Niemcy forsują pomysł dalszego zacieśniania integracji europejskiej. Za poddaniem go pod ogólnoeuropejskie referendum opowiadają się znani politycy niemieccy, z Angelą Merkel na czele.
Potrzebujemy unii politycznej. A to oznacza przekazywanie Europie stopniowo kolejnych kompetencji – stwierdziła kanclerz Niemiec w wywiadzie dla prasy. W podobnym duchu wypowiedzieli się minister finansów Wolfgang Schaeuble oraz szef dyplomacji, jednocześnie lider koalicyjnych wolnych demokratów, Guido Westerwelle, który w rozmowie z „Bild” wyraził on nadzieję na powstanie i przyjęcie w drodze referendum „prawdziwej europejskiej konstytucji”. Co mają te zapowiedzi oznaczać w praktyce, zważywszy na przesądzone forsowanie go przez Niemcy?
Wesprzyj nas już teraz!
Wszystko wskazuje na to, że chodzi o przekształcenie Unii Europejskiej w twór o znamionach superpaństwa. Propozycje, które pojawiły się w trakcie ostatniego kongresu Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU), macierzystej partii Merkel zakładają w dokumencie wieńczącym obrady m.in. pomysł przeprowadzenia wyborów powszechnych przewodniczącego Komisji Europejskiej, a także utworzenie z Rady Europy izby wyższej Parlamentu Europejskiego. Kolejnym krokiem miałoby być wzmocnienie obu izb Parlamentu poprzez przyznanie im kompetencji ustawodawczych. Nieuniknionym następstwem takiego przebiegu wydarzeń byłaby również dalsza integracja gospodarcza. Weryfikacji podlegałaby np. zgodność narodowych budżetów z limitami zadłużenia, określonymi przez pakt fiskalny. Kontrola ta miałaby być powierzona komisarzowi ds. oszczędności, urzędnikowi, który działałby z ramienia KE. Wówczas, jak podkreślają w wywiadach z DGP rozmówcy z Brukseli, Berlin dążyłby do zapewnienia sobie możliwości obsady tego stanowiska. Kto daje pieniądze, ten chce kontrolować ich wydawanie – tak skomentował to Oliver Grimm, korespondent austriackiej „Die Presse” w Brukseli.
Drugi, bardziej kompromisowy scenariusz zakłada federalizację. Trudno jednak założyć zgodę wszystkich 28 państw (w przyszłym roku do Unii dołączy Chorwacja). Te wątpliwości dotyczą zwłaszcza Wielkiej Brytanii, która jest bliższa raczej wystąpieniu z UE, niż forsowaniu integracji, w tym zwłaszcza ekonomicznej. Co więcej, sami Niemcy nie są w tej sprawie jednomyślni, bo dalszemu cedowaniu suwerenności sprzeciwiają się silne środowiska skupione wokół niemieckiego trybunału konstytucyjnego. W takiej sytuacji kolejny etap integracji objąłby zapewne jedynie strefę euro, co pociągnęłoby za sobą wzrost znaczenia Eurogrupy (obecnie półformalnych spotkań ministrów finansów „17”). Na znaczeniu zyskałaby z pewnością także wpływowa tzw. grupa frankfurcka – łącznik brukselskich biurokratów z władzami Francji i Niemiec. Do tego obszaru (de facto strefy euro) ograniczyłaby się wtedy zapewne unia fiskalna i bankowa, której założeniem byłoby uwspólnotowienie gwarancji bankowych i emisja euroobligacji, w efekcie tańsze zadłużanie się tych krajów, ale i większa rentowność obligacji emitowanych przez takie państwa Unii, które pozostają poza jej najbardziej esencjonalną grupą członków (jak np. Polska).
Na wypadek, gdyby oba te pomysły okazały się niemożliwe do „przepchnięcia” (ich warunkiem byłaby przecież zmiana traktatów) – planowane jest utrzymanie status quo, a „jedyną zmianą” byłoby małe przesunięcie kompetencji. „Małe” jednak, jak wiadomo, może uczynić wielką różnicę. Na wzór wielokrotnie, ostentacyjnie łamanego paktu stabilności i wzrostu, naruszeniu mógłby wówczas ulec pakt fiskalny, którego założeniem jest ograniczanie możliwości zadłużania się państw, co – nawiasem mówiąc – stało się już faktem. Oto KE na prośbę Hiszpanii zwiększyła jej tegoroczny limit deficytu budżetowgo. W tym samym czasie Węgrom grozi odebraniem środków unijnych, mimo, że z bilansami makro radzą sobie o wiele lepiej, niż Madryt.
Tomasz Tokarski
Źródło: www.forsal.pl