Myślę, że nie trzeba podróży do Jerozolimy aby uświadomić sobie sens Drogi Krzyżowej Pana Jezusa. W końcu wiara nie polega na dotykaniu, nawet jeżeli tego właśnie potrzebował św. Tomasz w Wieczerniku, gdy Chrystus poprosił go, aby włożył swe palce w Jego rany. Niewątpliwym jest natomiast fakt, że takie miejsc świętych „dotykanie” wiele w naszym życiu może zmienić, zweryfikować. Może również pomóc w zrozumieniu tego, co niewyobrażalne. Czegoś takiego, jak Via Dolorosa.
Ulica
Wesprzyj nas już teraz!
Zgiełk, ruch, mijające się ludzkie tłumy, stragany, handel, jakieś dzieci kopią piłkę, ktoś coś je, ktoś coś pije, muzyka ze sklepików, kakofonia dźwięków… Czy tak było wtedy? Tak, tylko jeszcze bardziej. Pan Jezus szedł tędy i w zasadzie nikogo to nie obchodziło. Każdy, jak dzisiaj, miał swoje sprawy, swoje życie i swoje problemy. On był tylko kolejnym spośród dziesiątków, setek podobnych mu skazańców, których rzymscy żołnierze przeprowadzali przez miasto na miejsce kaźni. Tak musiało być, bo obowiązywał wtedy zwyczaj, że wyroki wykonywać można było tylko poza murami miasta. A Góra Czaszki te dwa tysiące lat temu znajdowała się na zewnątrz bram Jerozolimy. Tak więc Chrystus dźwigał Krzyż i to Jego dźwiganie było ewidentnie niechcianą ingerencją w „normalne” życie ulicy. On przeszkadzał. Tak jak dzisiaj, z całym dystansem do tego porównania, przeszkadza nam – kierowcom przejazd ulicą karetki pogotowia. Trzeba zjechać na bok, może nawet się zatrzymać, zmienić swe przyzwyczajenia, swój codzienny pęd do… no właśnie, do czego?
Kiedy zatrzymałem się przy Stacji V, oparty o ścianę wtopionej w mur ulicy małej kapliczki franciszkanów, mogłem to, o czym piszę, obserwować dokładnie. Tutaj Via Dolorosa krzyżuje się z ulicą El-Wad (tak przy okazji, czy zwrócili Państwo uwagę na etymologię słowa „skrzyżowanie”?).
El-Wad to jedna z ważniejszych ulic kwartału arabskiego Starego Miasta, w którym obecnie znajduje się kilka pierwszych stacji Drogi Męki Pańskiej. Jak i niegdyś, pełno tutaj sklepów, straganów, ulicznych sprzedawców wszystkiego, co sobie zamarzysz; i nic dziwnego, że nade wszystko dominuje wokoło klimat wschodniego targowiska ze wszystkimi tegoż atrybutami. Dokąd przychodzisz jako kupujący lub choćby potencjalny nabywca, jesteś mile widziany, ale gdy okazujesz się tylko turystą bądź tylko i aż pielgrzymem, to uważają cię za intruza po prostu.
Ale oprócz owego „normalnego” życia, w które ingerował korowód skazanego na ukrzyżowanie, była też widownia tej ulicznej i rozłożonej na stacje egzekucji. Takich widzów nigdy nie interesują uczucia – ani tego, który ma umrzeć, ani jego bliskich, ale przede wszystkim „nakręca” ich ów rozgrywający się na żywo „teatr okrucieństwa”. Nie brak tego i dzisiaj przy jakimkolwiek ulicznym wypadku, którym w nieskończoność napawają się telewizje i fotoreporterzy. Tam, wtedy, w wąskich uliczkach Jerozolimy, nie pojawił się żaden wóz transmisyjny, nie błyskały flesze rejestrując każdy upadek Chrystusa, każdą kroplę krwi… Tam ciekawscy musieli to zobaczyć na własne oczy i każdy z nich chciał być jak najbliżej akcji. Wyobraźmy to sobie. Mali ulicznicy wciskają się między dorosłych nie zważając na okrzyki oburzenia, a nawet kopniaki. Dorośli przepychają się, wspinają na palce, tłoczą, wręcz tratują się, a przy tym wszystko głośno komentują.
Wszyscy oni depczą po brukach ulicy, pośród różnych gnijących i oślizłych odpadków. Ludzie stają na progach domów, jakichś murkach, wspinają się na schody i poręcze, spychają z nich. Inni z każdego okna, z platform dachowych spoglądają na przewalające się pod nimi morze głów i Krzyż. A tam, na dole żołnierze wrzeszczą i rozdają razy harapami na lewo i prawo, bo inaczej nie utorowaliby drogi dla Człowieka dźwigającego belkę Krzyża, na którym ma być zabity.
Chrystus musiał być już krańcowo wycieńczony, kiedy setnik zdecydował się na to, że trzeba skazańcowi pomóc, bo nie tylko, że nie dojdzie na miejsce kaźni, ale nawet nie dojdzie do bram miasta. I wtedy z tłumu żołnierze wyciągnęli niejakiego Szymona z Cyreny.
Spotkania
Bardzo mnie boli dzisiejsze mijanie się ludzi na ulicy. Ich zasłanianie się elektronicznymi zabawkami. Ocieramy się o siebie, a jesteśmy sami. A najtrudniej zobaczyć czyjeś oczy. Metro jest takim niemal wzorcowym przykładem cywilizacji zatomizowanego świata ludzi. Tam, na Via Dolorosa też miałem problem z zobaczeniem ludzkich oczu. Stałem obok V Stacji Drogi Krzyżowej i myślałem o tym człowieku z Cyreny, który wziął na swe ramiona Krzyż Chrystusa – nasz Krzyż. I przypomniałem sobie scenę z „Pasji” Mela Gibsona, kiedy to oczy Szymona spotkały się z oczami Pana Jezusa. Tak – to spojrzenie zmieniało wszystko. To spojrzenie tam, na tej Drodze Łez było darem wyjątkowym, takim zatrzymaniem całego świata na jedną chwilę, taka Boża „stop-klatka”. Ale niejedyna przecież.
Odwracam głowę w prawo. Ponad przewalającym się tłumem widzę oddaloną nie więcej jak o 30 metrów bramkę ormiańskiego kościoła pw. Matki Boskiej Bolesnej. Płaskorzeźba nad wejściem ukazuje spotkanie Pana Jezusa z Jego Matką. To Stacja IV. Matka i Syn – nie wymądrzajmy się – Oni na siebie patrzą. Czy to najważniejsze spotkanie na tej drodze? A może równie ważne jak to, podczas którego Pan Jezus pozostawił nam wszystkim swój wizerunek utrwalony na chuście kobiety ocierającej mu twarz? Odwracam głowę w lewo – Via Dolorosa zaczyna tutaj wyraźnie piąć się do góry. Widać przed nami jakieś stopnie i widać, jak ulica zanurza się pod łuki domów i przykrywające ją dachy. Ale zanim wejdziemy w ten uliczny ciemny korytarz, który kończy się dopiero tuż przed Bazyliką Grobu Świętego, zatrzymamy się w tym miejscu, gdzie św. Weronika, nim przykryła twarz naszego Pana swą chustą, przez chwilę mogła popatrzeć prosto w Jego oczy. Veraicon był darem niebywałym, ale to spojrzenie czymś o niebo (o Niebo!) większym.
A potem było jeszcze jedno spotkanie i jeszcze jedna lekcja, jakiej nam udzielił Pan Jezus. To Stacja VIII. Dzisiaj to miejsce oznaczone jest wmurowanym w ścianę prawosławnego greckiego klasztoru kamiennym słupem, którego widzimy tylko dolną stopę z adekwatnym napisem. Wedle tradycyjnych przekazów jest to słup, przy którym Pan Jezus był ubiczowany. W czasach rzymskiej okupacji Palestyny istniały kobiece stowarzyszenia, których zadaniem była opieka i pomoc ludziom idącym na stracenie. Kobiety m.in. zachowywały się tak, jak płaczki na pogrzebach, czyli uderzały się na znak żałoby w piersi i głośno zawodziły. Pan Jezus nie tylko popatrzył im w tym miejscu w oczy tak, że zamilkły, ale zdołał zdławionym męką głosem powiedzieć owe znamienne i tak samo jak wtedy, również dzisiaj aktualne słowa: „Córki Jerozolimskie! Nie płaczcie nade mną; ale same nad sobą płaczcie i nad dziećmi waszymi. Bo oto idą dni, w których będą mówić: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy poczną mówić górom: Padnijcie na nas! A pagórkom: Przykryjcie nas! Albowiem, jeśli to na zielonym drzewie czynią, cóż na suchym będzie?”
Tomasz A. Żak
Czytaj także:
Najdonioślejszym, wręcz niewyobrażalnym dla nas cudem Pana Jezusa było Odkupienie. Nic więc dziwnego, że od dwóch tysięcy lat za najważniejsze miejsce pielgrzymkowe chrześcijan uznawana jest Bazylika Grobu Pańskiego w Jerozolimie, gdzie możemy dotknąć skały Golgoty, kamienia namaszczenia czy samego grobu Odkupiciela. To tam przecież dokonało się nasze Zbawienie. Dokonało na drodze pełnej bólu i cierpienia największego z możliwych.