13 września 2022

Spór o in vitro wokół podręcznika do „HiT”. Poznaj 4 argumenty przeciwko metodzie sztucznego rozrodu

Budzący kontrowersje fragment z podręcznika do przedmiotu „Historia i Teraźniejszość” autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego: „Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności, jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli. Skłania to do postawienia zasadniczego pytania, kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci?” został wycofany „tylko dlatego – jak mówił w mediach historyk – żeby dalej nie można było ćwiczyć na tym podręczniku zabiegów czysto politycznych”. Tymczasem uwaga Roszkowskiego jest zasadna, procedura ta tworzy bowiem sytuacje, w których człowiek może mieć trzy matki (dawczynię komórek, czyli matkę genetyczną, tę, która go urodziła, czyli biologiczną, ale też matkę społeczną, czyli tę, która za wszystko zapłaciła i podjęła trud wychowania) i dwóch ojców (genetycznego i społecznego). Jakie argumenty przemawiają jeszcze za sygnalizowanymi przez naukowca wątpliwościami?

Historia i Teraźniejszość, czyli nowy przedmiot szkolny, jest dzisiaj na ustach niemal wszystkich. Stało się to za sprawą podręcznika, który okazał się być tak przepełniony opiniami autora i ideologią, że trudno mówić o nim poważnie. Wybraliśmy największe bzdury, które się w nim znajdują. Wymienienie wszystkich byłoby niemożliwe” – czytamy w opublikowanym na portalu spiderweb.pl tekście Michała Jareckiego pt. „Bzdura na bzdurze. Wybraliśmy największe głupoty z podręcznika do „HiT-u”.

Okazuje się niestety, że przedstawione przez autora tekstu „głupoty”, czyli nakreślone przez prof. Roszkowskiego problemy zostały obśmiane w sposób tak żenujący, iż nie warto byłoby się nad nimi w ogóle pochylać. Tekst Jareckiego pokazuje jednak poziom medialnej dyskusji wokół poruszonych przez twórcę podręcznika do przedmiotu „Historia i Teraźniejszość” kwestii. Jedną z nich jest problematyka związana z metodą zapłodnienia in vitro. Niewątpliwie brakuje publicznej rozmowy o tym na argumenty, czego efektem są „kontrowersje” wokół poruszonego przez Roszkowskiego w rozdziale pt. „Kultura i rodzina w oczach Zachodu” wątku.

Wesprzyj nas już teraz!

Nim przywołamy cztery najważniejsze argumenty przeciwko metodzie pozaustrojowego zapłodnienia, warto zauważyć, że nie jest łatwo rozmawiać na ten temat. Kwestia ta budzi skrajne emocje, jako że dotyka największych potrzeb człowieka. Nie należy też zapominać, że metodę zapłodnienia in vitro stosują podmioty należące do – nazwijmy to – przemysłu prokreacyjnego, których zyski pozwalają na szeroką promocję swoich usług. Uzyskane z tych źródeł informacje nie wskazują często realnych problemów, jakie wiążą się z tą procedurą. Oto najważniejsze z nich:

  1. Śmierć integralnym elementem metody zapłodnienia in vitro

Metodę poczęcia in vitro należy uznać za głęboko niemoralną, jako że jej integralnym elementem jest śmierć powstałych w wyniku tej procedury zarodków. Rzadko na poważnie mówi się o ludzkich kosztach przemysłu zapłodnienia pozaustrojowego. Ofiarami są zarówno podane do macicy zarodki, które nie zagnieździły się w błonie śluzowej, jak i te, które obumarły na późniejszym etapie ciąży. Zarodki giną również w pożywce, w próbówce ze względu na skrajnie odmienne warunki od tych, jakie panują w środowisku naturalnym. Kolejnymi ofiarami są przechowywane w lodówkach zarodki nadliczbowe, które giną w procesie zamrażania i odmrażania. Większość z tych, które przeżyło odmrożenie przestaje istnieć na etapie implantacji. Tam, gdzie prawo na to zezwala, zarodki wykorzystywane są do badań naukowych, uśmierca się je również w procedurze tzw. aborcji selektywnej.

Tymczasem zarodek ludzki jest gotowym do rozwoju, w pełni uformowanym genetycznie człowiekiem. Nic nie usprawiedliwia ludzkich kosztów metody zapłodnienia in vitro, nawet fakt, że w naturze nie wszystkie poczęte zarodki przeżywają. Lekarz doprowadzający do zabiegu powinien mieć świadomość, że jego działania przyczynią się do śmierci istot ludzkich. Doświadczenie pokazuje, że refleksja nad skutkami swoich czynów przychodzi z czasem, nawet w zaskakujących okolicznościach. O takiej sytuacji możemy mówić, słuchając świadectwa dr. Tadeusza Wasilewskiego, lekarza, który przez wiele lat pracował w klinice zapłodnienia in vitro w Białymstoku. Gdy pewnego wczesnowiosennego dnia zobaczył zielone drzewo, a obok niego uschłe konary, przeżył coś w rodzaju olśnienia, gdyż obraz ten uświadomił mu, co robi.

„Zielone konary drzewa to te listy. To jest ta radość i to szczęście, że dziecko jest na świecie. To drzewo, które umarło to te dzieci – zarodki, które niestety nigdy nie trafiły do jamy macicy. Zginęły w wyniku zastosowanej technologii, w wyniku zamrażania. Bo po rozmnożeniu nie wszystkie zarodki żyją. Widziałem to, jakbym patrzył na kawałek strony zapisany małymi literkami przez szkło powiększające. To we mnie tak mocno tętniło, że wiedziałem, iż nie mogę tam ( w klinice – przyp. red.) pracować ani minuty dłużej. (…) Z uwagi na to, że ten zarodek, który ma dwie czy cztery komórki, to potencjalnie każdy z nas w przyszłości. On też chce żyć, on też chce, by dać mu szansę, by trafić do mamy i taty” – mówił.

  1. Niszczy jedność małżeńskiego aktu

Sprzeciw Kościoła katolickiego wobec procedury pozaustrojowego zapłodnienia wynika z katolickiej antropologii i zawartego w niej rozumienia prokreacji. W tej perspektywie sakramentalny związek miedzy kobietą i mężczyzną jest czymś absolutnie fundamentalnym. Metoda poczęcia in vitro rozbija realną jedność między miłością małżeńską (również w wymiarze fizycznym) a prokreacją. Akt duchowego i fizycznego zjednoczenia małżonków, poprzez który Stwórca powołuje do życia nowych ludzi, zostaje sprowadzony do pozbawionej jakiegokolwiek wymiaru metafizycznego techniki.

Metoda sztucznego poczęcie głęboko ingeruje w najintymniejszą sferę życia, niszcząc fundamentalną dla małżeństwa jedność, gdyż nastawiony na okazywanie sobie miłości otwartej na płodność małżeński akt zostaje rozbity na części, a sama płodność sprowadzona jest do wymiaru czysto biologicznego.

  1. Niszczy rodzinę

Niszczące nie tylko małżeńską miłość, ale też rodzinę skutki stosowania procedury in vitro, wyraźniej dostrzec można w sytuacji zapłodnienia heterogenicznego, czyli materiałem genetycznym niepochodzącym od jednego czy nawet obojga małżonków. W takim układzie naruszona zostaje biologiczna integralność rodziny, zerwana zostaje też więź między rodzicielstwem biologicznym a wychowawczym. Sytuacja taka wymusza następnie prawne redefinicje macierzyństwa i ojcostwa. Rodzi ponadto istotne pytanie: czy możemy rozdzielać biologię, prawo i wychowanie? Jak bardzo jest to poważne pytanie świadczą opublikowane na utworzonej w tym celu stronie internetowej świadectwa. W jednym z nich możemy przeczytać:

Kiedy miałem 21 lat, odkryłem, że moim biologicznym ojcem była próbówka z zamrożoną spermą i etykietką »C11«. To był potężny szok. Przez całe kończące się dzieciństwo cementowały się więzi z moim tatą. Nie mogłem myśleć o nim jako o kimś, kto nie jest moim ojcem, a jednocześnie wiedziałem, że jesteśmy sobie obcy. Moja tożsamość została rozdzielona. Jej aspekty biologiczny zostały przecięte. W miejscu, gdzie otrzymałem moje genowe dziedzictwo, ujrzałem naczynko nasienia w jakimś chłodnym magazynie. Opłakiwałem tę ludzką twarz ukrytą za próbówką, której nie poznałem, i może nigdy nie poznam. To trochę tak, jakby matka opłakiwała dziecko, którego nigdy nie mogła mieć.

Przykład ten dramatycznie unaocznia sygnalizowany wyżej problem oderwania rodzicielstwa od sfery biologicznej. W związku z tym rodzi się niebezpieczeństwo rozmycia więzi rodzinnych w ogóle. Zasadne jest zatem postawione przez prof. Roszkowskiego w podręczniku do „HiT” pytanie o to, kto będzie kochał „wyprodukowane” metodą in vitro dzieci, jeżeli procedura ta tworzy sytuacje, w których człowiek może mieć trzy matki (dawczynię komórek, czyli matkę genetyczną, tę, która go urodziła, czyli biologiczną, ale też matkę społeczną, czyli tę, która za wszystko zapłaciła i podjęła trud wychowania) i dwóch ojców (genetycznego i społecznego). Poruszony przez historyka problem bardzo dobrze oddaje historia urodzonego w stanie Ohio w 2009 r. dziecka. Jego matką biologiczną, czyli tą, która urodziła, była Carolyn Savage z Ohio. Gdy w ósmym miesiącu ciąży okazało się, że implementowano jej obcego genetycznie zarodka, rodzina Savage ustaliła, że po odnalezieniu biologicznych rodziców dziecko do nich powróci. Tak też się stało. – „Będziemy o nim myśleć do końca życia” – wyznała w mediach Carolyn.

  1. Dziecko traktowane jest przedmiotowo

Nierzadko pojawiający się w dyskusji o metodzie sztucznego zapłodnienia argument, że „rodzice mają prawo do dziecka” pokazuje uprzedmiotowienie człowieka, który staje się środkiem osiągnięcia celu, jakim jest zrealizowanie „uprawnienia rodziców do posiadania potomstwa”. Tymczasem dziecko powinno być traktowane jako cel sam w sobie. Przeszkodą w realizacji tego celu jest choćby poświęcenie życia stworzonych w trakcie procedury in vitro zarodków. Ogromne koszty ludzkie na bardzo wczesnym etapie rozwoju człowieka powinny rozstrzygać ostatecznie dylemat, przed którym stoją małżonkowie pragnący realizować się jako rodzice. Świadomość strat, jakie się z tym wiążą, nie powstrzymuje jednak par przed korzystaniem z oferty „in vitro biznesu”.

Popyt rodzi ponadto podaż w postaci usług surogatek, czyli kobiet, które noszą w swoim łonie obce genetycznie dzieci. Jedną z pierwszych w Polsce „zastępczych matek”, która otworzyła firmę pośredniczącą w szukaniu „surogatek” była Elżbieta Szymańska. W rozmowie z Renatą Kim na łamach dziennik.pl mówiła: „Można sobie w głowie zakodować, że to nie jest moje dziecko, że ja chcę tylko komuś pomóc. I w żadnym wypadku z tym dzieckiem się nie wiązać”. Na pytanie dziennikarki, czy jest inkubatorem, Szymańska odpowiedziała krótko: „tak”.

Konsekwencje takiego podejścia bywają tragiczne. Głośna w Polsce swego czasu była historia zastępczej matki, która postanowiła zabić noszone od 9 miesięcy pod sercem dziecko, ponieważ jego „rodzice” nie wywiązali się z zawartej wcześniej między stronami umowy. Podobnie zatrważające są pojawiające się sporadycznie wiadomości o przymuszanych przez „zleceniodawców” do aborcji surogatek. O takim zdarzeniu rozpisywały się media, gdy na światło dzienne wyszły szczegóły sprawy trojaczej ciąży pewnej surogatki, którą „ojciec dzieci” przymuszał do aborcji jednego z trojaczków. Przypadek ten skomentowała w mediach Ewa Kowalewska, dyrektor Human Life International Europa następująco:

Współczesny liberalny świat tak właśnie patrzy na dziecko. Chcę mieć dziecko, to sobie kupię. Nie chcę, to je usunę. Broń Boże nie powiem prawdy, że je zabiję. Mamy jeszcze jeden aspekt: co to znaczy, że jakiś mężczyzna zamówił dziecko? Dlaczego nie małżeństwo bezpłodne? Kim jest ten mężczyzna? Czy on żyje z drugim mężczyzną i dlatego nie chce tego powiedzieć głośno i zamówił sobie dziecko, i że jest to para jednopłciowa? Bardzo prawdopodobne. Jest tutaj bardzo dużo pytań, na które nie ma w zasadzie odpowiedzi.

Sytuacje takie są możliwe, ponieważ kliniki sztucznego rozrodu oferują swoje „usługi” już nie tylko bezpłodnym małżeństwom, ale też homoseksualnym parom czy osobom samotnym, które „bardzo pragną dzieci, ale nie mają z kim”. W ten sposób argumentował Jeff Walker, homoseksualista, który w rozmowie z CNN przyznał, że choć ma świadomość, iż samotne rodzicielstwo nie do końca odpowiada warunkom, w jakich powinno wychowywać się dziecko, to przyjął, że świetnie sobie z tym poradzi. Urodzenie dla niego dziecka powierzył obcej kobiecie wynajętej przez bostońską agencję zajmującą się tego typu pośrednictwem. O podobnie kuriozalnej sytuacji informowały nas media w 2011 r., gdy na świat przyszły bliźnięta 58-letniej Carole Hobson. Pod sercem Brytyjski rozwijało się wprawdzie troje dzieci, ale jedno z nich Hobson poświeciła, czyli zabiła, by pozostała dwójka miała większe szanse na szczęśliwy poród.

Przywołanie kolejnych przykładów ukazujących, jak uprzedmiotowione zostało dziecko w procedurze sztucznego rozrodu pozwoliłoby lepiej unaocznić kontrowersyjność tej metody. Zamiast tego postawmy kilka ważnych pytań, które pomogą nam przybliżyć się do sedna rzeczy: czy prawo do posiadania potomstwa rzeczywiście ma charakter absolutny? ( art. 16 Deklaracji Praw Człowieka ONZ z 1948 r.); czy to, co jest możliwe dzięki rozwojowi techniki i medycyny, jest niezbędne dla wszystkich?; czy z tego, że medycyna daje dziś możliwość sztucznej prokreacji, wynika prawo do jej stosowania?;czy można odrywać poczęcie od aktu cielesnego i duchowego zjednoczenia życiowych partnerów, jeśli się uznaje, że prokreacja jest nie tylko aktem biologicznym, ale też osobowym?; czy chęć posiadania potomstwa daje moralne prawo do zastępowania czy wręcz niszczenia tego, co jasno określiła natura?; gdzie przebiega granica ludzkiej ingerencji w naturę? To tylko początek długiej listy problemów, na której powinno znaleźć się pytanie: kto będzie kochał poczęte w wyniku zapłodnienia in vitro dzieci w sytuacji, gdy metoda ta rodzi tak wiele nadzwyczajnych trudności?

Potrzeba odpowiedzi na te pytania staje się tym bardziej paląca, im bardziej zauważalny jest proces rozluźniania między odwiecznymi partnerami – seksem i reprodukcją, które przez wieki były nieodłącznie związane. Antykoncepcja pozwala dziś na seks bez rozmnażania, nowe techniki reprodukcyjne zaś na rozmnażanie bez seksu. Technika, medycyna oraz zmiany kulturowe, wkraczając w najintymniejszą sferę życia, niszczą fundamentalną dla ludzi jedność, poprzez którą, zgodnie z wolą Stwórcy, powstaje nowe życie. O tym, jak niezwykła jest to więź, jeśli chodzi o intymną relację sakramentalnych małżonków, świadczy cytat z twórczości C.S. Lewisa: „Cielesny aspekt małżeństwa jest z Bożego wyboru mistycznym obrazem zjednoczenia Boga z człowiekiem”.

 

Anna Nowogrodzka-Patryarcha

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(42)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie