Nagłośniona przez media sprawa rzekomo zgwałconej przez wujka 14-latki pokazuje typową dla aborcjonistów strategię kłamstw i manipulacji w walce o legalizację aborcji. Wobec dominującej narracji przeciwników życia domagających się śmierci poczętego w wyniku gwałtu dziecka zabrakło jednoznacznej odpowiedzi Tomasza Terlikowskiego, który w podobnych sytuacjach zwykł przypominać, że dzieciobójstwo jest niedającym się niczym usprawiedliwić złem. Zamiast tego, nieznający ujawnionych później przez prokuraturę szczegółów publicysta postulował, żeby Ministerstwo Zdrowia przygotowało listę placówek, gdzie można dokonać legalnej aborcji. Jak ta wypowiedź Terlikowskiego ma się do sformułowanych przez niego tez, zawartych w książce pt. „Prawo do życia. Zdradzona nadzieja” i gdzie leży granica uprawiania publicystyki katolickiej przez myśliciela deklarującego publicznie swoją wiarę?
„Są książki, które naprawdę zostają na długo” – tak zaczyna się jeden z facebookowych postów Tomasza Terlikowskiego. Pozycją książkową, którą znany publicysta wskazał, była „Pieśń koguta” Viktora Fischla. O publikacji tej wcześniej nie słyszałam, ale skoro poleca ją człowiek tak oczytany, zapewne warto się z nią zapoznać.
Rzeczywiście są książki, które zostają na długo. Takie dzieło wpadło mi ostatnio w ręce przy okazji domowych porządków. Wydana w 2007 r. książka Tomasza Terlikowskiego pt. „Prawo do życia. Zdradzona nadzieja” ukazuje kulisy dramatycznej walki o prawo do życia „od poczęcia do naturalnej śmierci” w Konstytucji RP, jaka stoczyła się na polskiej scenie politycznej w latach 2006-2007. Zainicjowana przez Ligę Polskich Rodzin, ówczesnego koalicjanta sprawującego rządy PiS, batalia pro-life zakończyła się fiaskiem, ponieważ dla będących w tym czasie u władzy braci Kaczyńskich ważniejszy od życia nienarodzonych okazał się tak zwany „kompromis”.
Wesprzyj nas już teraz!
Dla nieobojętnych na dokonującą się w majestacie prawa zbrodnię dzieciobójstwa publikacja ta stanowiła cenne źródło informacji, jako że ponad dość szczegółową relację tamtych wydarzeń autor zawarł w niej spójną argumentację na rzecz ochrony życia, odwołując się nie tylko do nauczania Kościoła, ale też do rozumienia człowieczeństwa wynikającego z antropologii opartej na osiągnięciach nauk szczegółowych.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Zaprezentowana w pracy Terlikowskiego narracja znacząco odbiega o tej, jakiej się podjął w sprawie rzekomo zgwałconej przez wujka 14-latki z niepełnosprawnością intelektualną, której szpitale na Podlasiu rzekomo odmówiły wykonania aborcji, powołując się na „klauzulę sumienia”. Po czasie okazało się bowiem, że nagłośniona przez FEDERĘ historia dotyczyła wykorzystanej seksualnie przez bliską osobę 24-letniej kobiety, która – jak relacjonowała interia.pl, powołując się na rzecznika praw pacjenta Bartłomieja Chmielowca – „29 grudnia ub.r. w trzy godziny od wydania przez prokuraturę zaświadczenia o możliwości wykonania legalnej aborcji miała przeprowadzony taki zabieg w jednym z warszawskich szpitali”. Jak czytamy dalej, „Wcześniej odbyła się konsultacja psychiatryczna i konsylium, po którym specjaliści ocenili, że pacjentka jest świadoma tego, co chce zrobić, ma możliwość pokierowania swoim losem i taki zabieg może się odbyć. Następnego dnia pacjentka opuściła szpital – powiedział Chmielowiec”.
Nieznający ujawnionych później przez prokuraturę szczegółów Terlikowski skomentował w mediach społecznościowych sprawę, m.in. odnosząc się do medialnej i politycznej nagonki na podlaskich lekarzy, którzy mieli jakoby powoływać się na „klauzulę sumienia” (informacja niepotwierdzona przez ministerialną kontrolę). Problem ciążącego na dyrekcji szpitala obowiązku informacyjnego w przypadku odmowy przez placówkę wykonania legalnej aborcji publicysta postulował rozwiązać przygotowaniem przez Ministerstwo Zdrowia listy placówek, „gdzie w tego rodzaju sytuacjach można skierować pacjentkę”.
Podniesiona przez katolickiego pisarza kwestia jest dość istotna, z tym, że na władzach szpitala nie ciąży w rzeczywistości obowiązek informacyjny. Taki wymóg wprawdzie próbowano do ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty wprowadzić, został on jednak odrzucony przez Sejm w dniu 28 maja 2020 r. Jako że polskie prawo dopuszcza możliwość dokonania aborcji w sytuacji, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety oraz gdy powstała w wyniku czynu zabronionego (gwałt, kazirodztwo), to na organach władzy publicznej – jak wskazał Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 7 października 2015 r. – spoczywa obowiązek informacyjny.
W tym kontekście bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie, czy pracujący we wzmiankowanych przez Trybunał organach państwowych urzędnicy mają prawo powołać się na „klauzulę sumienia”. Opublikowanie takiej listy pośrednio prowadzić będzie do nieakceptowalnego etycznie skutku. Zatem jedynym sensownym rozwiązaniem byłoby – jak się zdaje – wykreślenie z polskiego prawa przesłanki dającej możliwość zabicia poczętego w wyniku czynu zabronionego dziecka.
I takiej odpowiedzi należało się spodziewać po autorze książek pt. „Prawo do życia. Zdradzona nadzieja” i „Agata. Anatomia manipulacji”. Zamiast tego, oprócz słabej obrony „klauzuli sumienia”, przypomniano nam problem krzywdzonych seksualnie chorych dzieci. Jak mogliśmy przeczytać dalej, chęć zaradzenia – ważnej skądinąd – kwestii połączyć może zwaśnione w temacie aborcji strony. Terlikowski w tym przypadku nie powiedział tego, co w podobnych sytuacjach zwykł mówić, i co niemal dwie dekady wcześniej napisał w książce pt. „Prawo do życia…”. Pragnę w tym miejscu przytoczyć zawarte we wspomnianej publikacji argumenty na rzecz ochrony życia, również w sytuacji, gdy kobieta zachodzi w ciążę w wyniku gwałtu, ponieważ w ostatnim dyskursie publicznym zabrakło wyraźnego głosu sprzeciwu wobec dominującej narracji zwolenników zabijania nienarodzonych dzieci.
Zatem, jeśli uznajemy za prawdę naukowy fakt, że początkiem człowieczeństwa jest moment poczęcia, to nie ma najmniejszego powodu, by prawodawca (który nota bene w Polsce zgadza się z tą definicją) przyznawał „licencję na zabijanie” ludzi w określonych okolicznościach. „Jeśli bowiem przyjmuje się” – pisał autor – „że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, to nie ma żadnej istotnej różnicy (poza kwestiami estetycznymi) między aborcją płodu, który lekarze uznali za upośledzony, a zabiciem już narodzonego, a w znacznym stopniu upośledzonego dziecka. Takie samo stanowisko trzeba zająć w przypadku dzieci poczętych wskutek gwałtu czy nawet takich, których istnienie zagraża zdrowiu matki (zdrowie i życie nie są bowiem wartościami równorzędnymi). Jedynym prawnym wyjątkiem, który uznać może zwolennik antropologii katolickiej jest sytuacja, w której zagrożone jest życie matki”.
Odmienna sytuacja rodzi rzeczywistość, w której jakaś część ludzi jest mniej wartościowa czy mniej godna obrony, niż inna grupa ludzi. Przyjęcie więc założeń antropologicznych, które różnicują wartość życia ludzkiego w zależności od jego wieku, stanu zdrowia czy pochodzenia (z tą ostatnią mamy do czynienia aktualnie) spycha prawo i moralność publiczną na równię pochyłą. Czyż nie z taką sytuacją mogliśmy się spotkać w zaprezentowanym w „Wiadomościach” TVP materiale Marcina Tulickiego (9.02.2023), w którym po informacji o zabiciu dziecka wykorzystanej seksualnie 24-latki padły słowa „nie ma więc mowy o żadnym odmawianiu pomocy”, przy czym „pomocą” miało być wykonanie aborcji?! Nikt z wypowiadających się w materiale nawet nie zająknął się o śmierci dziecka.
Świadomość, że polskie prawo, w niepełnym zakresie chroniące życie ludzkie, powoduje sytuacje zupełnie nie do pogodzenia z personalistycznym spojrzeniem na rzeczywistość powinna rodzić u każdego katolickiego publicysty, a także u konsekwentnie myślącego niewierzącego, potrzebę mówienia głośno o tym, że w majestacie prawa zabija się w Polsce niektórych ludzi i że to zabójstwo, niezależnie od okoliczności, jest złem, które nie może naprawić innego zła. Na taki głos zawsze mogliśmy liczyć i był nim Tomasz Terlikowski, który pisał na łamach omawianej publikacji, że państwo ma obowiązek chronić życie człowieka, nawet w sytuacjach tak dramatycznych jak przywołana, gdzie na szali położono nieporównywalne ze sobą dobra. Wprawdzie stanowiska tego nigdzie nie odwołał, to odniesienie się do mniej ważnych kwestii, a także podanie kontrowersyjnego rozwiązania, budzi pewne wątpliwości, co do jego rzeczywistego stanowiska w nagłośnionej przez media „sprawie zgwałconej przez wujka niepełnosprawnej intelektualnie 14-latki”.
Nie jest moją intencją wytykać Terlikowskiemu „zdrady”, „wolty”, „zaprzedania się salonowi”. Z tymi zarzutami pisarz spotkał się już wielokrotnie ze strony środowisk, z którymi przez wiele lat współpracował z racji prezentowanych ostatnio opinii, znacznie obiegających od głoszonych wcześniej poglądów.
Zastanawia mnie bardziej, gdzie leży granica uprawiania publicystyki katolickiej przez myśliciela deklarującego publicznie swoją wiarę. Poddanie w wątpliwość fundamentu nauczania Kościoła, jakim jest Dekalog, w tym przykazania „nie zabijaj”, zdaje się być tą swoistą granicą śmierci, po przekroczeniu której z not o autorze/autorce należałoby wykreślić przymiotnik „katolicki”. Czy Tomasz Terlikowski przekroczy ten „Rubikon”? Oby nie!
Anna Nowogrodzka-Patryarcha