Wydarzenia w departamencie Essone w regionie paryskim wywołały polemikę o istnienie we Francji stref bezprawia. Rząd twierdzi, że takich miejsc nie ma, ale policjanci proponują jego członkom spacer po ulicach przemieść bez ochrony.
Wszystko zaczęło się od bitwy stoczonej w Le Grande Borne, osiedlu pomiędzy miasteczkami Grigny i Viry-Chatillion. Patrolujący teren radiowóz został obrzucony przez grupę kilkunastu zamaskowanych młodzieńców butelkami z benzyną. Wysłany na pomoc patrol spotkał taki sam los, a ich samochód został podpalony „koktajlami Mołotowa”.
Wesprzyj nas już teraz!
Czterech policjantów zostało rannych, w tym dwóch ciężko. Wiadomo, że na tym terenie niszczone są miejskie kamery, które przeszkadzają handlarzom narkotyków, działającym w zorganizowanych bandach. Patrol policyjny jechał do takiego właśnie zgłoszenia.
Atak na policję wywołał burzę polityczną. Opozycja zażądała odwołania ministra spraw wewnętrznych Bernarda Cazeneuve, a związki zawodowe policjantów proklamowały rodzaj włoskiego strajku i zapowiedziały rezygnację z patrolowania niektórych terenów, ograniczając się do wyjazdów tylko w sprawie konkretnych wezwań. Premier Manuel Valls i MSW Cazeneuve odwiedzili kilka komisariatów departamentu Essone, by uspokoić nastroje.
Stwierdzenie ministra, że chodzi tu o „dziki atak” wywołało jednak kolejne polemiki. Zdaniem syndykatów policyjnych, nie chodzi tu o „dzikie” zamieszki, ale o zorganizowaną przestępczość, a być może nawet odwet za niedawną konfiskatę przez policję 62 kg marihuany.
Policjantom podpadł także premier. Związek zawodowy policjantów UNSA skomentował jego stwierdzenie o tym, że we Francji nie ma stref bezprawia, zaproszeniem członków rządu do przespacerowania się po Grande Borne bez asysty ochrony i funkcjonariuszy CRS.
Wszystkie policyjne syndykaty wezwały do milczącej pikiety przed komisariatami departamentu Essone na znak solidarności z rannymi kolegami. Podkreśla się niedostateczne działania ze strony rządu, który od lat minimalizuje zagrożenia na przedmieściach miast.
BUS