16 grudnia 2016

„Strzelali tak, żeby zabić”. 35. rocznica pacyfikacji kopalni „Wujek”

( Marek Kuwak / FORUM )

Morderstwem należy nazwać zastrzelenie dziewięciu górników, z których najmłodszy miał dziewiętnaście lat oraz postrzelenie dwudziestu trzech innych. Najbliższa odległość, z jakiej został zastrzelony jeden z górników, to było dziewiętnaście metrów. Ten człowiek w żaden sposób nie mógł zagrażać funkcjonariuszom plutonu –  mówi Sebastian Reńca, pisarz i pracownik Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności w Katowicach.

 

Noc z soboty na niedzielę, z 12 na 13 grudnia 1981 r., to pierwszy pokaz brutalności i bestialstwa wobec górników kopalni „Wujek”.

Wesprzyj nas już teraz!

Jeszcze przed północą do Jana Ludwiczaka, szefa Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” do zapukało trzech mężczyzn: dwóch esbeków i jeden mundurowy. Powiedzieli mu oni, że było włamanie w siedzibie związku i poprosili, żeby udał się z nimi w to miejsce. Ludwiczak nie wpuścił ich do mieszkania. Mimo, że telefony nie działały, to panu Janowi udało się, za pomocą wewnętrznej linii, połączyć z kopalnią i poinformować kolegów, że dzieje coś niedobrego. Kopalnia „Wujek” znajduje się na środku osiedla, więc kilku górników szybko przyszło ze wsparciem dla pana Jana. Wkrótce na klatce schodowej pojawili się zomowcy, którzy pobili górników, po czym, za pomocą łomów i siekier wywarzyli drzwi do mieszkania państwa Ludwiczaków. Jego samego zatrzymano i przewieziono do komendy miejskiej  milicji.

 

Co się stało z górnikami, którzy poszli do mieszkania Jana Ludwiczaka?

Wrócili do kopalni i powiedzieli, co się stało. Można sobie wyobrazić, jakie były ich nastroje. Po pierwsze, dowiadują się oni, że ZOMO ciężko pobiło ich kolegów. Po drugie, zatrzymało przywódcę ich związku zawodowego.

 

Poruszenie musiało być ogromne…

Oczywiście. Żeby złagodzić te nastroje, kilku górników postanowiło poprosić księdza  Henryka Bolczyka z pobliskiego kościółka św. Michała Archanioła o Mszę świętą. Ksiądz Bolczyk był od kilkunastu miesięcy nieformalnym kapelanem  „Wujkowej” załogi. Mszę świętą odprawiono w niedzielny poranek w łaźni łańcuszkowej. Ksiądz Bolczyk powiedział poruszające kazanie, łagodząc nieco nastroje wśród pracowników kopalni. Był pierwszy dzień stanu wojennego, wojny wypowiedzianej narodowi przez komunistów z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

 

Czy trwał już wówczas strajk w kopalni?

Można powiedzieć, że tak, ponieważ nie wszyscy górnicy wrócili do domów. Na drugi dzień, w poniedziałek, kiedy górnicy przychodzili do pracy, kolejna zmiana podejmowała decyzję o strajku.

 

Jakie były postulaty strajkujących?

Pierwszy postulat dotyczył tylko uwolnienia przewodniczącego Jana Ludwiczaka. Szybko jednak zażądano uwolnienia wszystkich internowanych, zniesienia stanu wojennego i przestrzegania porozumień zawartych 3 września 1980 r. w Jastrzębiu-Zdroju.

 

Uczestnicy tamtego strajku wspominają, że łaźnia łańcuszkowa była jedynym miejscem wytchnienia i odpoczynku.

I jedynym miejscem, w którym mogło zgrupować się tak wiele osób i gdzie było ciepło. Pamiętajmy, że tamtego grudnia temperatura momentami spadała nawet do dwudziestu stopni poniżej zera.

 

Kolejna Msza święta ma miejsce w poniedziałek, również w łaźni. We wtorek zaś górnicy odmawiają Różaniec…

We wtorek istniało już zbyt duże zagrożenie przerwania Mszy świętej, atakiem siło milicyjno-wojskowych na kopalnię. Różańca nie udało się dokończyć, ponieważ został on przerwany fałszywym alarmem. Tego właśnie dnia jeden z górników poprosił księdza Bolczyka o udzielenie górnikom absolucji generalnej i tak też się stało.

 

We wtorek 15 grudnia zapada decyzja o „odblokowaniu” w środę kopalni „Wujek”.

Już było po spacyfikowaniu strajku w hucie „Baildon” i „ścieżkach zdrowia”, przez które przeszli robotnicy i wspierający ich studenci. Już było po strzałach w Jastrzębiu, gdzie zomowcy ranili czterech górników. Górnicy z „Wujka” mieli świadomość, że teraz przyjdzie kolej na nich.

 

Czy górnicy mogli liczyć na jakiekolwiek wsparcie z zewnątrz?

Tak i co ważne, byli oni wspierani nie tylko przez swoje rodziny, ale również przez mieszkańców Katowic, mieszkańców Brynowa, którzy przynosili im chleb, wędliny, papierosy. Było to naprawdę wzruszające i dobitnie obrazuje prawdziwą solidarność. 16 grudnia ci wszyscy, którzy byli wokół kopalni zostali brutalnie odepchnięci, spałowani, zagazowani i zaatakowani armatkami wodnymi. Dopiero po „oczyszczeniu przedpola” następuje atak. Czołgi w trzech miejscach taranują ogrodzenie i tym samym otwierają drogę dla morderców z plutonu specjalnego ZOMO… Bo morderstwem należy nazwać zastrzelenie dziewięciu górników, z których najmłodszy miał dziewiętnaście lat oraz postrzelenie dwudziestu trzech innych. Najbliższa odległość, z jakiej został zastrzelony jeden z górników, to było dziewiętnaście metrów. Ten człowiek w żaden sposób nie mógł zagrażać funkcjonariuszom plutonu, a oni strzelali tak, żeby zabić. Po drugie, górnicy nigdy nie bili się przed kotłownią z zomowcami. Owszem bronili się, rzucając w nich śrubami, kamieniami, odrzucając petardy z gazem, ale – powtarzam – nie bili się z ZOMO.

 

Rozmawiał Tomasz Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 310 141 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram