18 lipca 2012

Sprawa Jugendamtów: polskie państwo nie dba o swych obywateli

(Fot. A. Chełstowski/Forum)

Sąd w Bytomiu odmówił deportowania za Odrę dwójki polskich dzieci, chociaż niemiecki urząd rości sobie prawo do dysponowania ich losem. Tym razem skończyło się – przynajmniej na obecnym etapie – dobrze, ale ta absurdalna już na pierwszy rzut oka sprawa nie jest przecież wyjątkowa?

– Problem jest duży i wciąż rozwojowy, warto sięgnąć do jego początków. Jedynymi osobami na naszym szczeblu państwowym, które zainteresowały się kłopotami polskich rodzin z Jugendamtami byli: śp. prezydent Lech Kaczyński, była minister spraw zagranicznych Anna Fotyga i premier Jarosław Kaczyński. Organizowaliśmy spotkania z rodzinami, którym Jugendamty odebrały dzieci. Staraliśmy się od dawna nagłaśniać ten proceder, poruszaliśmy go m.in. w Parlamencie Europejskim, ponieważ istota problemu odnosi się do prawa niemieckiego. Zresztą, podobne konflikty dotyczą i innych kwestii: roszczeniowych bądź odszkodowawczych za mienie pozostawione przez Niemców. Rzadko zdarzało się, by we wszystkich tych spornych, polsko-niemieckich sprawach sądy przyznawały rację naszym obywatelom. W dzisiejszym wyroku dostrzegam więc przełom. Aby jednak nasi rodacy częściej wychodzili zwycięsko z takich procesów, niezbędna jest państwowa doktryna i  logika państwa, które będzie w stu procentach chroniło polskiego obywatela. Potrzebna jest współpraca sądu z organami, które są w stanie, na przykład, wydać opinie o stratach moralnych, psychicznych, doznawanych przez dzieci w wyniku oddzielenia ich od rodziców, określić rodzaj i siłę więzi łączącej je z rodzicami. Tutaj chodzi o zwykłą przyzwoitość państwa. Jeżeli zapadł wyrok na naszą korzyść, wyrok oddalający roszczenia Jugendamtu, jest to bardzo dobry sygnał. Mam tylko nadzieję, że sędziowie, którzy w przyszłości będą rozpatrywali takie sprawy, wezmą przykład z sądu w Bytomiu.

Wesprzyj nas już teraz!

Jednocześnie chciałabym zwrócić uwagę, że nad Jugendamtami nawet w Niemczech nie ma kontroli żaden minister, ponieważ te urzędy są częścią poziomego układu polityczno-samorządowego. Ta archaiczna, powstała przed II wojną światową organizacja była już krytykowana przez ONZ i organizacje broniące wolności obywatelskich za to, że przekracza swoje uprawnienia. Mimo, że działalność Jugendamtów dotyczy wewnętrznego prawa Niemiec, w ich sprawie interweniowali wielokrotnie różni prezydenci dlatego, że niesprawiedliwe poczynania urzędów dotyczą także obywateli innych państw, chociaż wśród poszkodowanych tragicznymi w skutkach decyzjami najwięcej jest Polaków.

 

Jaka jest skala tego zjawiska?

– Skala jest bardzo duża. O tym zjawisku mówią raporty Unii Europejskiej, zdarzają się przypadki, że rodzice zmuszeni są wręcz do porywania własnych dzieci odebranych przez urzędników. I to pomimo, że problem dotyczy często osób wykształconych, jak to się mówi: „na poziomie”, tylko mieszkających i pracujących w Niemczech. W przypadku małżeństw mieszanych w grę wchodzi jeszcze zderzenie z interesami obywatela niemieckiego. Problem dotyczy również samotnych matek, którym dzieci odbierane są pod byle pretekstem. Nie chce się wprost wierzyć, gdy czyta się sentencje wyroków wydawanych przez niemieckie sądy. Nawet nauka języka polskiego bywa tam zakazywana, bo rzekomo źle wpływa na wychowanie dziecka. Zdarza się, iż nie można śpiewać w chórze, uczyć się religii – to wszystko jest niezgodne z prawem, bo gdy mieszka się na terytorium Niemiec, powinno się wychowywać potomstwo w duchu niemieckim.  Rodzice odebranych przez Jugendamty dzieci nie mogą widywać ich latami, nie mogą swobodnie z nimi rozmawiać, spotkania zaś, jeśli już do nich dochodzi, odbywają się pod ścisłą kontrolą.

To się dzieje cały czas, a żeby ten stan rzeczy zmienić potrzebna jest ogólnopaństwowa doktryna, zaangażowanie rzecznika praw dziecka i w ogóle państwa jako takiego, byśmy nie spotykali się z argumentem (a już takie się pojawiają), że Polska najszybciej spośród wszystkich państw europejskich wydaje swoich obywateli pod obce jurysdykcje. Dotyczy to zresztą nie tylko Jugendamtów, ale i również spraw odnoszących się do konwencji haskiej. Zarówno wymiar sprawiedliwości, jak i inne organa zajmujące się kwestiami rodzinnymi oraz opieką społeczną winny posiadać instrumenty, by nad własnymi obywatelami roztaczać jak największą opiekę.

 

Czy obecnie nasze państwo w ogóle zajmuje się tą kwestią, czy też pozostaje wobec niej zupełnie obojętne?

– Dzisiejszy wyrok to jeden z niewielu przypadków, gdy rozstrzygnięcie sądu jest pozytywne dla strony polskiej, chociaż, oczywiście droga prawna nie jest jeszcze wyczerpana i niemiecki urząd zapewne skorzysta  z procedur odwoławczych. Niemniej, tego typu spraw nikt ze strony naszego państwa nie monitoruje, nie kontroluje.  Uczestniczyłam jako „osoba zaufania publicznego” w procesach odnoszących się do konwencji haskiej czy Jugendamtów i muszę powiedzieć, że jest to doświadczenie traumatyczne. Te procesy ciągną się długimi miesiącami, a sprawy nie dotyczą tylko tego, gdzie dziecko będzie przebywać, ale i, na przykład pozbawienia praw rodzicielskich.

Musimy zatem wypracować wewnętrzne przepisy, które będą określały, jak reprezentanci naszego państwa na rozmaitych jego szczeblach mają interpretować międzynarodowe przepisy, konwencje ratyfikowane przez Polskę, by skutecznie chronić swoich obywateli. To powinno być normą. Tak robią Niemcy, tak robią inne kraje, śmiem twierdzić natomiast, że u nas to szwankuje. Bywa, że matki szukające u polskich instytucji pomocy nie są w stanie w ośrodkach pomocy społecznej nawet zdobyć opinii, wskazującej na fakt, że dziecko powinno pozostać z matką. Zdarza się, iż odbiera się dziecko polskiej matce i wywozi do ojca, który nie potrafi się z nim porozumieć, bo dziecka niemalże nie zna. Dochodzi do tragedii, których nie sposób nawet opisać w krótkiej rozmowie.

 

Proces, w którym bytomski sąd rozstrzygnął na korzyść strony polskiej dotyczy akurat przypadku, w którym oboje rodzice są Polakami, a dzieci zostały im zabrane przez urzędników z powodu rzekomej biedy. Jakie jeszcze powody służą Jugendamtom za pretekst do rozbijania rodzin?

– Powodem może być, na przykład fakt, że wychowuje się dziecko w „zbyt dużej” styczności z kulturą polską. W niektórych wyrokach zabraniano rozmów z dzieckiem w języku polskim argumentując, że jeżeli mieszka się w Niemczech, to należy rozmawiać po niemiecku. Zdarzało się, że Jugendamty interweniowały na podstawie donosów albo wymyślonych pretekstów (np., że  dzieci są źle traktowane albo sąsiadka słyszała w danym domu krzyki). Jeżeli ktoś jest na tyle przytomny, że nie pozwolił sobie odebrać dzieci, gdy urzędnicy wkroczyli do domu z interwencją, może jeszcze coś wskórać, ale gdy Jugendamt dzieci już zabierze, rodzice stają się niejednokrotnie bezradni. Na dodatek zaś, już w trakcie trwania takiej sprawy urząd może wytoczyć tym samym rodzicom kolejne procesy, oprócz tego, w którym chce udowodnić, że dzieci są źle traktowane. Jeżeli, na przykład rodzic nie dostosowuje się do warunków postawionych przez Jugendamty, łamie wydane przez nie zakazy, wówczas przejście całego procesu odwoływania się we wszystkich instancjach staje się dla rodziców niemożliwe z powodu olbrzymich wydatków finansowych, nie mówiąc już o dramatycznych przeżyciach psychicznych. A sądy są bezwzględne i przyznają rację przede wszystkim stronie niemieckiej. Jest to ogromny problem, który staraliśmy się stawiać w Parlamencie Europejskim, jednak Niemcy blokowali te kwestię na każdym szczeblu. Powstał nawet raport, na podstawie którego rozgorzała dyskusja w PE, ale po kolejnych wyborach ona ucichła. Tak naprawdę, należałoby jednak do tego tematu wrócić.

 

Czy tego typu polityka niemieckiego państwa dotyczy przede wszystkim mniejszości narodowych, czy też jest równie bezwzględna wobec rodzin niemieckich?

– Dotyczy rodzin niemieckich, a także Austriaków i innych narodowości, ale – jak wspomniałam – Polaków dotkniętych tego typu represjami jest najwięcej. Powstają nawet stowarzyszenia grupujące pokrzywdzonych, dochodzi do drastycznych sytuacji, na przykład porywania dzieci, czy ukrywania się rodziców. Zdarza się to też w przypadku rodzin niemieckich. Oczywiście, działalność tego urzędu ma też i swoje dobre strony, zabezpiecza on w niektórych sytuacjach dobro dzieci, ale nie o tym teraz mówimy. Chodzi o ewidentne przypadki łamania, niszczenia rodzin, o działanie na niekorzyść obcokrajowców, o – że zacytuję ludzi, którzy padli ofiarą tego systemu – germanizowanie i niszczenie ludzi mieszkających w Republice Federalnej Niemiec. Kto tego nie doświadczył, nigdy do końca nie zrozumie. Mam styczność z tymi, którzy taką traumę przeszli. Proszę mi wierzyć, są to niejednokrotnie sytuacje wręcz nie do pomyślenia.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał: Roman Motoła

 

Dorota Arciszewska-Mielewczyk jest prezesem Powiernictwa Polskiego, posłanką PiS, należy do sejmowych komisji: Spraw Zagranicznych oraz Mniejszości Narodowych i Etnicznych.

 

Zobacz także:

 

http://www.pch24.pl/bytom–wniosek-jugendamtu-odrzucony–dzieci-zostaja-w-polsce,4335,i.html

 

http://www.pch24.pl/jugendamty-odebraly-rodzicom-niemal-40-tys–dzieci,4147,i.html

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie