Życie włoskiego lekarza Giuseppe Maria Carlo Alfonso Moscatiego jest wspaniałym powtórzeniem pytania wypowiedzianego niegdyś przez Pana Jezusa: „Bo cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszystek świat zyskał, a na duszy swej szkodę podjął?” (Mateusz XVI, 26) oraz mądrości stwierdzającej, iż „nie samym chlebem żyje człowiek, ale wszelkim słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Tamże, IV, 4). Syn Franciszka i Róży de Luca, urodzony w Benewencie, dorastający zaś w Neapolu, wcześnie odkrył swe powołanie. Otóż pewnego dnia jego brat Alberto uległ wypadkowi podczas konnej defilady wojskowej. Atmosfera troskliwej opieki, jaką prawdziwie chrześcijańska rodzina Moscatich zapewniła młodzieńcowi, tak silnie oddziałała na Józefa, że dwunastoletni chłopiec był od tego momentu przekonany, iż chce poświęcić się służbie miłości bliźniego jako lekarz. Gdy matka ostrzegała go przed trudnościami tego zawodu, odpowiedział pełen zapału, że jest gotów położyć się w jednym łóżku obok chorych, aby tylko ulżyć ich cierpieniom.
Od roku 1897 podjął studia medyczne na uniwersytecie neapolitańskim, którego ówczesne gremium profesorskie składało się z ludzi publicznie deklarujących swój ateizm. Giuseppe nie uległ atmosferze państwowej uczelni (przypomnijmy, że Włochy po zjednoczeniu dokonanym przez siły rewolucyjne należały do jednego z najbardziej antyklerykalnych państw, co uległo zmianie dopiero w wyniku porozumienia podpisanego na Lateranie w roku 1929), która stała się dla niego jedynie bodźcem dla pogłębienia formacji religijnej.
Po studiach, zakończonych w roku 1903, został pracownikiem Szpitala Zjednoczenia w Neapolu. W trzy lata później miał okazję po raz pierwszy okazać swe bezgraniczne poświęcenie w służbie chorym – podczas erupcji Wezuwiusza, gdy dowodził akcją ewakuacyjną walącego się budynku szpitala Torre del Greco. Od pierwszych lat swej kariery wzbudził zaufanie środowiska, a także władz miejscowych, które zleciły mu między innymi prace lekarskie i badawcze podczas epidemii cholery (w 1911 roku). W tym czasie został zastępcą ordynatora w Szpitalu Zjednoczenia, członkiem senatu Akademii Medycznej i uzyskał tytuł doktora w dziedzinie chemii fizjologicznej. Pracował również w Instytucie Anatomii, gdzie w prosektorium powiesił krzyż z podpisem O mors, ero mors tua (O śmierci, będę twoją śmiercią). Podczas pierwszej wojny światowej chciał wstąpić do armii, lecz przydzielono go do leczenia rannych żołnierzy, uznając w tym jego większą przydatność. W roku 1919 został ordynatorem Sali Nieuleczalnie Chorych, zaś w trzy lata później uzyskał tytuł docenta nauk ogólnoklinicznych i mógł rozpocząć pracę jako wykładowca uniwersytecki. W roku 1923 występował jako reprezentant Włoch na Międzynarodowym Kongresie Fizjologii w Edynburgu.
Wesprzyj nas już teraz!
Pomimo zajmowanych stanowisk i renomy, jaką cieszył się doktor Moscati, zachowywał on pełną pokory, iście przyjacielskiego zaangażowania i godną ucznia Chrystusowego postawę wobec swych pacjentów. Od zamożniejszych przyjmował pełną gażę, lecz biedniejszym czasem nawet odsyłał część zapłaty, gdy uznał, iż zapłacili ponad miarę swoich możliwości. Kiedy z powodu natłoku zajęć i prac nie mógł doglądać codziennie pewnego chorego staruszka, umówił się z nim, iż będzie on codziennie pił kawę w kawiarni znajdującej się przy drodze, którą doktor szedł do pracy – gdy staruszka nie było jakiegoś dnia w lokalu, to znaczyło, że należy go odwiedzić w domu, gdyż zaniemógł. Można by mnożyć opowieści o sposobach zaradzenia potrzebom pacjentów, jakie wynajdywał święty Józef Moscati, należy jednak przede wszystkim wspomnieć o duchowej trosce, jaką wykazywał przy pełnieniu opieki nad chorymi. Otóż z powodu gorliwego życia religijnego, jakie jednocześnie prowadził, pociągał on do Boga niezliczone dusze przykładem własnej świątobliwości i prawdziwie ewangelicznej miłości bliźniego. Dla swych pacjentów miał nie tylko leki cielesne i porady medyczne, ale nade wszystko lek duchowy, najskuteczniejszy ze wszystkich, którym jest dostęp do źródeł życia, zdrowia i łaski – do świętych sakramentów, które zalecał dla zaradzenia najważniejszym potrzebom cierpiącego człowieka. Wśród niezliczonych poświęceń spędzał Święty swoje dnie od białego rana do nocy, krzepiąc na duchu i ciele, a także pełniąc obowiązki naukowe.
Co było źródłem tak niezmożonej siły Józefa z Neapolu? Odpowiedź na to pytanie kieruje nas ku największej i jedynej miłości w życiu Świętego, ku istotnemu źródłu jego ewangelicznego zapału – do naszego Pana Jezusa Chrystusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. Zapytany o to, odpowiadał po prostu: „Kto przyjmuje Komunię Świętą każdego ranka, ma ze sobą ładunek energii, który nie ulega wyczerpaniu”. I tak było rzeczywiście – święty Moscati codziennie uczestniczył we Mszy Świętej, a po śniadaniu przystępował do pełnienia swych obowiązków. „Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa” – pisał w swym duchowym dzienniku – „Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my, lekarze jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje nam miłować, jak siebie samego” – tak pojętej służbie poświęcił całego siebie bez reszty, żyjąc skromnie i samotnie, między domem a miejscami, do których przez jego ręce docierało Boże miłosierdzie.
Śmierć Świętego była równie zwyczajna jak jego pełne spokojnego piękna życie – jak co dzień przystąpił rano do Komunii Świętej, a po przystąpieniu do pracy zasłabł i po niedługim czasie odszedł do Pana. Po stwierdzeniu autentyczności cudu mającego miejsce za sprawą doktora z Neapolu papież Paweł VI ogłosił go błogosławionym, zaś Jan Paweł II zaliczył Józefa Moscatiego do grona świętych. Jego szczątki spoczywają w kościele Gesù Nuovo w Neapolu.
Kościół wspomina św. Józefa Moscati 12 kwietnia.
FO