11 września 2020

Starszy pan na usługach zła – kim jest i czego naprawdę chce Joe Biden?

(Fotograf: KEVIN LAMARQUE/Archiwum: Reuters)

Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych już 3 listopada. W walce o najwyższy urząd w tym państwie zmierzą się urzędujący prezydent, Donald Trump, oraz z ramienia Partii Demokratycznej, Joe Biden. O ile cnoty i wady tego pierwszego są dobrze znane, o tyle ten drugi – choć wydaje się umiarkowany – jest chyba najgorszym kandydatem na prezydenta, jakiego można sobie wyobrazić.

 

Amerykanie udadzą się 3 listopada do urn na wybory powszechne, ale nie wszystko zostanie przesądzone w tym właśnie momencie. Obywatele USA zagłosują bowiem jedynie na elektorów, a ci, przynajmniej teoretycznie, mogą jeszcze swoich wyborców „zdradzić” i zagłosować po swojemu. Kolegium elektorskie zagłosuje 14 grudnia na nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, a wybrany obejmie urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych 20 stycznia 2021 roku.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Sondaże dają przewagę Bidenowi. Ale niewielką. Zgodnie z przeprowadzonym w dniach 12-15 sierpnia badaniem CNN i pracowni SSRS, Demokratę poparłoby 50 procent Amerykanów, zaś Donalda Trumpa 46 procent. Oznacza to, że przewaga Bidena topnieje. W porównaniu z czerwcem jego poparcie spadło o 5 punktów procentowych, a poparcie Trumpa wzrosło o tyle samo. Obecnie przewaga Bidena niewiele przekracza zatem margines błędu wynoszący 3,7 procent. Jedno jest jednak pewne. Walka jest wyrównana, a zagrożenie wyborem Bidena – choć niekoniecznie się spełni – pozostaje realne.

 

Kim jest Joe Biden?

Joe Biden to z wykształcenia prawnik, lecz w praktyce zawodowy polityk. Urodzony w 1942, do Senatu trafił już w 1973 roku – jako jeden z najmłodszych senatorów w dziejach USA. Odtąd z izbą wyższą już się nie rozstawał – aż do objęcia funkcji wiceprezydenta w 2009 roku. Tę pełnił przez dwie kadencje. Wieczny polityk  i wieczny Demokrata – przez duże „D”. Związany z Partią Demokratyczną wraz z nią przechodził ewolucję polityczną. Ponadto Joe Biden deklaruje się jako katolik. Z naciskiem na „deklaruje się”.

 

(Nie)sprawność umysłowa?

Choć Joe Bidenowi nie sposób odmówić imponującego doświadczenia politycznego to należy wziąć pod uwagę jego wiek. Starość może być piękna, jednak wiążą się z nią pewne rodzaje ryzyka. Biologia jest nieubłagana, a 77-letni polityk nie stanowi tu wyjątku. Istnieją więc obawy, że w przypadku wyboru Biden nie będzie w stanie w pełni korzystać ze swego doświadczenia.

 

Krótko mówiąc – chodzi o jego umysłową sprawność. Niektórzy przeciwnicy polityczni i komentatorzy twierdzą, że wykazuje on objawy demencji lub przynajmniej innych problemów związanych z wiekiem i zdolnościami umysłowymi. Najlepszą metodą na zaprzeczenie tym pogłoskom byłoby wzięcie udziału w teście na demencję. Donald Trump wziął w nim udział w 2018 roku i wynik okazał się korzystny dla prezydenta. W efekcie pojawiły się wezwania, by w tego typu teście udział wziął Joe Biden. Ten jednak nie zamierza tego uczynić, co tylko wzmaga obawy podnoszone oczywiście głównie przez jego politycznych przeciwników.

 

Ale podnoszenie tego tematu nie stanowi, wbrew pozorom, chwytu poniżej pasa. Od prezydenta atomowego supermocarstwa można przecież wymagać sprawności umysłowej. Nawet na łamach lewicowo-liberalnego „Washington Post” Marc A. Thiessen twierdzi, że poruszanie tematu dotyczącego ewentualnej demencji starczej Joe Bidena jest uzasadnione. Choćby dlatego, że już w wieku 75 lat około 10 procent osób doświadcza demencji starczej lub podobnych problemów. Biden ma już 77 lat, a pod koniec kadencji będzie już po osiemdziesiątce. Ryzyko, że prezydent z racji zdrowotnych nie będzie zdolny do prawidłowego sprawowania swej funkcji jest więc realne.

 

Zauważmy też, że Ronald Reagan jeszcze podczas swej prezydentury cierpiał na chorobę Alzheimera. Biden zaś – jeśli wygra wybory – będzie  w momencie ewentualnego objęcia urzędu od Reagana znacznie starszy. Trudno więc dziwić się obawom związanym ze sprawnością umysłową przyszłego prezydenta. Demencja plus kody nuklearne to zabójcze połączenie. Zaskakuje zatem, że Demokraci postawili właśnie na tego człowieka. Dlaczego tak zrobili, pewności nie ma, ale jedno z wyjaśnień brzmi: stary Biden może okazać się spolegliwy w realizacji agendy Demokratów.

A jest to agenda ponura.

 

Mordować nienarodzonych w świetle prawa

Polega bowiem między innymi na forsowaniu radykalnej agendy aborcyjnej. Jak zauważył Grzegorz Górny na łamach portalu wpolityce.pl, komentując konwencję Demokratów z udziałem Joe Bidena i kandydatki na wiceprezydenta, Kamali Harris, „jeszcze nigdy w historii Ameryki nie było w wyścigu do Białego Domu bardziej proaborcyjnego tandemu. Zarówno on, jak i ona są zwolennikami aborcji do dziewiątego miesiąca ciąży”. Jednak postawa Bidena w tej mierze różni(ła) się znacząco od kandydatki na wiceprezydent Kamali Harris. Obecnie różnice te mają jednak charakter raczej historyczny. Wszak obydwoje popierają aborcję do 9 miesiąca ciąży. Jednak o ile Kamala Harris „od zawsze” fanatycznie wspiera postulaty aborcyjne, o tyle stanowisko Joe Bidena przeszło stopniową ewolucję.

 

Polityk ten zasiadł w senacie – jak już wspomniano – w 1973 roku i odtąd wielokrotnie opowiadał się za zwiększeniem ochrony życia. Pozostaje to spójne z deklarowanym (wciąż) przez niego katolicyzmem. Dopiero po długim czasie zmodyfikował swe poglądy. Gdy w 2008 roku kandydował na wiceprezydenta u boku Baracka Obamy, postulował prawo do mordowania nienarodzonych, lecz ograniczone. Dziś opowiada się za legalnością aborcji przez częściowe urodzenie. Pod względem aborcyjnego radykalizmu dorównał zatem w gruncie rzeczy Hilary Clinton – kandydatce na prezydenta z ramienia Demokratów w poprzednich wyborach.

 

Ewolucja poglądów deklarowanych przez Bidena obrazuje ewolucję całej Partii Demokratycznej. Z umiarkowanego ugrupowania, popieranego przez amerykańskich katolików (stanowiących w tym kraju mniejszość i być może stąd skłaniających się ku centrolewicy) stała się partią radykalnie i bezkompromisowo proaborcyjną. Jej twarzami są Michelle Obama, Bernie Sanders, Alexandria Ocasio-Cortez czy gubernator Nowego Jorku Andrew Cuomo (który 22 stycznia zatwierdził ustawę legalizującą aborcję w pewnych przypadkach nawet w 9 miesiącu ciąży!!!). W efekcie Partia Demokratyczna utraciła w znacznej mierze poparcie katolików.

 

Uzależnić gospodarkę od państwa

Joe Biden nie rezygnuje też z zakrojonych na szeroką skalę planów ekonomicznych. Jego plan „Build Back Better” („Odbudowujmy lepiej”) zakłada przeznaczenie 400 miliardów dolarów na zakupy produktów wytworzonych w Stanach Zjednoczonych (stal, cement czy beton). Nabywcą zostałby… rząd federalny nakręcający w ten sposób rozwój infrastruktury. Ponadto władze realizujące plan Bidena przeznaczyłby 300 miliardów dolarów na badania i rozwój (sieć 5G, sztuczna inteligencja, samochody elektryczne).

 

Celem jest walka z bezrobociem i zmniejszenie zależności Stanów Zjednoczonych od innych krajów – podaje portal Forsal. Skutkiem może jednak okazać się skrępowanie wolnej przedsiębiorczości i uzależnienie gospodarki od państwa. Trudno o zakrojony na szerszą skalę program interwencyjny. Zresztą sam Biden stwierdził, że „to będzie największe wsparcie badań i rozwoju oraz inwestycje od czasów drugiej wojny światowej”. Czyli quasi-socjalizm.

 

Zwycięstwo Joe Bidena oznaczałoby dalsze, być może jeszcze bardziej upowszechnione, mordowanie nienarodzonych w świetle prawa i wypychanie wolnej przedsiębiorczości przez państwo-Lewiatan. W dodatku starcowi grozi podatność na inne podszepty wierchuszki Demokratów o poglądach radykalnie wrogich prawu naturalnego. Sam zresztą te poglądy w znacznej mierze przejął. Ewentualne zwycięstwo Bidena to klęska podstawowych zasad cywilizacji zachodniej, takich jak tradycja, rodzina i własność. Mało tego!

 

Trudno się powstrzymać od konkluzji, że ta kampania wyborcza to wielka walka duchowa – pamiętając oczywiście o wszystkich wadach absolutnie dalekiego od ideału Donalda Trumpa. Z wielkiego momentu w historii Ameryki ale i w duchowej historii świata zdaje sobie z tego sprawę arcybiskup Carlo Maria Vigano, który zainaugurował na początku września krucjatę różańcową w intencji amerykańskich wyborów. – Módlmy się, by sidła zastawione w cieniu przez niewidzialnego wroga ujrzały światło dzienne a ci, którzy promują wadę i grzech oraz bunt przeciw przykazaniom Boga i prawom natury, zostali pokonani – podkreślał cytowany przez Life Site News bezkompromisowy hierarcha.

 

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij