną reagować na jawne łamanie prawa? Kiedy pojmą, że ostatnim wystąpieniom lewaków nie sposób nawet w założeniach przypisać pokojowych zamiarów? Zasadne wydaje się być tu pytanie – czy to już lewacki terroryzm?
Porażające obrazki z wulgarnych protestów zwolenników aborcji nie schodzą z pierwszych stron gazet i serwisów informacyjnych. Widzimy na nich dobrze zorganizowanych manifestantów, zaopatrzonych w banery, plakaty, ulotki. Nie wyglądają one jakby powstały spontanicznie, ale przypominają raczej elementy przygotowywanej wcześniej akcji. Czarna ciżba tłoczy się na ulicach polskich miast, choć jeszcze kilka dni temu wielu uczestników demonstracji odwoływało się do naszych sumień i krytykowało za brak maseczek czy żaliło się, że wciąż zbyt szeroko dla wiernych otwarte są kościoły, co stanowi zagrożenie dla zdrowia i bezpieczeństwa obywateli. Setki czarnych manifestantów nagle takim zagrożeniem nie są?
Wesprzyj nas już teraz!
W tych samych dniach, gdy nienawistny tłum bez przeszkód ciżbił się pod kościołami czy domami arcybiskupimi, w Warszawie grupa demonstrantów krytyczna wobec antykowidowej polityki rządu została pieczołowicie „zaopiekowana” przez policję. Bo była to zgłoszona manifestacja? A zwolennicy aborcji? Kto uwierzy w to, że oni tylko „spacerowali”? Jednak służby porządkowe nie reagowały zdecydowanie na stwarzane przezeń zagrożenie epidemiczne. Bo skoro już władza ma taką linię i zakazuje zgromadzeń, co więcej, w niektórych wypadkach egzekwuje zakazy, to w tym wypadku jakby zabrakło konsekwencji. Służby były, ale reagowały w ostateczności.
Tak oto byliśmy świadkami zniszczeń fasad budynków kościelnych. I tak jak demonstracji nie da się wytłumaczyć spacerem, tak nie da się tych incydentów usprawiedliwiać sztuką, bo był to wandalizm w czystej postaci. Lewaccy aktywiści wdzierali się do kościołów, zakłócali nabożeństwa. I choć zdarzały się tam hasła w stylu „módlmy się o aborcję”, to uznać ich za modlitwę nie można. Czy służby coś mogły zrobić? O ile wszystkich chuliganów bazgrających po murach trudno powstrzymać, to jednak służby doskonale wiedziały, że planowane są prowokacje w kościołach i demonstracje gniewu, bo lewaccy bojówkarze nie kryli się z ich organizacją, zwołując się na internetowych forach. Nie trudno było wytypować najbardziej zagrożone atakiem świątynie. Podobnie wiadome było, gdzie odbędą się „spontaniczne” demonstracje. Przecież głośno swój udział w „spacerach” zapowiadali niektórzy parlamentarzyści czy dziennikarze. Wszystko było wiadome. Jakie podęto działania prewencyjne? Widzieliśmy policję już ochraniającą kościoły – za co należy się im podziękowanie – czy oddzielającą agresywnych demonstrantów od obrońców życia – ale czy nie można było zadziałać wcześniej, by nie dopuścić do wulgarnych i agresywnych zgromadzeń?
Być może pojawią się tu argumenty natury wolnościowej. Trzeba jednak pamiętać, że kilka dni wcześniej służby nie miały w tym aspekcie większych problemów i reagowały na protesty rolników – chociażby nie pozwalając na wjazd ciągników w rejony centralne miast. A w minioną sobotę zblokowano przeciwników pandemicznych restrykcji. Dlaczego w przypadku zwolenników aborcji zachowano się aż tak biernie? To przecież tylko zachęcało do eskalacji protestów. I zachęca na przyszłość, bo widać, że lewackim bojówkarzom jakby pozwala się na więcej.
I tak oto mamy w praktyce czarne pochody pełne agresji i wulgaryzmów nie tylko na ustach, ale i na niesionych banerach. Ich odbiorcami są też dzieci (zabierane na te „spacery”). Tu mógłby pójść w ruch kodeks wykroczeń. I co? Nic. Przypomina się jak kilka lat temu kibice jednej z drużyn piłkarskich zasięgali języka u prawników czy ich okrzyki w kierunku sędziego, tożsame z tymi wznoszonymi dziś przez feminazistki, sąd mógłby uznać za nieprzyzwoite. Odpowiedź była twierdząca i jednoznaczna. Dziś to zachowanie jest już uznawane za dozwolone?
Przyzwolenie na agresję ma też swoje drugie oblicze. Oto policja wykonująca swoje zadanie, która w Katowicach zareagowała na rzucane weń butelki i kamienie oraz pobicie przez tłum funkcjonariusza podejmującego interwencję, dziś musi się tłumaczyć z użycia gazu. W niedzielę zatrzymano w związku z tymi zdarzeniami trzy osoby. Policja niby tłumaczy, że ich interwencja to ostateczność i służby starają się, by użyte przez nią środki były jak najmniej dotkliwe dla protestujących. Wyjaśnia też, że są sytuacje, które wymagają wyjątkowych działań w celu zapewnienia bezpieczeństwa…
Policja ma świadomość i tego nie ukrywa, że będą kolejne manifestacje i mogą być one bardziej liczne (formalnie cała Polska jest w tzw. czerwonej strefie i tego rodzaju demonstracje odbywać się nie mogą, bo granicą jest 5 osób spoza wspólnego gospodarstwa). Służby póki co tylko apelują o spokój i rozsądek. Cóż z tego, skoro celem demonstrantów jest dążenie do starcia? Bo to nie są „spacery”. To przygotowana akcja zagrażająca bezpieczeństwu publicznemu, wymierzona w kościoły, katolików i księży. I – z tego co już widzieliśmy – bliżej tym działaniom jest do terroryzmu niż do pokojowej manifestacji, z pewnością zaś nie ma nic wspólnego ze spacerowaniem. To czego doświadczamy, to lewacki ekstremizm w natarciu. I trzeba go powstrzymać.
Marcin Austyn