Trochę to niezwykłe, gdy sobie uświadamiam, że Teatr Nie Teraz jest rówieśnikiem NSZZ „Solidarności” i to prawie co do dnia. Te pierwsze miesiące istnienia Związku, ów „karnawał Solidarności”, to jednocześnie formowanie się mojego teatru. A kiedy 40 lat temu komuniści gwałcili odradzającą się Polskę wprowadzeniem stanu wojennego, to my mieliśmy już sporo do powiedzenia na scenie o tym, co wokoło nas się dzieje.
My i definicja
„Sztuka” i „stan wojenny”, dwa, zdawać by się mogło obce sobie pojęcia, a przecież od zawsze stoją koło siebie. Pojęcia niby oczywiste, ale może warto im się nieco bardziej przyjrzeć.
Wesprzyj nas już teraz!
Lubię stare definicje. Jest w nich prawda nie zakłócona żadną współczesną poprawnością czy partykularnym interesem. Encyklopedia Powszechna Orgelbranda w t. 11 z roku 1878 zaskakująco obszernie definiuje „sztukę”, m.in. takimi słowy:
Sztuka na równi z nauką i religiją jest jedną z trzech wielkich dróg ducha ludzkiego, dążącego ku ideałowi, ku absolutnej doskonałości i prawdzie.
A dalej, w tej definicji sprzed niemal 150 lat, mamy przypomnienie istoty misyjności sztuki:
Sztuka dziś stać musi na straży wyższych celów ludzkości, apostołować wyższe moralne ideje, tracące władze nad umysłami owładniętymi przez materyjalistyczno-pozytywny kierunek spółczesnej epoki. Słowem tendencyjno-dydaktyczny i satyryczny charakter przemaga dzisiaj nad czysto-estetycznymi celami, a sztuka demokratyzując się traci swą podniosłość, nadziemską aureolę.
„Stanów wojennych” dzieje świata znają niezliczoną ilość. Różnie się one nazwą, choć zawsze dla doświadczanych nimi są czymś wyjątkowy, są „stanem wyjątkowym”. Tymczasem, obiektywnie na to patrząc, jest dokładnie odwrotnie: „Pokój to zawieszenie broni pomiędzy dwiema wojnami”. Autorem tych słów jest Carl von Clausewitz. Niemiecki generał ma oczywiście rację – to „stan pokoju” jest wyjątkowym czasem pośród pasma wojen, które toczy człowiek. Niemniej, dla każdego z nas, normalnym zdaje się być życie bez wyczekiwania na jakiś „alarm bombowy”, na „walenie w drzwi kolbami”, na koksowniki na ulicach, na zamykanie w więzieniach i obozach za przynależność do jakiejś nacji czy za inne poglądy. A kiedy jednak przychodzą na nas te termina, to choćbyśmy rozumieli porządek świata, to i tak zawsze będzie to dla nas odstępstwo od normy, wyjątkowość i zamach na nasz „pokój”.
Każdy „stan wyjątkowy”, burząc „normalność”, musi dyscyplinować ludzi nakazami i zakazami egzekwowanymi przez służby mundurowe i nie mundurowe (tajna policja). Kiedy tego nie wystarcza, to rządzący (okupanci, agresorzy) używają wojska, które przejmuje władzę „na ulicach” i „w kamienicach”. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia we współczesnej Polsce i w roku 1926, i w 1939, i w 1944 i 1945, i w 1956, i w 1970, i w 1981, od 13 grudnia…
Wróg z kraju
Wszyscy, dla których Ojczyzna coś znaczy, znają słowa pieśni z roku 1939 rozpoczynającej się od frazy: „Dnia pierwszego września roku pamiętnego / Wróg napadł na Polskę z kraju sąsiedniego”. Pieśń powstała w pierwszych miesiącach II wojny światowej, a jej autorką była Julia Ryczer, pisząc to na cześć córki, która zginęła podczas niemieckiego bombardowania Warszawy. W sposób oczywisty nawiązałem do tej pieśni zaraz po 13 grudnia owego pamiętnego dla mojego pokolenia toku, a tekst, który powstał (pod oczywistym tytułem – „13 Grudnia”), zaczynał się tak:
Trzynastego grudnia roku pamiętnego
napadł wróg na Polskę… z kraju (…)
Nasza pieśń nie tylko opisuje napaść na Polaków, która nie przyszła z zewnątrz, ale przewrotnie i w satyrycznej formie opowiada o tym z perspektywy polskojęzycznych administratorów radzieckiego dominium, jakim był peerel. Wypowiadane / wyśpiewywane słowa włożone są w usta przedstawiciela junty Jaruzelskiego.
(…) telewizja kłamie i będzie kłamała
takie kłamstwo to nasza prawda cała
jeden do tysiąca ciągle na ich korzyść
lecz po naszej stronie czołgi
po naszej stronie nieśmiertelna myśl Lenina
i nie ważne jaka będzie cena
(…) chcesz się modlić słusznie
to ci jeszcze wolno
wśród nas są wierzący
choćby nawet w ORMO (…)
Teraz odwołajmy się do innego polskiego artefaktu kulturowego, czyli do film z roku 1947 pt. „Zakazane piosenki” w reżyserii Leonarda Buczkowskiego. To wybitne dzieło sztuki filmowej jest swoistą artystyczną antologią pieśni, piosenek i melodii wykonywanych i słuchanych w okupowanej przez Niemców Polsce (najczęściej właśnie satyrycznych, prześmiewczych), co zostało dramaturgicznie wkomponowane w akcję obrazującą życie ówczesnej Warszawy. (Pieśń Julii Ryczan również się tam pojawia.)
To filmem opowiedziane śpiewanie jest doskonałym świadectwem siły działań twórczych przeciwstawianych każdemu zniewoleniu człowieka. Można by rzec, że pieśni w takich wyjątkowych sytuacjach stają się orężem, bywa, że skuteczniejszym od broni prawdziwej. Na prawdziwą broń antidotum najdoskonalszym dla naszej psychiki jest sztuka prawdziwa. Ona nie tylko zdejmuje z wroga nimb potęgi, nie tylko „odstresowuje” ograbianych i poniżanych, ale – co najważniejsze – formuje niezłomną duchowość, bez której człowiek staje się niewolnikiem. A ten proces – stawania się niewolnikiem – zawsze przecież zaczyna się we własnej głowie. I jeżeli nie powiemy zniewoleniu: NIE, to przegramy.
Sztuka i Kościół
Kilkanaście dni przed 13 grudnia 1981 roku miał miejsce premierowy pokazu przedstawienia Teatru Nie Teraz pt. „Butelki”. Nikt wtedy nie myślał, że „za chwilę” granie tego spektaklu będzie niemożliwe, że naszą „karnawałową”, solidarnościową normalność przerwie stan wojenny. „Butelki” pokazywaliśmy w piwnicach tarnowskiego Muzeum Okręgowego w anturażu wystawy zabytkowych zwierciadeł, co było wtedy dodatkową metaforą patrzenia na siebie i na to, co za oknem. Scenariusz był oparty na własnych tekstach zespołu, a jego genezą była „prowokacja bydgoska” z wiosny 1981 r. Przedstawienie było rozedrganą emocjonalnie i inscenizacyjnie opowieścią o rozsypującym się świecie młodego Polaka – o świecie, w którym jedyną nadzieją może być wspólne świadome NIE. W finale spektaklu pojawiła się pieśń – tytułowa ballada o znamiennym refrenie:
Drzewa, pola, prawda, i fałsz,
deszcz, słońce i ludzie,
rzeczki, dolinki i górki
i wapnem bielony napis
– przeznaczone do rozbiórki.
Opisywanie rzeczywistości, pomoc w jej zrozumieniu, to wielka rola sztuki. Dzięki dziełom artystycznym łatwiej również zrozumieć przeszłość, a niejednokrotnie sztuka spełnia funkcje wyzwalające z różnych traum – na przykład stano-wojennych.
Wróćmy do definicji sztuki z Encyklopedii Orgelbranda i przypomnijmy, że „Sztuka na równi z nauką i religiją jest jedną z trzech wielkich dróg ducha ludzkiego, dążącego ku ideałowi, ku absolutnej doskonałości i prawdzie”. Mamy tutaj przywołaną triadę, która ma prowadzić człowieka do celu; do celu najważniejszego, wyznaczonego przez Stworzyciela.
Stan wojenny, rujnując Polskę na wielu poziomach, jednocześnie, na lat kilka przywrócił zagubiony w materializmie związek artystów z duchowością, z Kościołem (może trochę wedle starego przysłowia, że „jak trwoga, to do Boga”). I kiedy mówimy o sztuce lat 1981-1983, to nie możemy nie mówić o Kościele katolickim, jako azylu i jako mecenasie, czyli o tej funkcji Kościoła, która go najbardziej charakteryzowała w Średniowieczu. Dla wielu sytuacja ta było zaskakującym doświadczeniem w czas postępującej coraz szybciej w XX-tym wieku laicyzacji. Jednocześnie obecność w Kościele, współpraca z Kościołem, a przede wszystkim działania artystyczne na terenie Kościoła – wszystko to wtedy niejako nobilitowało społecznie. Dodajmy, że w czas stanu wojennego tylko w kościołach, czy w obiektach do Kościoła należących, możliwymi były artystyczne prezentacje, które poza tymi murami nie miały szansy zaistnienia, czy to ze względu na cenzurę, czy ze względu na tzw. zapis na jakiegoś twórcę czy zespół artystyczny.
Oświata czy apostolat
Charakterystyczny dla tego „przylgnięcia” ludzi sztuki do duchowości i ich wejścia w przestrzeń Kościoła, było przedsięwzięcie, które nazywano w skrócie – „Żytnia” (od ulicy w Warszawie, gdzie usytuowana była parafii Miłosierdzia Bożego). Twórcami tego projektu byli: historyk i krytyk sztuki – Janusz Boguckim oraz Nina Smolarz, poetka i fotografik. W czerwcu 1983 r., przez około dwa tygodnie, na Żytniej zrealizowano interdyscyplinarne przedsięwzięcie artystyczne – „Znak Krzyża”. To niezależne od władz zdarzenie pokazało, że tam właśnie, na „Żytniej”, znajduje się
centrum polskiej sztuki. Udowodniono, że sztuka może działać poza oficjalnymi strukturami państwa, a odbiorca/widz może otrzymać od artysty dokładnie to, czego potrzebuje człowiek – „wyższe moralne idee”.
Zaprezentowano działa plastyczne, fotograficzne i tzw. instalacje kilkudziesięciu artystów, a wśród nich (przytaczam tutaj tylko najbardziej znane nazwiska): Zdzisław Beksiński, Jerzy Bereś, Erazm Ciołek, Janusz Hermanowicz, Jerzy Kalina, Jerzy Nowosielski, Jerzy Puciata, Zofia Rydet, Teresa Tyszkiewicz). Zorganizowano również ekspozycje specjalnych kolekcji autorskich i tematycznych. Na przykład: „Czarna biżuteria” ze zbiorów Danuty Wróblewskiej, „Dzieje znaku krzyża w sztuce” autorstwa Andrzeja Kostołowskiego czy pokaz wytworów materialnych sztuki ludowej ze zbiorów Ludwiga Zimmerera. Był i teatr w czterech różnych odsłonach: widowisko plenerowe „Pasja” Romana Woźniaka i „Akademii Ruchu”; akcja światło-dźwięk „Soli Deo” autorstwa Juliana Raczko oraz dwa przedstawienie powstałe w oparciu o teksty Osipa Mandelsztama – „Wzlot” w wykonaniu poznańskiego Teatru Ósmego Dnia i „Spektakl” w wykonaniu Teatru Studenckiego ze Szczecina.
Były też wyświetlane filmy fabularne, a przez cały czas trwania projektu odbywały się wykłady i panele dyskusyjne. Oczywiście była i muzyka (czasami ubogacona recytacjami), był i śpiew: muzyka poważna (zespoły Krzysztofa Knittela i Tomasza Szredera), recital Stefanii Woytowicz, jazz (Stanisław Sojka) i gospel (chór „Music Market”), no i recital Przemysława Gintrowskiego z towarzyszeniem Zbigniewa Łapińskiego.
Takimi zdarzeniami Polska była bogata. Trochę wiemy o aktywności kulturowej Polaków w tamtym czasie, ale tak naprawdę jest to wiedza zatomizowana, czekająca wciąż na odkrycie i opowiedzenie. Przywołując artystyczne działania w czasie stanu wojennego najczęściej przytacza się przykłady z wielkich miast, głównie Warszawy, co i ja uczyniłem powyżej. Ale to o czym mówimy zdarzało się wszędzie, nawet w maleńkich miejscowościach, gdzie kreatorami polskości i duchowego oporu bywali ludzie dotąd anonimowi, a wśród nich często lokalni kapłani. Szukano prawdy i definiowano ją jak najdogłębniej duchowo, w kontrze do wszelkich form ogłupiania i zniewalania.
Niezależność artystyczna to taki paradygmat dla każdego artysty. W czas stanu wojennego niezależność oznaczała dbanie o interes Polski, a nie peerelu. To, że nasze wymarzone państwo było wówczas bardzo odległe, to nie przeszkadzało nam wierzyć, że nadejdzie. Inna postawa była traktowana jako zdrada. Jej reprezentanci byli bojkotowani w środowisku. Dzisiaj wielu twórców czasu stanu wojennego byłoby „w szoku” widząc, jak rozumiana jest wolność artystyczna w III RP.
Oddajcie Polskę Polakom
Cztery dekady temu jasnym było, że „oni” muszą nam oddać Polskę; było oczywiste, że wszyscy zdrajcy won; że nie ma kompromisu z wrogami Ojczyzny, sługusami okupanta. To właśnie wyrażały dzieła tworzone po 13 grudnia roku pamiętnego. Taką była pieśń Teatru Nie Teraz zatytułowana „Oddajcie Polskę Polakom”. Zacytujmy kilka wersów:
Nie jest to żadne lenno, nie jest to folwark sąsiada
Nikt was nie upoważnił, byście tu mieli władać (…)
(…) Złudną swą siłę i władzę na ludzkim postawiliście strachu
Na kłamstwie obłudzie przekupstwie, nawet na gospodarczym krachu
(…) A kraj ten już wielu pochował, nie przestraszy się wrony czy kruka
I choć dziś ty go zgwałcisz, to zapłaci pamięcią wnuka
A pamięć ta – bądźmy szczerzy – już teraz w każdym lustrze odbija
Wszystko co dziś zakłamiecie w nas nigdy nie przemija (…)
Jednak nie stało się tak, jak Polacy oczekiwali. „Oni” nie poszli won. Trudno również znaleźć przykłady tych, którzy ponieśli karę za zdradę narodu i służenie obcym. Transformacja ustrojowa nie okazała się zmianą rzeczywistą. W tym kontekście nie bez racji niektórzy nazywają III RP – peerelem bis. Ta sytuacja jest wielkim wyzwaniem dla świata sztuki: jak opowiedzieć Polskę dzisiaj? Jakie w tej opowieści miejsce dać czasom stanu wojennego?
Mury do obalenia
Jacek Kaczmarski, wielki polski poeta i pieśniarz jednocześnie, jest autorem songu, można rzec nawet – hymnu, który towarzyszył karnawałowi „Solidarności”, który był śpiewany też w stanie wojennym. Fenomen obecności tej pieśni wśród Polaków jest niezwykły. Wraca ona do nas w różnych stresowych sytuacjach, kiedy chodzi o walkę ze złem, mówiąc ogólnie. „Burząc” tą pieśnią mury, niewielu bojowników wolności dosłuchuje finałowego przesłania, kiedy to śpiewak po zwycięstwie zostaje sam…
Patrzył na równy tłumów marsz
Milczał wsłuchany w kroków huk
A mury rosły, rosły, rosły
Łańcuch kołysał się u nóg…
Trochę gorzko dobrnąć do takiej konstatacji, ale jakże nie powiedzieć prawdy po tych 40 latach. I jakże tu nie zacytować Józefa Mackiewicza:
Świat jest taki, jakim go sami robimy.
Tomasz A. Żak