Całe kino, również filmy o super-bohaterach, wpadło w młyn poprawności politycznej. Najnowszy „Predator” to bajka o Pocahontas; najnowszy „Batman” to opowieść o jakimś „emo”; w serialu „Supergirl” pojawia się super-bohaterka, której mocą jest… trans-płciowość; do roli „Batwoman” rozważano zatrudnienie lesbijki – nie kobiety, która zagra lesbijkę, tylko lesbijki, żeby było „bardziej autentycznie”. Szaleństwo lewackie sprawia, że mityczni super-bohaterowie, czyli ktoś, kto z założenia jest lewakom obcy, że Batman, Superman i inni stają się elementem ideologii – mówi w rozmowie z PCh24.pl Cezary Nowicki, reżyser, filmoznawca i wykładowca Krakowskiej Szkoły Filmowej.
Skąd w kinie wzięli się super-bohaterowie?
Wesprzyj nas już teraz!
Super-bohaterowie są w pewnym sensie rdzennym elementem kultury amerykańskiej.
Rozwój amerykańskiej kultury, rozwój kina w USA były związane z pojawianiem się i wprowadzaniem kolejnych elementów mitycznych.
Skąd wzięli się w kinie super-bohaterowie? Odpowiedź jest prosta: z komiksów. Amerykanie, odkąd pamiętam, wiodą prym na świecie, jeśli chodzi o komiksy o super-bohaterach. Podkreślam: chodzi o komiksy o super-bohaterach, bowiem w wielu krajach istnieje bogata kultura komiksu. Wszyscy na pewno myślą w tym momencie o Japonii i mandze, ale ja chciałem zwrócić uwagę, że krajem komiksów jest Francja, gdzie pojawiło się wiele słynnych komiksów jak „Lucky Luke” czy „Asterix i Obelix”.
Co ciekawe, w obu przypadkach możemy powiedzieć, że w pewnym sensie mieliśmy do czynienia z super-bohaterami. Lucky Luke był przecież „szybszy od własnego cienia”, a Asterix po wypiciu magicznej mikstury zyskiwał super-siłę, super-prędkość, etc. Był on do tego zabawny i inteligentny. Obelix z kolei był zawsze silny, dość ślamazarny i momentami nie ogarniał rzeczywistości. Komiksy te czytano więc przede wszystkim, żeby się pośmiać, a nie żeby przeżywać ich kolejne starcia z Rzymianami.
W PRL-u też mieliśmy nasze własne, „narodowe” komiksy, takie jak „Podziemny front”, „Kapitan Żbik”, „Janosik”, „Czterej pancerni”, czy „Tytus, Romek i a’Tomek”. To jednak nie byli super-bohaterowie. Ci bowiem większości z nas byli nieznani. Pamiętam jak wpadł mi w ręce jakiś amerykański komiks. Patrzyłem na niego „z nabożeństwem” i podziwiałem jak to jest fajnie narysowane, jakie to jest fantastyczne, wręcz mityczne.
Wróćmy jednak do USA. Tam komiksy rozwijały i nadal rozwijają się świetnie, i było tylko kwestią czasu aż najsłynniejsi super-bohaterowie w końcu zawędrują do kina.
Dlaczego?
Bo tak to po prostu działa… Była próba zekranizowania „Mrocznej wieży” Stephena Kinga. 7-tomowe dzieło próbowano pokazać w 95 minut. Stephen King ma miliony fanów na świecie, więc oczywistym było, że takie coś nastąpi prędzej czy później. Film wszedł do kin w 2017 roku, ale nie przyniósł spodziewanych zysków. Był to jednak dowód na to, że producenci próbują zarobić na tym, co już jest sławne, co już się sprzedało np. w formie literackiej. Czasami im się to udaje, a czasami nie. W przypadku „Mrocznej wieży” nie udało się.
Ale początkowo super-bohaterowie w kinie nie byli lubiani. Widzowie przez pierwsze lata podchodzili do tego sceptycznie i uważali filmy o ich przygodach za głupoty. Przełomem były lata 80., a zwłaszcza pierwszy film o Batmanie w reżyserii Tima Burtona…
Przez lata produkcje kinowe i telewizyjne o super-bohaterach nie zyskiwały większej rzeszy fanów, ponieważ widzowie mieli świadomość, że to co oglądają jest w komiksie. Wraz ze zmianą pokoleniową widzów, kiedy do kin zaczęli przychodzić ludzie, których dzieciństwo przypadło na okres rewolucji 1968, zaczęło się to zmieniać.
Pierwszy film o Supermanie miał premierę w 1978 roku. Główną rolę zagrał w nim Christopher Reeve – bardzo ciekawy aktor, który niestety w 1995 roku spadł z konia, skręcił sobie kark i do końca życia był sparaliżowany.
11 lat później miała miejsce premiera wywołanego wcześniej kanonicznego „Batmana” z Michaelem Keatonem w tytułowej roli.
Wizja Tima Burtona była stylistycznie komiksowa. W „Batmanie” z 1989 roku rzeczywiście Gotham City było wielkie, groźne, ponure i przerażające z gargulcami plującymi deszczówką z dachów. Świetnie wypadł Jack Nicholson jako Joker. Kapitalnie zagrała Kim Basinger.
Przywołałem te filmy nieprzypadkowo. Superman i Batman to dwa klasyczne pierwowzory super-bohaterów. Superman jest jasnym super-bohaterem – fajnym chłopakiem, który przylatuje z kosmosu, pomaga wszystkim potrzebującym, ratuje świat etc. System jest więc prosty: żyje między nami facet, który w mgnieniu oka zrzuca marynarkę i spodnie pod którymi ma charakterystyczny kostium z majtkami na kalesonach, a potem robi dobre rzeczy. Z drugiej strony mamy Batmana – ciemnego super-bohatera, który ma swoją bazę w jaskini, działa tylko w nocy i przebiera się w strój nietoperza.
W roku 2005 premierę miał film, początek trylogii o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana. Jak cenię tego człowieka, to w przypadku trylogii o Batmanie, miałem do niego pretensje.
W „Mrocznym rycerzu” Heath Ledger w sposób wręcz fenomenalny zagrał Jokera. Problem w tym, że zrobił to… nazbyt realistycznie.
Joker w „Mrocznym rycerzu” mówił o rodzinnej tragedii, o tym, że ojciec skrzywdził go brzytwą etc. Nie dostaliśmy tego, co w komiksie, czy pierwszym „Batmanie”, czyli opowieści, że bandyta i morderca wpadł w kocioł z chemikaliami, co zrobiło z niego jeszcze większego potwora. Tutaj mieliśmy sugestie, że być może Joker taki nie był, tylko świat go takim stworzył etc.
Idźmy dalej. W „Mrocznym rycerzu” jest scena napadu na bank. Bardzo mocna i robiąca wrażenie. Złodzieje robią co mają do zrobienia i ruszają do ucieczki przez miasto. Przez co jadą? Przez NORMALNE AMERYKAŃSKIE MIASTO! Normalne, a nie komiksowe! Takich „rzeczywistych” elementów, które wypierały elementy komiksowe było dużo więcej w trylogii Nolana.
W filmie „Batman-Początek” z 2005 roku pojawiły się najpierw elementy mistyczne: jakaś góra, jakiś kwiat. Bruce Wayne niczym jakiś grecki czy rzymski bożek zostaje strącony w otchłań, gdzie zachodzi w nim przemiana, po czym wychodzi na powierzchnię inny, odmieniony. Jest to jednak zrobione REALISTYCZNIE, tak jakby mogło się to stać naprawdę. Moim zdaniem Nolan poszedł za daleko.
Kolejna zmiana przyszła, kiedy do kin zaczęły wchodzić filmy na podstawie komiksów Marvela…
Cecil B. DeMille – legendarny reżyser i producent Hollywood, człowiek tworzący super-produkcje w czasach kina niemego oraz widowiska biblijne powiedział podczas nagrywania filmu „Samson i Dalila” z 1949 roku (cytuję z pamięci): „skoro w Biblii Samson zabił 100 Filistynów, to w naszym filmie zabije 1000 Filistynów i całego osła”.
Proszę popatrzeć na ostatnie filmy z serii Jurrasic Park – nie dość, że są tam większe dinozaury, to w dodatku mają więcej zębów. To jest taka wiara, że jak się da więcej czegoś, to wartość będzie większa, nawet jeśli spadnie jakość. Przez lata to działało, ale obecnie coraz częściej słychać głosy, że widzowie wolą filmy, w których jest jeden super-bohater, np. Batman, który walczy z jednym, ewentualnie dwoma przeciwnikami.
Wprowadzanie jakichś dziwnych postaci, których było coraz więcej i więcej zaczęło się przed „erą” Marvela. W „Batmanie” z George’em Clooney’em pojawił się jakiś Mr. Freeze grany przez Schwarzeneggera. Pojawił się Robin, który zaczął kłócić się z Batmanem, buntować i walczyć z nim. To już nie było to! Za dużo grzybów w barszczu. Do tego fabuła, która pozostawiała wiele do życzenia…
U Marvela początkowo było podobnie jak w filmach na podstawie komiksów DC. Pierwszy film o super-bohaterze, czy to Hulku, czy to Thorze, czy to Iron Manie, był wprowadzeniem, w związku z czym mieliśmy do czynienia z jednym „dobrym”, którego poznawaliśmy. Potem było tego coraz więcej, aż nastał czas „Avengersów”. Marvel po prostu zaczął mnożyć super-bohaterów w swoich filmach w nieskończoność.
Tutaj mała dygresja: Iron Man – jeden z najważniejszych bohaterów Marvela to w gruncie rzeczy poprawiony Batman, tylko nie ciemny, ale jasny. Batman posługiwał się technologią – i robi to Tony Stark. Batman był miliarderem i wizjonerem – i Tony Stark jest kimś takim. Różnica polega na tym, że w Iron Manie, granym przez Roberta Downey’a Jr. mamy sporą dozę humoru i dowcipu. Iron Man nie jest w ogóle mroczny. On się wygłupia.
Powiem więcej: on też się „narodził”. W filmie zostaje zamknięty w jakiejś jaskini przez islamskich terrorystów, gdzie wykuwa swoją pierwszą zbroję. Potem ją udoskonala i zaczyna pomagać potrzebującym. Podobnie „narodziło się” kilku innych super-bohaterów…
Moim zdaniem był to motyw zaczerpnięty z klasycznego spaghetti westernu „Za garść dolarów”. Jeden z bohaterów jest ranny, ukrywa się w jakiejś kopalni, gdzie znajduje jakiś metal, z którego wykuwa zbroję.
Kultura opiera się na historii i mitach. Super-bohaterów też tworzy się w tym duchu przypisując im elementy mityczne. Jedni są przedstawiani na poważnie jak Superman, a inni jak Iron Man jako ci, którzy coś muszą nabroić, żebyśmy się uśmiechnęli.
Batman miał problem – gdy był dzieckiem, na jego oczach zastrzelono rodziców, więc jego osobowość była oparta na zemście. To wie praktycznie każdy. Jak jednak powstali inni super-bohaterowie? Żeby tego się dowiedzieć trzeba obejrzeć coś więcej niż tylko „Avengersów”.
„Avengers” to już nowe otwarcie w kinie super-bohaterów. Ma być ich dużo. Oni mają więcej biegać, strzelać, walczyć, skakać etc.
„Avengers” to idealny film dla 7-latków w dowolnym wieku. Producentom chodzi o to, żeby do multipleksu poszli rodzice z dzieckiem. Przy okazji idąc do kina zrobią oni zakupy, pójdą do KFC, na lody i biznes się kręci. 7-latkom film ma się podobać, a dla dorosłych będą zawarte w nim jakieś smaczki, aluzje, nawiązania do poprzednich części, albo gierki słowne, które tylko oni zrozumieją. Tak to niestety działa.
Obecnie kinematografia została wykupiona przez kilka studiów i one narzucają standardy. Kino zostało przeorane przez poprawność polityczną. Niezwykle ciężko wyskoczyć i wyrwać się ze wszystkich ograniczeń, zakazów i ideologicznych wariactw. Z drugiej strony producenci myślą sobie: zrobimy 2-3 filmy, które zarobią gigantyczne pieniądze, postawimy na pewniaki takie jak Jurrasic Park czy Spiderman; zarobimy na pokazach i wszystkich gadżetach związanych z filmem – kubkach, koszulkach, zabawkach etc.”. Jak to się uda, to zaczyna się ryzykować i tworzyć kilka filmów, które BYĆ MOŻE się zwrócą – jakieś bardziej refleksyjne, jakieś bardziej artystyczne, jakieś komedie, thrillery etc. Czasami zdarza się, że taki film okaże się prawdziwym hitem, a czasami totalną klapą. Nie o to jednak chodzi. Mają zarabiać super-produkcje. To co one zarobią ma pokrywać straty.
Problem polega na tym, że tak naprawdę twórcy praktycznie nic nowego nam nie proponują. Nie są oni w stanie wymyślić nowego super-bohatera, który „zażre”. Nie ma nowego Spidermana – bohatera, który był lubiany przez wszystkich, zarówno dzieci, jak i nastolatków czy dorosłych. Spiderman to bohater dla dzieci pod warunkiem, że w filmie o jego przygodach nie będzie zbyt brutalnych scen oraz dla dorosłych, którzy mają w sobie dziecko.
Najgorsze jest to, o czym już mówiłem: całe kino, również filmy o super-bohaterach, wpadło w młyn poprawności politycznej. Najnowszy „Predator” to bajka o Pocahontas; najnowszy „Batman” to opowieść o jakimś „emo”; w serialu „Supergirl” pojawia się super-bohaterka, której mocą jest… trans-płciowość; do roli „Batwoman” rozważano zatrudnienie lesbijki – nie kobiety, która zagra lesbijkę, tylko lesbijki, żeby było „bardziej autentycznie”.
Szaleństwo lewackie sprawia, że mityczni super-bohaterowie, czyli ktoś, kto z założenia jest lewakom obcy, sprawa, że Batman, Superman i inni stają się elementem ideologii.
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
Dekonstrukcja po katolicku: Gran Torino – katolicka przypowieść o odkupieniu