11 sierpnia 2020

Środowiska LGBT marzą o „polskim Stonewall”

(Fotograf: Marek Lapis/Archiwum: Forum)

Figura Chrystusa obleczona w symbol grzechu sodomskiego, wulgarne bazgroły na świątyniach, parodia Mszy Świętej, obrzydliwe profanacje wizerunku Najświętszego Sakramentu, aureola Matki Bożej w barwach tęczy, przepełniony nienawiścią skowyt i mobilizacja na ulicach, wyzywanie funkcjonariuszy, skakanie po policyjnych pojazdach, organizacja marszów „równości” w najbardziej konserwatywnych zakątkach kraju. To wszystko nie przypadek. Tęczowi liczą, że w końcu komuś puszczą nerwy i dojdzie do rękoczynów. A wtedy dopiero się zacznie.

 

Nie udało się w Białymstoku. Policja wzięła sobie do serca troskę o maszerujących pod tęczowym sztandarem prowokatorów i zdecydowanie gorliwiej pacyfikowała zgromadzonych dużo tłumniej kontrmanifestantów. Nie pomogły kłamliwe zdjęcia ukazujące kobietę z zakrwawioną twarzą kiedy okazało się, że to nie przedstawiciel prześladowanej mniejszości, ale osoba z przeciwnej strony barykady. Nie udało się w Warszawie, Rzeszowie, Krakowie czy na Jasnej Górze. Nie pomógł Bart Staszewski z jego zuchwałymi tabliczkami o „strefach wolnych od LGBT” i kolportowanym na cały Zachód kłamliwym przekazie. Nie udało się Robertowi Biedroniowi robiącemu z jednej naklejki w krakowskiej knajpie histeryczne larum w europarlamencie. Nie udało się też Michałowi Sz. ps. „Margot” wyzywającemu od najgorszych stojącego przed nim funkcjonariusza policji.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Środowisko LGBT wciąż czeka na swojego „męczennika”. Oni chcą doprowadzić do polskiego Stonewall – taki hasztag już funkcjonuje w mediach społecznościowych. Chcą by policyjna interwencja – tak jak w 1969 r. w USA – (albo interwencja „mającego już dość” organicznego tłumu) doprowadziła do tragedii. By w mediach na całym świecie pojawiły się zakrwawione twarze, wideo z policjantami tłukącymi tęczowych aktywistów, a najlepiej – nie daj Boże – aby ktoś zginął.

Wtedy dopiero Rewolucja przyspieszyłaby jak nigdy dotąd. Na ulice polskich miast wyszłyby ociekające tęczą pochody solidarności, lewicowa prasa na całym świecie nie zostawiłaby na rządzących suchej nitki, eurokraci prześcigaliby się w „ostrości” i „stanowczości” kolejnych rezolucji wobec Polski, a strona konserwatywna zostałaby szybko uciszona w ramach autocenzury. Bo przecież ten cały cyrk zakończył się czyjąś śmiercią. Otrzymalibyśmy George’a Floyda i Charlottesville w jednym.

 

Liderzy pochodu

W tym roku o fotel lidera rewolucjonistów spod znaku Sodomy i Gomory walczą dwie postaci. Pierwsza – Bart Staszewski, autor słynnego już na całą Europę happeningu polegającego na przyczepieniu i sfotografowaniu tabliczek z napisem „strefa wolna od LGBT”. Manipulacja migiem obiegła (nie bez pomocy brytyjskich mediów tworzących materiały godne samej Leni Refienstahl) nie tylko zachodnią opinię publiczną, ale i unijne instytucje. Sam Bart wyrósł na tyle rozpoznawalną postać, że prezydent Andrzej Duda pragnąc zaprosić na rozmowę przedstawiciela społeczności LGBT zwrócił się do 30-letniego aktywisty.

 

Ale Bart to przedstawiciel „oficera sztabowego” tęczowej rewolucji. Walczy głównie za pomocą happeningu, filmów (nakręcił m.in. dokument Artykuł osiemnasty), czy organizując akcje przy pomocy zakładanych stowarzyszeń – np. Miłość nie Wyklucza. Rewolucja potrzebuje jednak kogoś z linii frontu. Potrzebuje żołnierza.

 

I właśnie na taką osobę wyrósł w niedawnym czasie Michał Sz.  – a jak sam się określa – kobieta o pseudonimie „Margot”. To on wziął udział w ataku na furgonetkę Fundacji PRO-Prawo do Życia i wraz z towarzyszami z kolektywu doprowadził do zniszczeń wycenianych na 6 tys. zł. Mateusz Sz. dotkliwie pobił też kierowcę i działacza pro-life, za co grozi mu do pięciu lat więzienia (nagrania z tego zajścia dostępne są w internecie). To właśnie za ten czyn, a nie – jak to przedstawia lewica na całym świecie – za poglądy, tożsamość płciową czy orientację seksualną – sąd, na wniosek prokuratury wyznaczył nad podejrzanym nadzór policyjny w postaci dwumiesięcznego aresztu.

 

Mimo to, środowisko LGBT ma już swojego bohatera i „męczennika”. W obronie prześladowanej „kobiety”, będącej lesbijką – wszak Michał ma dziewczynę – na ulice wypełzły setki, jak nie tysiące zawodowych i przekonanych rewolucjonistów. Sam Michał z premedytacją wykorzystuje otrzymane wsparcie i z zuchwałością godną posiadających immunitet polityków lżył policjantów, wyzywał ich najgorszymi wyzwiskami, bezczelnie poczynając sobie z nimi nawet w momencie aresztowania. Problem w tym, że Michałowi brakuje autentyczności. Krzysztof Bęgowski vel. Anna Grodzka przynajmniej robił sobie makijaż, przebierał się w damskie ciuszki i w ten sposób autoryzował swoje przekonania o zmianie płci. Rewolucjoniście ze squotu przy ul. Wilczej w Warszawie nawet nie chce się ubrać sukienki.

 

Bo cała sprawa z uważaniem się za kobietę na kilometr trąci fałszem. W internecie opublikowano film, gdzie Michał w jednym momencie całuje się nie tylko ze swoją dziewczyną, ale i z koleżanką (zapewne z kolektywu), a z jeszcze jedną dość mocno się przytula. Wypowiadając się przed kamerą w co drugim zdaniu używa męskiej formy osobowej („myślałem”, „wziąłem” itd.). Co więcej, obecna sytuacja stała się doskonałą okazją do zarobku, i skrzętnie to wykorzystano. Prowadzone przez kolektyw StopBzdurom (do którego należy Michał vel. Małgorzata) internetowe zbiórki uzyskały już blisko 200 tys. złotych. Jak widać nie brakuje pożytecznych idiotów sponsorujących kilku cwaniakom „życie jak w Madrycie”, ale i przekonujących – z pełną powagą –  społeczeństwu, w tym redaktorowi TVN-u, że Michał to tak naprawdę „Małgorzata”, tylko dlatego, że on się za nią uważa.

 

Ale czy naprawdę bojownicy domagający się „dyktatury miłości”, będącej w istocie walką o prawo do uprawiania seksu z każdym nie ponosząc za to żadnych konsekwencji społecznych (i nie tylko!) są w stanie „oddać życie za sprawę”? To oczywiste, że u idących pod sztandarem grzechu sodomskiego aktywistów próżno szukać poświęcenia godnego chrześcijańskich męczenników. Bożek seksu nie jest w stanie napełnić serca prawdziwym heroizmem. Skoro brakuje prawdziwych liderów z krwi i kości, trzeba szybko doprowadzić do sytuacji, gdzie w pewnym momencie, przypadkowo ktoś jako narzędzia w dyskusji użyje przemocy. Stąd pisane w  militarystycznym stylu manifesty „o wojnie”, „kontynuowaniu walki” czy zapewnienia o dalszych prowokacjach. Nie spoczną póki w sztuczny sposób nie wykreują własnego Stonewall.

 

 

Piotr Relich

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij