3 kwietnia 2012

Św. Wincenty Ferreriusz

Imię Świętego pochodzi od łacińskiego słowa vincere, czyli zwyciężać, i w przypadku tego niezwykłego męża okazało się jak najbardziej adekwatne do jego pełnego zasług życia. Niezmordowany zwycięzca szatana, świata i samego siebie, doszedł nie tylko do opanowania własnych namiętności w zaciszy klasztornego życia, ale dzięki danym od Boga talentom i obfitemu błogosławieństwu jego prawdziwie apostolskiej działalności, stał się przyczyną niesłychanego ożywienia religijnego w kilku krajach, do których dotarł, wszędzie budząc podziw, przywodząc do pokuty i nawrócenia dziesiątki tysięcy ludzi i czyniąc cuda upodabniające go w sposób zadziwiający do źródła i pierwowzoru wszelkiej świętości – naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Wincenty, urodzony w hiszpańskiej Walencji, jeszcze w łonie matki naznaczony był znakami swego wybraństwa – matka bowiem nie tylko w sposób nadprzyrodzony uwolniona była od zwyczajnych bólów i dolegliwości, jakie przeżywa kobieta ciężarna, ale zdarzało się, iż słyszała jakby szczekanie małego szczenięcia dobywające się z jej brzucha, co pewien kapłan wyjaśnił jako zapowiedź przyszłego kaznodziejskiego talentu mającego przyjść na świat dzieciątka. Dobrze rokujący syn rodziny Ferrerich już jako młody chłopiec był przekonany o swym powołaniu kaznodziejskim, a dla dania upustu swym zdolnościom zwoływał szkolnych kolegów, stawał na ławie i wygłaszał improwizowane kazania.

Prędko przeznaczony do stanu duchownego, w wieku siedemnastu lat wstąpił do zakonu dominikanów i rozpoczął swą drogę edukacyjną w Walencji, Barcelonie i Leridzie. Po kilku latach przyjął święcenia kapłańskie i oddał się nauczaniu filozofii i teologii. Jako kapłan wykształcony, wysoko uzdolniony, wyróżniający się piękną wymową i obeznaniem również w sprawach świeckich nie tylko poruszał serca słuchaczy zgromadzonych u stóp ambony, ale także brał udział w życiu publicznym, między innymi u boku króla Aragonii Jana I. Stawał się postacią coraz bardziej popularną, nic wówczas nie zapowiadało jednak tak przedziwnej sławy, jaką miały mu zjednać późniejsze działania podjęte z niespodziewanego, a wyraźnego natchnienia Bożego.

Wesprzyj nas już teraz!

Wszystko to odbywało się w kontekście ogromnego zamieszania, jakie wstrząsnęło w owych czasach Kościołem Powszechnym. Od kilkudziesięciu lat trwała tzw. niewola awiniońska, wikariusz Chrystusa opuścił swą siedzibę w zaszczytnej stolicy chrześcijaństwa i Wiecznym Mieście i już kilku papieży sprawowało swój urząd we francuskim Avignonie – akurat zaś w czasach, gdy w życiu Wincentego miał nastać przełomowy moment, trwała tzw. wielka schizma zachodnia i świat chrześcijański podzielił się na dwa stronnictwa, jedno popierające papieża obranego przez kardynałów w Rzymie, drugie antypapieża Benedykta XIII w Avignonie. Święty został wezwany przez tego drugiego na urząd kaznodziei, lecz nie przekonawszy go do abdykacji, zrezygnował z tej służby i oddał się rozporządzeniom woli Bożej.

Nie musiał długo czekać na wskazówki, zapadłszy bowiem w ciężką chorobę, został nawiedzony sennym widzeniem, w którym ukazali mu się św. Dominik i św. Franciszek zlecający zakonnikowi głoszenie sądu ostatecznego wśród narodów. Noc, w której się to wydarzyło była jakby prywatnym zesłaniem Ducha Świętego dla Ferreriusza, rozpoczął się w jego życiu nowy okres, w którym rozwinął z nadzwyczajną pomocą Bożą wszystkie swe zdolności i apostolskie predyspozycje. Rozpoczął wówczas pracę misyjną w samej Hiszpanii, ale również we Francji, w Niemczech, w Italii, Anglii, Irlandii i Szkocji – gdzie zyskał sobie przydomek Anioła Apokalipsy. Pobłogosławił Pan Bóg jego święte wysiłki niewyobrażalnym plonem nawróconych dusz, skruszonych i zwróconych do Boga serc, ludzkich istnień zachwyconych wspaniałością świętej religii katolickiej i objawiającego się w niej prawdziwego Boga.

Święty Wincenty Ferreriusz, mimo iż był prostym mnichem niepiastującym godności biskupiej ani kardynalskiej, przemierzał wciąż nowe krainy z prawdziwym orszakiem duchownych, w otoczeniu księży gotowych o każdej porze dnia i nocy ofiarować posługę sakramentalną i duszpasterską nawracanej ludności pogrążonej często w błędach różnych herezji, między innymi grasującej wówczas sekty katarów. Ten istny człowiek-instytucja woził ze sobą nawet organy i śpiewaków zdając sobie sprawę, jak niezrównana jest moc tradycyjnej liturgii wprowadzającej nawet najbardziej nieświadomych jej świadków w misterium Najświętszej Ofiary Jezusa Chrystusa.

Jego płomienne kazania gromadziły nieraz do dziesięciu tysięcy słuchaczy, tak że nie starczało miejsca w kościołach, a złotousty mnich dostał od Ojca Świętego specjalne zezwolenie na głoszenie kazań na placach i na innych otwartych przestrzeniach. Uczestnicy świadczyli o cudach, jakie miały miejsce podczas tych zgromadzeń – Święty miał być obdarzony darem języków tak, że rozumieli go przedstawiciele różnych narodowości, jego głos nabierał dziwnej mocy, dzięki której był słyszalny dla tak wielkich rzesz, a chodzące za nim tłumy były przez Świętego karmione w sposób cudowny jednym bochenkiem chleba i beczułką wina. Owoc jego nauczania był tak zadziwiający, że nawrócił on nawet tysiące żydów, nie rachując muzułmanów. Apostoł uzdrawiał chorych i niemocnych, zdarzały się również wskrzeszenia dzieci ku chwale Trójjedynego Boga i radości zrozpaczonych rodziców oraz wiele innych cudów już za życia roztaczających wokół płomiennego kaznodziei aurę świętości. Pokazał także ducha prorockiego, przepowiadając na przykład niejakiemu Alfonsowi de Borja, że zostanie papieżem, co też istotnie stało się po wielu latach i on właśnie jako Kalikst III doprowadził ostatecznie do kanonizacji Wincentego.

Gdzie się pojawił ów posłannik Boży, tam nie tylko wzruszał tłumy poruszającymi opowiadaniami o dniu sądnym czy o Męce Pańskiej, nie tylko zachwycał wspaniale sprawowaną Mszą Świętą, podczas której widać było, jak przy Podniesieniu oczy wrażliwego Apostoła ronią rzewne łzy na widok Boga stępującego do małej Hostii i okazującego się pod tak ubogą postacią swemu ukochanemu ludowi – ale także zostawiał po sobie zbudowane klasztory, a nawet mosty, po których niestrudzenie kroczył tam, gdzie tylko doprowadził go miłościwy i szeroko wówczas rozlewający swe łaski Duch Boży. Gdy zabrakło mu siły do podróżowania pieszo, zaczął poruszać się na ośle i na tym najskromniejszym środku lokomocji odbywał prawdziwie uroczyste wjazdy do miast, gdzie był witany przez królów i papieży.

Wincenty prowadził przy tym żywot niezmiernie skromny i umartwiony, śpiąc po pięć godzin na dobę, oddając się modlitwie i studiom Pisma Świętego, podbijając swe ciało w święte posłuszeństwo przez liczne trapienia jego zbuntowanej natury. Gorliwy kapłan, nie będąc letnim ani zimnym, zaskarbił sobie szacunek i podziw ludzi dobrej woli, ale oczywiście równocześnie ściągał na siebie gromy zawistnych – nie biorąc sobie atoli ani pochwał, ani niesprawiedliwych sądów do serca, do śmierci kontynuował zbawienne dzieło.

Papież Marcin V, za rządów którego zakończyła się wielka schizma zachodnia na soborze w Konstancji, zatwierdził apostolski urząd świętego Wincentego, a po jego śmierci podjął kroki ku wyniesieniu go na ołtarze – stało się to jednak, jak już było wspomniane, za pontyfikatu jego następcy, w roku 1455. Święty zmarł zaś we Francji w miejscowości Vannes podczas kolejnej podróży apostolskiej. Jego doczesne szczątki zachowały się, zostały jednak sprofanowane podczas rewolucji we Francji.

Kościół wspomina św. Wincentego Ferreriusza 5 kwietnia.

FO

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 310 031 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram