Jednym z elementów zielonego wariactwa Unii Europejskiej jest rezygnacja z samochodów spalinowych, a nawet hybrydowych. Datę graniczną wyznaczono na rok 2035. Niestety, dla zdecydowanej większości Polaków zakaz użytkowania samochodów spalinowych będzie oznaczał zakaz korzystania z aut w ogóle.
27 października 2022 roku Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej osiągnęły porozumienie, zgodnie z którym nowe samochody osobowe i dostawcze sprzedawane w krajach bloku będą wyłącznie bezemisyjne. W ramach pakietu Fit for 55 poprzez zmniejszenie dopuszczalnych emisji do zera Bruksela zakazuje sprzedaży nowych samochodów z silnikami benzynowymi, Diesla, napędzanymi LPG, a nawet hybrydowymi.
Nie ma jednomyślności
Wesprzyj nas już teraz!
Eurokraci uzgodnili także tymczasowy cel redukcji emisji dwutlenku węgla o 55 procent do roku 2030 w porównaniu z poziomem z roku 2021 w przypadku samochodów osobowych i o 50 procent w przypadku samochodów dostawczych (prawdopodobnie technicznie nie jest to możliwe do zrealizowania, więc już od 2030 roku samochody spalinowe nie będą dostępne). Od tej reguły jest wyjątek. Zgodnie z porozumieniem, firmy, które produkują do dziesięciu tysięcy samochodów osobowych (chodzi głównie o bardzo drogie marki, takie jak na przykład Ferrari, Lamborghini czy Maserati) lub do dwudziestu dwóch tysięcy samochodów dostawczych rocznie, otrzymają zwolnienie z celu tymczasowego. Jednak nadal do końca roku 2035 będą musiały osiągnąć cel zerowej emisji. Z porozumienia cieszą się nie tylko Zieloni zasiadający w Parlamencie Europejskim.
– Jesteśmy bardzo dumni z zawarcia tej umowy – mówi Sara Cerdas, socjalistyczna europosłanka z Portugalii w rozmowie z serwisem Euractiv.com.
Niestety podczas prac w PE ten absurdalny pomysł poparł też cały szereg lewicowych europosłów wybranych w Polsce: Robert Biedroń, Leszek Miller, Sylwia Spurek, Marek Belka, Łukasz Kohut, Bogusław Liberadzki, Marek Balt oraz Włodzimierz Cimoszewicz.
– Europa akceptuje przejście na mobilność bezemisyjną. Europejscy producenci samochodów już udowadniają, że są gotowi wkroczyć na rynek, a na rynku pojawiają się coraz bardziej przystępne samochody elektryczne – stwierdził jak zwykle oderwany od rzeczywistości Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej odpowiedzialny za Europejski Zielony Ład. Jednocześnie zaś, w związku z problemami energetycznymi, Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, zapowiedziała obowiązkowe ograniczenie… zużycia energii elektrycznej.
Nie wszyscy są takimi optymistami jak komisarz Timmermans i zgadzają się z jego punktem widzenia. Problem w tym, że wzrost liczby pojazdów elektrycznych, w tym także wzrost liczby e-rowerów i e-skuterów, spowoduje wzrost uzależnienia krajów Unii Europejskiej w zakresie akumulatorów do prywatnej mobilności. Baterie obecnej generacji wymagają bowiem surowców, których podaż w krajach bloku jest ograniczona.
Dlatego pięćdziesięciu europarlamentarzystów Europejskiej Partii Ludowej napisało do Komisji Europejskiej list, w którym wyrażają obawy związane z przejściem na elektromobilność. Politycy powołują się na badanie Katolickiego Uniwersytetu Leuven w Belgii, które pokazuje, że bez nowych inwestycji w kopalnie i rafinerie (co w obliczu aktualnej unijnej polityki jest nie do pomyślenia) Unia pozostanie uzależniona od importu surowców, w tym litu, niklu i kobaltu, a także metali ziem rzadkich.
– Jeśli nadal będziemy nalegać politycznie na całkowitą elektryfikację transportu indywidualnego i nie pozwolimy na jakąkolwiek konkurencję między paliwami alternatywnymi, w tym e-paliwami i biopaliwami, wszystkie obietnice złożone w sprawie europejskiej polityki surowcowej będą tylko gołosłownymi deklaracjami – powiedziała Euractiv.com austriacka eurodeputowana Barbara Thaler.
Efekt Hawany
Również przedstawiciele niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego skrytykowali unijne instytucje. Wytknęli im „nieostrożność” w uzgadnianiu celów bez zapewnienia możliwości ich rzeczywistej realizacji.
Oliver Zipse, prezes koncernu BMW, uważa, że wprowadzenie zakazu sprawi, iż samochody staną się nieosiągalne dla wielu nabywców i będzie to miało bardzo niebezpieczne konsekwencje. Jego zdaniem w efekcie zbyt szybkiego przejścia na elektromobilność z oferty producentów znikną auta przystępne cenowo, co może mieć daleko idące skutki polityczne i społeczne.
Aktualnie cena nowego samochodu elektrycznego jest około dwukrotnie wyższa niż jego odpowiednika z silnikiem spalinowym. Pamiętajmy też o szybko rosnących, szczególnie w Unii Europejskiej, cenach energii elektrycznej. Rezultat będzie taki, że na auto będzie stać wyłącznie ludzi bardzo bogatych. Podobnego zdania co prezes Zipse są między innymi Luca de Meo, prezes koncernu Renault, czy Carlos Tavares, prezes koncernu Stellantis (produkującego między innymi samochody marek Fiat, Peugeot, Citroen, Opel, Chrysler, Alfa Romeo, Lancia czy Jeep). Pod koniec roku 2021 ten ostatni powiedział, że elektryfikacja branży motoryzacyjnej oznacza podwyższenie kosztów produkcji o 50 procent względem konwencjonalnych pojazdów, a nie ma szans, abyśmy przenieśli te dodatkowe 50 procent kosztów na konsumentów, bo większość klasy średniej nie będzie w stanie tyle zapłacić. Z drugiej strony cięcie kosztów doprowadzi do problemów z jakością. Politycy Europejskiej Partii Ludowej stwierdzili, że może to spowodować „efekt Hawany”; ludzie będą jeździli samochodami spalinowymi przez wiele lat, zamiast kupować nowy pojazd elektryczny.
– Z powodu dzisiejszego porozumienia „efekt Hawany” staje się bardziej realistyczny. Po 2035 roku nasze ulice mogą stać się pełne zabytkowych samochodów, ponieważ nowe samochody będą niedostępne lub nie będzie można sobie na nie pozwolić – ostrzega niemiecki eurodeputowany Jens Gieseke.
Co prawda, autami spalinowymi kupionymi przed wejściem w życie zakazu będzie można nadal jeździć do ich fizycznego zużycia, ale nie można pomijać fundamentalnej kwestii, że to nie eurokraci, tylko zapotrzebowanie rynkowe powinno decydować, co firmy produkują i sprzedają.
Zanim całkowity zakaz sprzedaży nowych pojazdów spalinowych zostanie wprowadzony, już wcześniej czekają nas inne regulacje antymotoryzacyjne, które uprzykrzą nam życie i opróżnią nasze portfele. W roku 2024 ma zacząć obowiązywać nowy podatek za rejestrację pojazdu z silnikiem benzynowym lub Diesla. Od roku 2025 mamy się spodziewać zakazu lub obłożenia opłatami wjazdu samochodów spalinowych do centrów miast mających powyżej stu tysięcy mieszkańców. Z kolei od roku 2026 ma zostać wprowadzony specjalny podatek dla posiadaczy aut spalinowych. Równocześnie ma zostać znacznie podniesiona stawka akcyzy na paliwa.
Wykluczenie komunikacyjne
Niestety, polski rząd zgodził się na te wszystkie regulacje Brukseli. W czerwcu 2022 roku rzecznik rządu Piotr Müller mówił, że Polska jest przeciwna zakazowi produkcji samochodów spalinowych. Także minister klimatu i środowiska Anna Moskwa twierdziła, iż Polska sprzeciwia się tej propozycji, a w tym samym czasie wraz ze swoimi kolegami z dwudziestu sześciu pozostałych krajów członkowskich na forum Unii Europejskiej zaaprobowała zakaz. Uderzy to w niemal całe polskie społeczeństwo (poza osobami najbogatszymi), które z powodu olbrzymich cen aut elektrycznych zostanie pozbawione indywidualnego transportu. Czeka ich wykluczenie komunikacyjne.
Bo pamiętajmy, że średni wiek użytkowanego samochodu w Polsce wynosi około piętnastu lat. A jest tak przecież nie dlatego, że Polacy lubią jeździć starymi gratami. Większości z nich zwyczajnie nie stać na nowy samochód spalinowy, o elektrycznym nie wspominając. A starych „elektryków” nie będzie, ponieważ koszt wymiany zużytego akumulatora będzie wyższy niż wartość kilkuletniego auta.
Oficjalnie celem tych działań jest ratowanie planety, ale już chyba tylko skrajni naiwniacy w to wierzą. Unijny zakaz ma bowiem spowodować zmniejszenie ilości CO2 emitowanego w czasie eksploatacji aut spalinowych o… jeden procent w skali świata. Niestety, dane te nie biorą pod uwagę całego cyklu użytkowania pojazdu elektrycznego. Tymczasem z badań prowadzonych w Niemczech i Szwecji wynika, że w całym cyklu pojazd taki emituje więcej szkodliwych dla środowiska substancji niż auto z silnikiem Diesla lub benzynowym.
Czy więc lobbystom, trzymającym w kleszczach brukselskich urzędników, chodzi wyłącznie o biznes, czy raczej o radykalne ograniczenie wolności i zmianę stylu życia wszystkich mieszkańców Unii? Ta druga wersja to wizja ideologa Yuvala Noaha Harariego, w której cała ludzkość (poza wąską, bardzo bogatą elitą) ma nie podróżować i żyć wyłącznie w przestrzeni wirtualnej. A może chodzi i o jedno, i o drugie?
Czy już za dwanaście lat Unia Europejska zmieni się w skansen motoryzacyjny podobny do komunistycznej Kuby, gdzie nadal w eksploatacji są pojazdy z lat pięćdziesiątych XX wieku? Nadzieja w tym, że do roku 2035 Unia już nie będzie istniała. Niestety, biorąc pod uwagę, że całkowicie niewydolny ekonomicznie sowiecki komunizm istniał ponad siedemdziesiąt lat, nie wydaje się, by łagodniejszy (jak na razie) eurokomunizm miał upaść szybciej.
Tomasz Cukiernik
Tekst pochodzi z 90. numeru magazynu „Polonia Christiana” – kliknij i zamów
Zobacz także: