Nie tylko zasada „dziel i rządź” przyświeca władzom skupionym nie na dobru wspólnoty, lecz wyłącznie na umacnianiu własnej pozycji, nawet za cenę niemoralnych działań wymierzonych przeciwko zbiorowości. W nowoczesnej praktyce politycznej postępowaniu rządów przyświeca także często niepisana reguła: „strasz i rób co chcesz”.
Lewicowa pisarka Naomi Klein w swej bodaj najbardziej znanej książce „Doktryna szoku” pisze między innymi o tym, jak poważne problemy ekonomiczne, społeczne czy też polityczne niektórych państw stały się dla międzynarodowej finansjery okazją do przejęcia znacznej części ich zasobów pod hasłami „prywatyzacji”. Gdzie jak gdzie, ale w Polsce pamiętającej przebieg tak zwanej transformacji ustrojowej i gospodarczej przełomu lat 80. oraz 90. minionego wieku, takie metody są świetnie znane.
– Najlepszym sposobem zawsze była wojna. Wojna zmienia perspektywę w pięć minut – powiedział nie tak dawno na temat strategii tzw. zarządzania ludzkimi oczekiwaniami ówczesny prezes jednego z czołowych polskich banków, a dziś premier RP. Zatem jeśli władza (państwowa czy ponadnarodowa) chce stosunkowo łatwo przepchnąć niepopularne bądź też wręcz nieakceptowalne dla zwykłych ludzi rozwiązania, może posłużyć się… konfliktem zbrojnym. W społeczną niepamięć pójdą prędko ambitne aspiracje narodu, a także… owej władzy grzechy, albo wręcz zbrodnie.
Wesprzyj nas już teraz!
Tak było na przykład u schyłku XX stulecia na Bałkanach. „Prowadzone przez NATO naloty na Belgrad w 1999 roku umożliwiły przeprowadzenie natychmiastowej prywatyzacji na obszarze byłej Jugosławii – realizację tego celu zakładano jeszcze przed rozpoczęciem wojny. Jakkolwiek przesłanki ekonomiczne nie były wyłącznym uzasadnieniem tych wojen, należy pamiętać, że zbiorową traumę skrzętnie wykorzystano jako podstawę do przeprowadzenia ekonomicznej terapii szokowej” – wskazywała Klein.
Znajomy scenariusz odgrywany był także w innych częściach świata. W latach 80. minionego stulecia rządy zadłużonych państw Afryki i Ameryki Łacińskiej stanęły przed alternatywą sprecyzowaną wprost przez urzędnika Międzynarodowego Funduszu Walutowego: „prywatyzacja albo śmierć”.
„Wobec kolosalnych długów i hiperinflacji rządy te nie mogły sobie pozwolić na odrzucenie warunków terapii szokowej (licząc, że jej przeprowadzenie pozwoli im uniknąć jeszcze gorszej katastrofy), od spełnienia których uzależnione zostało przydzielenie dalszych kredytów zagranicznych” – pisała dalej Klein.
Podobnie pognębione zostały pod koniec minionego wieku „azjatyckie tygrysy”. „New York Times” określił wówczas przejęcia przez inwestorów z Zachodu tamtejszych firm jako „największa w historii wyprzedaż majątku bankruta”.
Komuniści, klasycy terroru
Zarządzanie strachem to taktyka inżynierii społecznej. Opiera się na sprawdzonym założeniu, że jedna z najsilniejszych ludzkich emocji może posłużyć do kontrolowania mniejszymi czy większymi grupami, a wręcz także całymi narodami. Władza – w zależności od aktualnej potrzeby – za pomocą mediów, wysyłanych komunikatów, generuje masowy strach bądź uspokaja nastroje, stawiając siebie w roli zbiorowego opiekuna i wybawiciela.
Pomiędzy zajęciem Krymu przez wojska Federacji Rosyjskiej w 2014 roku a tegorocznym atakiem na Ukrainę, Tomasz Grzyb na łamach „Newsweeka” opisywał przebieg i klimat tak zwanej wojny hybrydowej toczącej się we wschodnich regionach Ukrainy. „(…) mieszkańcy okolic Ługańska czy Doniecka także są celem propagandy. Przez wszystkie strony konfliktu rozsiewane są plotki, które mają sprawić, by cywile nieustannie czuli się zagrożeni. Informacje o spodziewanych atakach, o panoszącej się epidemii, grasujących po okolicach bandach rabusiów i gwałcicieli (np. rzekomo celowo zwolnieni ze szpitali psychiatrycznych szaleńcy o morderczych skłonnościach) to tylko niektóre przykłady propagandy straszącej lokalną ludność. Bo zastraszonymi ludźmi łatwiej się manipuluje” – podkreślał.
– Zarządza się strachem po to, żeby ludzie się bali. Mają się bać po to, żeby nie przyszło im do głowy protestować, mieć własne zdanie. Powinni maszerować równo i każdy totalitaryzm do tego zarządzania strachem sięga – zauważył prof. Radosław Ptaszyński, historyk z Uniwersytetu Szczecińskiego w trakcie dyskusji o książce Bruna Kamińskiego pt. Fear Management. Foreignthreats in the post-war Polish propaganda. The influence and the reception of the communist media (1944–1956). Pozycja traktuje o wykorzystywaniu negatywnych emocji społecznych przez komunistyczne władze PRL w okresie powojennym. – Kogo można ulepić masowym terrorem i strachem? Właściwie wyłącznie niewolnika – dodał historyk.
– Ludzie boją się chorób, wojen, śmierci, utraty pracy, kryzysów ekonomicznych – sprecyzował prof. Ptaszyński.
Sam autor wspomnianej tu pozycji podczas dyskusji wokół niej (styczeń 2020, Miejska Biblioteka Publiczna w Szczecinie) zauważył pewną prawidłowość w przekazie propagandowym ugrupowań pookrągłostołowych. – Odwoływanie się do strachu jest widoczne dla mnie od kiedy się bliżej interesuję polityką, czyli od końca XX wieku. Jest dla mnie ewidentne, że obojętne kto jest przy władzy – czy była to dawniej lewica, czy później obóz Platformy Obywatelskiej, czy teraz obóz Prawa i Sprawiedliwości – tak naprawdę w różnych odcieniach granie tym, że „zagłosujcie na nas, bo jak nie, to przyjdą tamci” jest cały czas obecne. W dużej mierze taka postawa zastępuje merytoryczną wymianę poglądów – podkreślił Bruno Kamiński.
Dr hab. Eryk Krasucki zwrócił uwagę na pewne korzyści, jakie osiąga władza utrzymując naród w niepewności o jego los. Rządzący przekonują ludzi, że bieda, brak możliwości prowadzenia normalnego, spokojnego życia, lęk o zdrowie czy życie, wynikają z okoliczności zewnętrznych, a nie z katastrofalnych decyzji politycznych.
„(…) wysiłek propagandowy skierowany na wywołanie strachu można przyrównać do współczesnego outsourcingu, mechanizmu wykorzystywanego w biznesie do redukowania kosztów, polegającego na zatrudnianiu do świadczenia określonych usług firm czy organizacji zewnętrznych. Obok obniżenia kosztów firma zlecająca przenosi też na zleceniobiorcę część odpowiedzialności. Podobnie rzecz się miała w przypadku propagandy stosowanej przez władze komunistyczne, które za sprawą outsourcingu strachu pomniejszały swoją odpowiedzialność w obliczu zagrożeń i niedogodności, z jakimi borykało się społeczeństwo w pierwszej dekadzie powojennej” – napisał dr Krasucki („O skuteczności zarządzania strachem i jego outsourcingu”. Dzieje Najnowsze, Rocznik LIII – 2021, 4).
Między strachem a buntem
W rocznicowym komentarzu opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” 20 lat po zburzeniu nowojorskich wież World Trade Center, Paweł Łepkowski wskazał na ważną cezurę dziejową wyznaczoną przez tamto dramatyczne wydarzenie. Stało się ono dla władz Stanów Zjednoczonych punktem wyjścia do postępującej od tamtej pory polityki konsekwentnego „skracania smyczy” narodowi, którego przywiązanie do wolności osobistej jeszcze nie tak dawno stawiane było za wzór dla innych.
„Widziałem na własne oczy walące się wieże, a wraz z nimi agonię wolnego świata, w którym jeszcze nie było wszechobecnego monitoringu, czipów, passwordów, lokalizacji elektronicznej, kodów QR czy paszportów biometrycznych. Ogarnia mnie niepokój, czy przypadkiem ci niedookreśleni ideologicznie zamachowcy nie dopięli wtedy swego? Czy ich celem nie była po prostu utrata tamtej naszej wolności? Czy od tamtego czasu sami nie zamknęliśmy się w klatkach o przezroczystych i niewidzialnych ścianach i nie wyrzuciliśmy klucza za okno?” – pytał autor.
Jak przeczytać możemy w tekście Jana Rokity, byłego polityka a obecnie wykładowcy akademickiego i komentatora, obok kłamstwa to strach był esencją XX-wiecznych europejskich despotii. „Jego stopniowe przezwyciężanie, choćby w kręgu nielicznych i elitarnych grup opozycyjnych, było najważniejszym czynnikiem rozkładu i upadku sowieckiego totalitaryzmu” – stwierdził autor w tekście „Strach i polityka” (w: „Anatomia strachu” z serii Humanitas, Studia Kulturoznawcze Ignatianum, Kraków 2017).
Gdzieś jednak istnieje granica, za którą przestaje być skuteczna strategia nieustannego wprawiania społeczeństw w odrętwienie. Ludzki mechanizm obronny w końcu buntuje się i uwalnia od paraliżu stymulowanego przez propagandę. Tak właśnie wyczerpało się między innymi oddziaływanie terroru komunistycznego. System zmuszony został do tak zwanej transformacji ustrojowej.
„Despotyzm jest konstytuowany przez strach i dlatego upada, gdy traci zdolność jego nieustannego ewokowania. W innych formach ustroju politycznego strach nie pełni aż tak fundamentalnej roli, więc teoretycznie przynajmniej nie sposób obalić założenia, iż mogłyby one istnieć bez posługiwania się strachem. Jednak w politycznej praktyce bardzo często władza nie jest w stanie obejść się bez strachu, jako kluczowego narzędzia polityki” – oceniał dalej Jan Rokita.
Według cytowanego już tu wcześniej Pawła Łepkowskiego, również obecne dążenia do zapędzenia ludzkości do wielkiej globalnej klatki spotkają się z oporem. Notabene, on już coraz wyraźniej uwidacznia się we Włoszech, Niemczech, Holandii, a ostatnio także u naszych czeskich sąsiadów.
„Tryskający wolnością Zachód, jaki pamiętamy sprzed 11 września 2001 r., już nie istnieje. Kiedyś odciski palców pobierano jedynie od przestępców. Dzisiaj jesteśmy policzeni, opisani i poskanowani na różne sposoby. Prywatność, bez której wolność nie istnieje, stała się fikcją. Zaplątaliśmy się przy tym w sieć, która miała nam dać wolność, a powoli przemienia się w instrument nadzoru. Historia uczy nas, że wcześniej czy później narodzi się sprzeciw wobec tego nowego porządku świata. Zapewne zostaną zastosowane nowoczesne i radykalne metody walki. To, czy zostaną nazwane terrorystycznymi, będzie zależało od tego, kto wygra ten konflikt. Nie wyeliminuje to jednak manipulacji strachem z naszego życia” – ostrzegał Paweł Łepkowski.
Grypa, milenium, globalne ocieplenie, klęska klimatyczna, covid, wojna, terroryzm… Świadomość nieustannego wpędzania nas w klimat propagandowego terroru powinna pomóc w zniwelowaniu jego skutków. Jesteśmy raczeni rozsiewanym masowo strachem tak często, że w końcu nabierzemy zbiorowej odporności. Oby niedługo można było powiedzieć: jeszcze trochę i będziemy w pełni zaszczepieni.
Roman Motoła