Główny Urząd Statystyczny opublikował pełne dane za rok 2016 w kategoriach związanych z populacją, migracjami i przyrostem naturalnym. Polska w dalszym ciągu się wyludnia, ale pojawiły się szanse na poprawę sytuacji. Coraz więcej wskazuje na to, że bieżący rok może przynieść przełamanie w liczbie urodzonych dzieci. Sprawdziliśmy, czy czarne scenariusze, mówiące o zmniejszeniu się populacji Polski o miliony obywateli w perspektywie dekad są wciąż aktualne.
W świetle statystyk GUS, nadal jesteśmy 38-milionowym narodem, nie licząc rodaków pozostających na emigracji. Liczba 38,433 mln osób uwzględnia ruch naturalny i migracje zagraniczne. Oznacza to spadek o 4 tys. w stosunku do wyniku na koniec roku 2015.
Wesprzyj nas już teraz!
Najbardziej wyczekiwane przez media i polityków były dane dotyczące liczby urodzeń i zgonów. Na przestrzeni całego 2016 roku urodziło się 382 257 żywych dzieci. Z kolei liczba zgonów wyniosła 388 009 osób, czyli o 5 752 więcej niż urodzeń. Z tych ogólnych sum wynika, że Polska od lat niezmiennie cierpi na ujemny przyrost naturalny – obecnie wynosi on – 1,5 promila.
Jak zauważają statystycy GUS, rok 2016 nie przyniósł przełomu w kwestii perspektyw dla Polski. Niska liczba urodzeń nie gwarantuje – już od 25 lat – prostej zastępowalności pokoleń. Od roku 1990 wartość współczynnika utrzymuje się poniżej 2, podczas gdy wielkość pozwalająca na utrzymanie liczebności naszego narodu kształtuje się między 2,1 a 2,15.
Statystycy zaobserwowali także dalszy wzrost liczby osób w wieku poprodukcyjnym, a więc w przypadku mężczyzn powyżej 65. roku życia i w przypadku kobiet – powyżej 60. roku życia. Grupa ta na koniec 2016 roku liczyła 7,7 mln osób (wzrost o 0,6%), a jej udział w społeczeństwie przekroczył jedną piątą całości. Jednocześnie skurczyła się wielkość grupy osób w wieku produkcyjnym, czyli dla mężczyzn w przedziale 18-64, a dla kobiet 18-59. Wyniosła ona 23,768 mln osób – w porównaniu do końcówki roku 2015 odnotowano spadek o 0,5% proc. Podobna tendencja notowana jest wśród najmłodszych (do 17. roku życia) – w tym przedziale mamy obecnie 6,896 mln Polek i Polaków, co stanowi 18 proc. w skali całego społeczeństwa.
Czy wobec powyższych danych aktualną jest teza o nieuchronnej perspektywie wyludniania się Polski? Być może w pewnym okresie tak, ale dokładniejsza analiza danych daje pewne przyczynki do bardziej optymistycznych oczekiwań.
W roku 2010 dodatni przyrost naturalny dał zwiększenie całościowej liczby ludności o 33 tys., kolejny rok to również dodatni wynik – o 9 tys. W latach 2012-2016 Polska notowała już ujemne rezultaty: kolejno 5, 37, 17, 41 i 4 tys. na minusie. Jak widać, w stosunku do lat wcześniejszych, w roku 2016 spadek liczby ludności był stosunkowo nieduży. Czy ulegnie wyhamowaniu?
Odpowiedź na to pytanie, wobec w miarę klarownego stosunku władz polskich do kwestii możliwości otwarcia granic dla masowej imigracji (czasowy napływ Ukraińców niewiele tutaj zmienia), kryje się wciąż we wskaźnikach przyrostu naturalnego. Zachęceniem do posiadania większej liczby potomstwa Prawo i Sprawiedliwość motywuje szereg zmian podejmowanych w obszarze gospodarki, na czele z flagowym zasiłkiem w postaci 500 zł na dziecko. Programy te istnieją od około roku, a w demografii jest to bardzo krótki czas. Niemniej jednak, porównując przyrost naturalny z 30 czerwca (kiedy to GUS zmierzył, że mieliśmy 185,547 tys. urodzeń wobec 197,072 tys. zgonów) z tym z końca roku widzimy, że możliwe jest odwrócenie negatywnego trendu. Druga połowa roku przyniosła bowiem 196,710 tys. urodzeń (widoczny wzrost!) i 190,937 tys. zgonów. Spadek z pierwszej połowy roku został częściowo zrekompensowany dodatnim bilansem z drugiej połowy, ale dynamika wzrostu nie była jeszcze tak duża, by ogólne saldo odwrócić.
Warto dodać, że dzieje się to przy głównym udziale grupy wiekowej, która nie stanowi już najliczniejszego pokolenia ostatniego wyżu demograficznego. Czołowe roczniki wyżu z lat osiemdziesiątych mają obecnie od 31 do 36 lat i przestają być główną grupą zakładającą i powiększającą rodziny. Do gry wchodzą osoby w wieku od 25 do 31 lat, których urodziło się średnio o 15 proc. mniej niż ich starszych koleżanek i kolegów. Jeśli więc mniej liczne pokolenie będzie w stanie rozwijać się szybciej niż umierają ich dziadkowie i pradziadkowie, niekorzystny trend ulegnie osłabieniu lub może nawet odwróceniu.
Gdzie jeszcze możemy szukać zwiastunów dalszego wzrostu? Dane zbiorcze za rok 2016 pokazują, że najlepszy, dodatni bilans mają duże miasta oraz niektóre województwa: wielkopolskie (5,910 tys. urodzeń więcej niż zgonów), małopolskie (5,615 tys.), mazowieckie (4,719 tys.), pomorskie (4,720 tys.). Są to województwa, w których zarabia się najlepiej (odstaje tylko śląskie, które notuje ujemny przyrost naturalny) i które cechuje ekspansja ludnościowa i inwestycyjna największych miast. Czynnik finansowy jest więc istotnym – obok świadomości cywilizacyjnej i motywacji pozaekonomicznych – w kwestii decyzji o posiadaniu potomstwa.
Jedno jest pewne – Polska potrzebuje więcej dzieci niż rodzi się obecnie. Nawet poziom 400 tys. urodzeń na rok nie gwarantuje radykalnej zmiany w strukturze demograficznej. Przypomnijmy, że w latach osiemdziesiątych – przy niebywale mniejszej zasobności materialnej – rodziło się od 560 do nawet 720 tys. dzieci rocznie. Można? Nawet trzeba – dodatni przyrost naturalny przyda nam się dużo bardziej niż jałowe dyskusje na temat skompromitowanych pomysłów „ubogacania” społeczeństwa imigrantami i budowania nad Wisłą mulikulturowości.
Tom
Źródła: GUS, populationpyramid.net